Karabiny milczały. Grobowa cisza sprawiała, że słyszeli pisk w uszach. Cisza podczas powstania oznaczała tylko tyle, że wkrótce nadejdzie burza. Burza o jakiej nie śniło im się, gdy stanęli na zbiórce. Wiatr muskał ich po twarzach. Zwiastował gorszą pogodę.
Sprawił, że jasne rzęsy na zamkniętych powiekach pokryły się pyłem. Edmund był nieprzytomny. Powieki były ściśnięte, a na jego oczy opadł burzowy kurz. Przyjaciele ciągnęli jego ciało ostatkiem sił. Z każdą minutą szli coraz wolniej. Nie dziwota, że stali się łatwym celem niemieckich snajperów. Kule świszczały jak krople deszczu, które zacinały o ziemię.
Kiedy jedna z nich przeleciała obok głowy Beńka, Klara i Janek padli na ziemię, pociągając Edmunda za sobą. Nie mogli umrzeć na ostatniej prostej, gdy miejsce, w którym spędzili ostatnie kilka nocy, widniało na horyzoncie. Beniek uniknął strzału gołębiarza i zaczął pędzić przed siebie, zupełnie ignorując Janka, który pomagał Klarze z Równym.
— Gdzie ty biegniesz, do cholery?! — wrzasnął Janek, skrywając się za odłamkiem ściany.
Prawdę mówiąc, Beniek nie miał pojęcia, gdzie biegł. Odruchowo poderwał się z miejsca, gdy prawie stracił głowę. Potknął się i poleciał jak długi. Kamienie otarły jego zakrwawioną twarz. Oparł się na dłoniach i wstał. Musiał być silny, kiedy śmierć wyciągała po nich swoje łapska. Musiał być silny dla niej i dla Lucka.
Uszedł zaledwie parę kroków i przewrócił się ponownie. Nie miał siły, by wstać za drugim razem. Czołgał się mozolnie. Wlókł wycieńczone ciało wprost do obozowiska.
Ledwo uszedł z życiem. Dopadł fragmentu ściany i skrył się za nią. Oddychał ciężko, a mżący deszcz osiadał na jego skórze, dając ukojenie. Zimne kropelki przypominały mu o tym, że wciąż żył. Poprzecierana skóra piekła w zetknięciu z deszczową mgiełką i słonymi łzami, spływającymi po policzkach chłopaka. Trząsł się ze strachu jak dzieciak. Nie chciał już dłużej walczyć. Tracił ostatki sił, które wskrzesił w sobie podczas ucieczki. Spojrzał w niebo. Szare chmury zwiastowały burzę. Liczył na to, że zginie zanim się zacznie. Zacisnął powieki, błagając, by nie otworzył ich już nigdy więcej.
Klara chwyciła Edmunda pod ramię. Na jej twarzy można było dostrzec kropelki potu. Ciężko prowadziło się niemal dwumetrowego, nieprzytomnego mężczyznę, zwłaszcza, gdy wyczerpany i odwodniony Janek prowadzić już nie mógł. Wstali i szybko przeszli za kamienicę, bacznie spoglądając, czy w ich stronę nie leciała żadna kula. Boczna uliczka wydawała się być bezpieczną opcją. Jednak nie była wolna od burzowych chmur, zasłaniających polskie niebo.
— Skręcamy — wysapał Janek. — Musimy znaleźć Zamojskiego i złapać Beńka, zanim zrobi mu krzywdę.
— My już go dalej nie podźwigniemy. Boże, co my teraz zrobimy?
— To tylko kilka metrów. Proszę, musimy iść...
Klara spojrzała tylko na wymęczonego chłopaka i nieprzytomnego Edmunda, po czym złapała go jeszcze mocniej, używając ostatków swoich sił, i zaczęła iść do przodu. Niemal poprzewracali się na gruzie, który leżał dokoła. Z każdym kolejnym krokiem tracili siły. W końcu dotarli do obozowiska. Nie było już w nim żadnych śladów po powstańcach, bowiem usunięto je przy przygotowaniach do akcji na poczcie.
Beniek stał wyprostowany, wpatrując się w ziemię. Klara oparła Edmunda o ścianę. Blondyn oddychał samodzielnie, był tylko wciąż nieprzytomny. Kula przestrzeliła ramię wskroś. Równa wyjęła z torby ostatni kawałek bandaża i przycisnęła go mocno do rany, dotykając opuszkami palców rozszarpanej skóry.
CZYTASZ
Mazurek
Ficción históricaCZĘŚĆ PIERWSZA MUZYCZNEJ TRYLOGII Kiedy nuty historii ponownie wygrały wojenną melodię, ludzie musieli stanąć do walki. Klara była nieco naiwną dziewczyną, po uszy zakochaną w muzyce i starym fortepianie, stojącym w rogu pokoju. Nie przejmowała się...