Promienie letniego słońca oświetlały twarz Klary. Zmrużyła oczy i przeciągnęła się lekko, uważając, by przypadkiem nie zbudzić Edmunda. Jasna poświata rzuciła na sypialnię blade światło. Dziewczyna przewróciła się na drugi bok, by wstać z łóżka. Jej mąż postanowił jej to jednak uniemożliwić. Edmund objął ją ręką i zaczął coś mamrotać:
— Wstajesz już? Nie idź, tak ciepło tu było z tobą.
— Zaraz do ciebie wrócę, śpiochu! — Zachichotała Klara.
Pierwszy sierpnia zaczął się zwyczajnie. Całkowicie zwyczajnie i niemalże tak samo jak każdy inny dzień. Jednak było w nim coś wyjątkowego. Zupełnie, jakby to, na co tyle czekali, miało wydarzyć się jeszcze tamtego zwyczajnego dnia. Niedługo później blade słońce zniknęło całkowicie, zasłonięte przez dywan gęstych chmur.
— Chyba będzie padać — wyszeptała, podchodząc do okna.
Pchnęła lekko okiennicę i wciągnęła rześkie powietrze. Zegar nie wybił jeszcze szóstej. Patrole gestapo wciąż panoszyły się na ulicach w zwiększonej ilości. Gdzieś po drugiej stronie osiedla w oknie mignęła przesuwająca się firanka. Miasto powoli budziło się do życia. Tylko po to, by za kilka godzin zasmakować śmierci...
O godzinie siódmej, gdy Klara Równa wciąż wpatrywała się w okno, łączniczki alarmowe otrzymały wiadomość o ustaleniu Godziny W na pierwszego sierpnia o godzinie siedemnastej. Upragnione powstanie miało się zacząć tamtego pochmurnego dnia. Zupełnie, jakby chmury chciały schować przed nimi ostatnie promyki słońca, a wraz z nimi odebrać powstańcom resztki nadziei.
✧✧✧
W okolicach południa do mieszkania Klary ktoś zapukał, dość mocno i krótko, po czym wszedł do środka bez najmniejszego pozwolenia. Gosia była tak rozentuzjazmowana, że nie czekała na żadną odezwę ze strony swojej przyjaciółki. Wiedziała, że i tak zostałaby wpuszczona w progi domu Równej.
— Wiesz już? — wypaliła nagle, ledwo łapiąc się framugi.
Klara stała w kuchni. Cerowała swoją sukienkę z kieszeniami, gdyż uznała, że będzie najwygodniejsza do walki. Kiedy ujrzała swoją przyjaciółkę w mieszkaniu, nieco się zdziwiła.
— O czym? — spytała zdezorientowana Równa. — O co chodzi, Gosiu?
— Czy już dostałaś informację od łączniczki? No i tę drugą od Zamojskiego.
— Siedemnasta — odparła Klara, opanowując drżenie głosu. — Godzina W to siedemnasta. A tej od Zamoja jeszcze nie mam.
— Och, to nic nie szkodzi. W zasadzie jest tam tylko napisane, że Zamojski nam każe szybciej być na miejscu. Wtedy podzielimy się na oddziały i pozbieramy broń z naszych skrytek.
— Ach, Edmund jakąś czytał. To chyba była ta. No to wiemy już wszystko. Ruscy są już nad Wisłą.
— Jest tak cholernie blisko. Wszystko we mnie buzuje, nie mogę się doczekać. Ale zaraz, co z Zosią? — spytała rudowłosa.
— Zostaje w domu. To nie potrwa długo, kilka dni i po krzyku. Poza tym, okropnie nie chciała jechać. Stwierdziła, że przyda się w pilnowaniu mieszkania. Nie byłam przekonana, ba, wciąż nie jestem, co do jej pobytu w Warszawie, ale po prostu nie dało jej się przegadać.
— A bomby? Poradzi sobie sama? Przecież szkopy na pewno będą bombardować.
— Pamięta jeszcze z września, jak uciekaliśmy do piwnicy. Nawet jeśli coś zrzucą, to wie, gdzie ma się schować. Wierzę w nią, jest naprawdę mądrym dzieckiem.
CZYTASZ
Mazurek
Historical FictionCZĘŚĆ PIERWSZA MUZYCZNEJ TRYLOGII Kiedy nuty historii ponownie wygrały wojenną melodię, ludzie musieli stanąć do walki. Klara była nieco naiwną dziewczyną, po uszy zakochaną w muzyce i starym fortepianie, stojącym w rogu pokoju. Nie przejmowała się...