✧CXIII. Wytrwałość✧

61 2 12
                                    

Po raz kolejny udało im się uciec przed Czarną Panią. Byli o włos od wpadnięcia w jej kościste łapska. Śmierć zabrała ze sobą jednak coś więcej niż duszę Edmunda Równego. Pęknięte serce Klary również znalazło się w jej rękach. Wraz z kulą gołębiarza, która odebrała Edmundowi życie, Klara utraciła cały jego sens.

Przeżyła, ale życie nie miało już dla niej większej wartości. Całą bowiem wartość nadawało jej w tamtym momencie istnienie Edmunda. Mieli razem żyć i razem umierać, więc dlaczego Śmierć postanowiła odebrać go wcześniej? Skruszyła ich wszystkie obietnice, w mniemaniu Czarnej Pani, nie miały one bowiem większego znaczenia.

Nie było niczego ponad Śmiercią, nawet Boga. Ona rządziła tamtym światem, to ona stała się gorszą od Wojny przeciwniczką. Bez niej bowiem Wojna by nie istniała. Ludzie usiłowali nią zawładnąć, tworzyli bronie, które odbierały innym życia, bomby, niszczące wszystko, co na swej drodze napotkały, mordowali, licząc, że mieli nad nią jakąkolwiek władzę. A Śmierć tylko śmiała się pod nosem, przechodząc po spalonym świecie. Po świecie, w którym nie było już wiary, w którym kończyła się nadzieja i umierała miłość. Ludzkie żądze zniszczyły tamto piękne miejsce. Ale na każdego człowieka czekało spotkanie właśnie z nią. Bez żadnych wyjątków. Musiała odebrać życie każdemu. Nie miały znaczenia obietnice, czułe słówka. Nawet miłość nie miała znaczenia. Koniec każdej historii znajdował się w zimnym grobie, kopercie, zapieczętowanej na wieki przez samą Śmierć.

Gdy nadeszła noc, Klara wciąż pustym wzrokiem spoglądała na ruiny. Niektóre kamieniczki, co prawda, wciąż trzymały się w całkiem niezłym stanie. Mieszkali w nich ludzie. Zwyczajni ludzie, którzy nawet nie chcieli walczyć. Patrzyli zza okien, zza popękanych szyb i popalonych firanek na konające miasto. Warszawa wyglądała spokojnie nocą. Pod osłoną gwiazd każdy mógł się ukryć. Z reguły nocami było spokojniej niż za dnia. Nocami można było płakać, cierpieć, modlić się do Boga, który być może wciąż spoglądał na swoje marnotrawne dzieci. Noce były również idealnymi porami na ucieczkę.

Bo cóż więcej jej pozostało? Beniek i Janek spali, oparci o ścianę kamienicy. Siedzieli w środku, w kolejnym opustoszałym miejscu, próbując utrzymać się przy życiu. Klara stała na warcie. Udało im się bezpiecznie uciec z miejsca, w którym stracili Edmunda. Byli o krok od śmierci pod niemieckimi kulami, ale Śmierć nie była dla nich łaskawa. Pozwoliła trójce żołnierzy dalej męczyć się na tamtym zepsutym świecie.

Równa spojrzała z obrzydzeniem na popękane ściany. Przypomniały jej się rozczłonkowane zwłoki Lucjana, które kawałek po kawałku, zupełnie jak dziecięcą układankę, musiała złożyć ze sobą. Przypominały jej także zmiażdżone ciało najdroższej przyjaciółki uwięzione głęboko pod nimi. Straciła ją. Utraciła Gosię, którą kochała jak siostrę. Pamiętała wszystkie chwile, które razem przeżyły.

Szczególnie zapamiętała tamten letni dzień. Ostatni dzień wolności, ostatnie spotkanie z najlepszą przyjaciółką w wolnym kraju. W Polsce, w której nie musiały każdego dnia drżeć o swoje życie, modlić się o przetrwanie do Boga, którego nawet tam mogło nie być. Docia gorzko zapłakała, gdy przed jej oczami przebiegły tamte wszystkie radosne chwile.

— Ostatnia wojna skończyła się, zanim przyszłyśmy na świat. To brzmi tak nierealnie.

— Wiem. Mam nadzieję, że to całe zamieszanie się skończy. W końcu od października będę studentką medycyny, chciałabym normalnie się uczyć.

— Zaraz... Dostałaś się na medycynę? Nic nie pisałaś!

— Bo chciałam, żeby to była niespodzianka. Sama nie wiem, czy powinnam się teraz cieszyć...

MazurekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz