Słońce wzniosło się lekko ponad horyzont, oświetlając wnętrze sypialni w wiejskim domku. Julia otworzyła oczy i ujrzała Cezarego, który stał już w pełni ubrany. Najwidoczniej czekał tylko na to, by się rozbudziła. Nie chciała, żeby zostawił ją samą. Tamten, z pozoru długi, czas minął niewyobrażalnie szybko.
— Odprowadzę cię chociaż na pociąg — wydukała półprzytomnie.
— Nie będziesz szła w taką pogodę, spójrz tylko — odparł, wskazując na krajobraz za oknem. — Już się chmurzyć zaczyna. Jeszcze tylko brakuje, żebyś się zaziębiła. Wystarczy mi pożegnanie pod dachem, słowo.
Wciąż w koszuli nocnej podeszła do niego i rzuciła mu się na szyję. Ucałowała go długo i najdelikatniej jak potrafiła. Przeplatała czarne kosmyki chłopaka pomiędzy palcami. Nawet nie zdała sobie sprawy z tego, że z jej oczu poleciały łzy.
— Muszę iść — odparł Cezary. — Kocham was. Kocham was najbardziej na świecie. Poczekaj na mnie, mały.
Położył rękę na dość dużym brzuchu swojej małżonki i otworzył drzwi sypialni. Julia poszła za nim na dół i stanęła w drzwiach frontowych. On jeszcze przez chwilę spoglądał na jej stroskaną twarz. Wreszcie powiedział:
— Jeśli dobrze pójdzie, wrócę za góra tydzień. Nie martw się. Wrócę do was. Ktoś przecież musi wychować małego Cezarego.
Na sam koniec przytulił ją do siebie i pocałował jej czoło. Chciał jej pokazać, że nie łamał obietnic. Powoli wypuścił roztrzęsioną Julkę ze swoich objęć. Spojrzał na dom, w którym spędził ostatni rok. Zdarzyło się w nim wiele pięknych rzeczy, żeby opuścić go obojętnie. Ostatecznie tylko westchnął i udał się na stację kolejową. Kiedy znalazł się w swoim przedziale, po jego policzku spłynęła jedna łza. Pociąg do stolicy odjechał punktualnie, zostawiając w dali wiejski krajobraz. Burza była coraz bliżej.
✧✧✧
Gosia chodziła po saloniku, nerwowo stukając pantofelkami. Nie bała się powstania. Chciała stanąć do walki. Martwiła się tylko reakcją ciężko chorej matki. Kobieta nie mogła wstać z łóżka, ataki kaszlu się zwiększyły. Czuła się, jakby wypluwała swoje płuca. Jej córka niewiele mogła zdziałać. Serce krajało się za każdym razem, gdy w bezradności omijała drzwi do matczynego pokoju.
Krzysiek, który jesienią miał skończyć dwudziesty pierwszy rok swojego życia, właśnie wrócił ze zbiórki harcerskiej. Umówił się uprzednio ze starszą o dwa lata siostrą, że powiedzą matce o zamiarze dołączenia do walki, która już wisiała w powietrzu. Powstanie miało wybuchnąć w ciągu najbliższych kilku dni. Obydwoje poczuli obowiązek powiadomienia o tym rodzicielki, która praktycznie nie miała kontaktu ze światem zewnętrznym.
— Nareszcie jesteś! Co tak długo? — spytała zdenerwowana Gosia.
— Omawialiśmy obecną sytuację.
— Też was to zdziwiło, prawda?
— To, że nagle Bór powiedział, że do walki włączają się większe miasta i wciąż współpracujemy z Sowietami po Ostrej Bramie? Kogo by to nie zdziwiło, Gośka. Od kiedy to wszystko się zaczęło, każdy zapewniał nas, że walka będzie odbywać się z dala od miasta.
— We Lwowie, Lublinie i Krakowie już zaczęli, w Warszawie zaczniemy lada moment. Przecież wszystko wskazywało na to, że nie będziemy równać miasta z ziemią.
— Trzeba wywieźć stąd mamę.
Rudowłosa tylko przytaknęła głową i zaczęła powtórnie okrążać salonik. Krzysiek, nieco zirytowany jej zachowaniem, odpowiedział:
CZYTASZ
Mazurek
Historical FictionCZĘŚĆ PIERWSZA MUZYCZNEJ TRYLOGII Kiedy nuty historii ponownie wygrały wojenną melodię, ludzie musieli stanąć do walki. Klara była nieco naiwną dziewczyną, po uszy zakochaną w muzyce i starym fortepianie, stojącym w rogu pokoju. Nie przejmowała się...