Edmund odpalił papierosa i oparł się o ścianę, wciskając mocniej czapkę na głowę. Czekał na braci Leszczyńskich od przeszło pięciu minut, ale oni nie raczyli się zjawić. Sam spóźnił się kilkukrotnie na spotkania sekcji, dlatego nie zamierzał ich karać. Po prostu nie lubił czekać.
Na samotne oczekiwanie, gdzieś na obrzeżach Mokotowa, w ślepym zaułku ulicy, której nawet nie znał, najlepszy był papieros. Równy zaciągał się przez chwilę i wypuścił dym. Wtedy zobaczył dwójkę młodzieńców, zbliżających się do niego, na horyzoncie. Przygniótł niedopałek butem i włożył ręce do kieszeni.
— Myślisz, że to Równy? — spytał Beniek, szturchając brata w żebra.
— Tak myślę. Czy znasz może kogoś innego, kto wygląda jak słup uliczny? Nie? No właśnie, ja też nie znam. Dlatego to musi być on.
Rozejrzeli się, czy nikt nie patrzył i weszli w ślepą uliczkę. Istotnie, na miejscu czekał na nich Edmund. Wyglądał, jakby był co najmniej niezadowolony z sytuacji, w jakiej właśnie się znalazł.
— Serwus — powiedział Lucjan, wyciągając rękę.
Równy uścisnął mu dłoń, uśmiechając się niemrawo, potem uczynił to samo z Beńkiem i nastała ogólna cisza. Wreszcie Mundek zabrał głos:
— Więc jesteście tu by?
— By wstąpić do Armii Krajowej — odpowiedział Benjamin.
— Czy wiecie, na co się w ogóle piszecie? To nie jest zabawa, to wojsko. Nie możecie wyjść, jak wam się nie spodoba.
— Tak, wiemy i jesteśmy tego w zupełności świadomi. W tym roku będę miał dwadzieścia pięć lat, Beniek dwadzieścia trzy. Jesteśmy dorośli i znamy ryzyko.
— Tu można umrzeć. Na każdej, nawet najdrobniejszej akcji, istnieje ryzyko wpadki. Szkopy nie są miłe dla takich jak my — powiedział, podnosząc lewą dłoń, która była pokryta szpetnymi bliznami, po wizycie w mokotowskim więzieniu.
— Wszystko mi jedno. Mogę umrzeć. Nie jestem natomiast w stanie siedzieć bezczynnie — oznajmił Beniek.
— Jeśli ma się zapędy samobójcze, to nie realizuje się ich w konspiracji — burknął Edmund.
— Może źle to ująłem. Nie zamierzam się zabić, zupełnie obojętne mi to, czy umrę.
— Dobrze, więc jeśli nie straszna wam śmierć ani tortury, to myślę, że porozmawiam z Zamojem. Ale najpierw muszę was podszkolić. Muszę was nauczyć obsługiwania się bronią i zasad, które panują w konspiracji.
— Nie można pogadać z nim od razu? — spytał Lucek.
— Niestety nie. Nie skażę go na szkolenie dwóch nowicjuszy, kiedy będzie miał pełne ręce roboty. Powstanie zbliża się wielkimi krokami. Dobrze, że dołączyliście w nasze szeregi. Przyda nam się więcej rąk do walki. O ile nie zakończy się to kompletną katastrofą. Co robicie w sobotę o osiemnastej?
— Powinniśmy oddać większość zleceń, więc zapewne nic.
— Świetnie. Przyjdziecie do mojego mieszkania i udzielę wam pierwszych lekcji. W sobotę za tydzień spotkacie Tygrysa i pokażemy wam parę rzeczy razem. Jeśli będzie wam dobrze szło, porozmawiam z nim za kilka miesięcy. Jakieś pytania?
— Żadnych — odparł starszy z braci.
— Ani jednego — dodał młodszy.
— Więc widzimy się w sobotę. Serwus.
CZYTASZ
Mazurek
أدب تاريخيCZĘŚĆ PIERWSZA MUZYCZNEJ TRYLOGII Kiedy nuty historii ponownie wygrały wojenną melodię, ludzie musieli stanąć do walki. Klara była nieco naiwną dziewczyną, po uszy zakochaną w muzyce i starym fortepianie, stojącym w rogu pokoju. Nie przejmowała się...