✧CVII. Kanały✧

134 12 138
                                    

Noc była wyjątkowo jasna. Taki stan rzeczy spowodowały jedynie ogniste łuny, które z minuty na minutę się powiększały. Nieustanny krzyk przedzierał się przez uliczki. Nagie ciała dla niektórych stały się idealnym substytutem drewna. Kłęby dymu wydobywały się z coraz liczniejszych stosów. Nikt nie uprzedzał. Nawet gestapowcy swego czasu pukali. Ukraińskie oddziały wpadały jak do stodoły, szukając cennych rzeczy i niszcząc po drodze całą resztę. 

Tejże nocy na środku brukowanej uliczki stała staruszka, która nerwowo pociągała za rączkę pięciolatka i ponaglała starszą dwójkę. Do małego mieszkanka w starej kamienicy jeszcze nikt nie wpadł z karabinem. Kobieta uciekła, zanim wrogie oddziały zdążyły wtargnąć na ich osiedle.

— Serdeńka, nie odwracajcie się i nie patrzcie na to wszystko. Choćby nie wiem co, nie odwracajcie głowy — szeptała, szukając przejścia w bramie, którą zasypały gruzy.

Kobieta miała rację. Dzieci nie powinny przepajać swoich oczu krajobrazem wyhaftowanym morzem ciał. Nikt nie powinien. Obrazy przypominały im piekło, którego przecież nie widzieli na oczy. Zatem bardziej niż piekło przypominały ich wyobrażenia o piekle. Ludzi zarzynano jak zwierzęta. Wydawało się, że krew wkrótce wypłynie na ulicę ogromną falą i zmiecie wszystkich dokoła. Nic takiego się nie wydarzyło. Oprócz narastającego, duszącego dymu, który przebijał się przez ich nozdrza, wszystko wyglądało tak samo jak chwilę wcześniej. Tak samo beznadziejnie...

— Co tu się dzieje? — spytał Bruno z narastającym strachem w głosie.

— Wyprowadzają na śmierć całe kamienice. Oni nas zabiją! Jeśli nie odkopiemy tej bramy, to czeka nas marny koniec. Cholera — krzyknęła bez ogródek staruszka, która w tamtym momencie zapomniała, że ma do czynienia z dziećmi i nie powinna odsłaniać okrutnej prawdy.

Zza rogu docierał przeraźliwy, rozdzierający powietrze krzyk, którego nie można było zapomnieć. Sprawczyni hałasu wydzierała z siebie kolejne fragmenty tamtej melodii jęków, płaczu i wrzasków. Nagle głos ucichł. Zosię zżerała ciekawość i obejrzała się za róg. Złamała zasady...

To, co ujrzała już na zawsze miało pozostawić w niej nieodwracalny ślad. Naga kobieta leżała bezwładnie na ziemi. Cała zalana krwią. Żołnierz po wszystkim po prostu poderżnął jej gardło. Uśmiechnął się obrzydliwie i oblizał językiem wargi. Na szczęście tego już Zosia nie widziała. Mimo dość jasnej nocy, ujrzenie takich szczegółów było niesamowicie trudne. Ciało młodziutkiej dziewczyny zalegało dłuższą chwilę na stosie. Potem nie było już widać nic, oprócz kłębiącego się dymu. Ludzkie zwłoki śmierdziały okrutnie.

Usłyszeli kroki. Kroki dużej grupy osób. Brama pozostała nieodkopana, mimo że Bruno i Zosia pozdzierali sobie skórę z dłoni. Dwójka dzieci nie nadawała się do odsunięcia takiej ilości kamieni. Staruszka też kopała. A Jerzyk płakał. Płakał coraz głośniej i swoim głosem przyciągnął dwójkę uzbrojonych mężczyzn. Patrzyli zza rogu kamienicy. 

— Szybciej! — syczała kobieta, ocierając krwawiące palce o bruk.

Potem zdała sobie sprawę z tego, że dla niej nie było już nadziei. Dotarło to do niej w momencie, w którym mężczyźni zza rogu chwycili za karabiny i zaczęli biec w ich stronę. Dla dzieci była szansa. Dzieci mogły uciec przez małych rozmiarów dziurę, między zawaloną bramą, a stertą gruzów.

— Serdeńko, widzisz tę dziurę? Wejdziesz tam szybko, potem ty, Bruno. Na końcu podam wam Jerzyka. No już, szybciej!

Zosia poderwała się z miejsca. Przełknęła ślinę i wspięła się na gruzy. Bez większych problemów prześlizgnęła się na drugą stronę ulicy. Tam też płonęły ogniska. Tam też krzyczały kobiety. Tam też chodzili żołnierze. Żołnierze o wykrzywionych twarzach i połyskujących karabinach. Po tamtej stronie też nie było ludzi. Były potwory...

MazurekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz