Przenieśmy się na moment do mieszkania Janiny Myniak, znanego także jako tymczasowe miejsce pobytu rodziny Spysińskich.
Gosia krzątała się w kuchni. Jak codzień, na śniadanie podawała herbatę z suszonych owoców i chleb (o takiej samej, betonowej konsystencji), z którego pogryzieniem każdy, oprócz Krzyśka, miał niemałe problemy. Czasami pojawiała się na stole również margaryna lub buraczana pasta, zwana przez Niemców marmoladą, choć wcale na nią nie wyglądała. Była rzadka i w ogóle nie trzymała swojej konsystencji. Jednak często była jedyną rzeczą, którą można było posmarować chleb, więc wszyscy jedli ją bez zbędnego marudzenia. Rankiem, gdy już każdy się oporządził, większość osób opuszczała mieszkanie. Krzysiek wraz ze swoją drużyną chodził pomagać różnym rodzinom w zabezpieczaniu okien. Wbrew pozorom, mimo że była już połowa lutego, wiele osób miało nieszczelne okiennice i dziurawe szyby, przez które uciekało ciepło z mieszkań. Harcerze zaklejali dziury w szybach kawałkami starych pierzyn robili to dobrowolnie i bezinteresownie. Chodzili od mieszkania do mieszkania, pytając:
— Przyda się może pomoc?
Każdy chętnie przystawał na propozycje harcerzy. No, może prawie każdy. Nie można zapomnieć tu o jakże ważnym i zarazem upierdliwym wyjątku. Jerzy Ułański spod piętnastki przeganiał chłopców kijem i często groził, że doniesie na nich za zakłócanie porządku.
— Już mi się stąd wynoście! Doniosę na was, jak Boga kocham, zmiatajcie stąd migusiem! — krzyczał tak niemal codziennie, dopóki młodzieńcy nie skończyli prac w tamtej kamienicy.
Sami harcerze na pożegnanie napisali mu krótką, ale treściwą notkę:
Jesteś pan kanalia! Ot co!
Przykleili mu ją do drzwi i, od tamtego momentu, każdy trzymał się z daleka od zgrzybiałego gbura, który mieszkał w mieszkaniu numer piętnaście. Oprócz ostatniego, nieprzyjemnego incydentu, nikt nie zachowywał się wobec nich niekulturalnie. Mogli spokojnie kontynuować swoją pracę.
Krzysiek wypił herbatę w mgnieniu oka i zagryzł ją betonowym chlebem. Jego młode zęby były w stanie jakoś sobie z tym poradzić. Poza tym był harcerzem, już nieraz jadł rzeczy, które inni uznaliby za niejadalne.
— Krzysiek, bo się udławisz! — strofowała go Gosia.
— Co? — odpowiedział harcerz z pełną buzią.
— Nie jedz tak szybko, chłopaki ci nie uciekną.
— Jestem spóźniony, Gośka! Naprawdę myślisz, że ich obchodzi moje śniadanie? Jest już dziesięć minut po czasie, wszyscy stoją pod kamienicą.
— Postoją jeszcze chwilę, trzeba było tyle nie spać. Co ty robiłeś w nocy, kolego? — powiedziała, mierząc brata wzrokiem.
— Dopracowywałem ważne plany. Jestem przybocznym, mam pełne ręce roboty. Zdrzemnę się jak wrócę.
Krzysiek oderwał się od stołu i pobiegł do wyjścia. Ledwo zdążył złapać swoją rogatywkę i już go nie było.
Pani Janina zaśmiała się i powiedziała coś o dzisiejszej młodzieży, pokręciła głową i odeszła od stołu.
— Gosiu, posprzątasz po śniadaniu? — krzyknęła z głębi korytarza.
— Oczywiście proszę pani!
✧✧✧
CZYTASZ
Mazurek
Historical FictionCZĘŚĆ PIERWSZA MUZYCZNEJ TRYLOGII Kiedy nuty historii ponownie wygrały wojenną melodię, ludzie musieli stanąć do walki. Klara była nieco naiwną dziewczyną, po uszy zakochaną w muzyce i starym fortepianie, stojącym w rogu pokoju. Nie przejmowała się...