W listopadzie dni stawały się coraz bardziej zimne, deszczowe, wietrzne, a przede wszystkim krótsze. Wracanie z pracy w tamtych warunkach mogło skutkować dwoma rzeczami. To jest, przeziębieniem lub wypadkiem rowerowym na śliskiej drodze. Większość poruszała się pieszo lub warszawskimi tramwajami.
Pod koniec miesiąca, burze niemal ustały, zaczynało robić się coraz bardziej mroźnie. Dzieci czekały tylko na to, aż zacznie prószyć śnieg. Dorośli wraz z kolejną zimą, zamartwiali się o kwestie opału. Ten był już niesamowicie drogi. Często rezygnowano z jazdy tramwajem, by tylko kupić cokolwiek, co zmieściłoby się do piecyka i ogrzałoby mieszkanie.
Edmund wciąż nocował na podłodze, ale nie narzekał na warunki, szczególnie wtedy, gdy Klara wynalazła na dnie szafy zapasową pierzynę. Był wniebowzięty, kiedy po dwóch tygodniach spania w zimnie, wreszcie dostał cieplejsze okrycie. Oczywiście jego narzeczona próbowała oddać mu swoją kołdrę, ale on nie byłby w stanie patrzeć na to, jak trzęsła się z zimna całą noc. Wiele razy spał w lesie, a tam nie mógł liczyć na więcej niż podziurawiony koc, dlatego nie narzekał na podłogę i ciepłą pierzynę.
Klara przekonała się o tym, że Edmund był okropnym śpiochem. Na jej szczęście nie chrapał, ale zalegał na podłodze do ostatniej chwili. Raz przypadkowo, schodząc z łóżka, nadepnęła mu na twarz. Po tamtym wypadku stwierdziła, że powinien wstawać wcześniej. Dając mu lepsze nakrycie niż stary pled, skutecznie przekreśliła ich wcześniejsze postanowienia.
— Daj mi jeszcze pięć minut — mruknął, przewracając się z boku na bok.
— Spóźnisz się do pracy — odparła Klara, która była już w pełni przyodziana.
Miała na sobie grubą, brązową sukienkę z kieszeniami i rozpinany sweter, który nałożyła na górę. Spięła swoje włosy z tyłu i próbowała upchnąć w nie jeszcze jedną wsuwkę.
— Kochanie, wstawaj. Bo zaraz wyciągnę cię za nogę.
— Już przecież, mówiłem, żebyś dała mi pięć minut.
Edmund wstał z podłogi i przeciągnął się, ziewając. Nie chciał wychodzić na zewnątrz w taką pogodę. Gdyby tylko mógł, spędziłby w łóżku jeszcze kilka godzin, ale niestety było to niemożliwe. Do samego końca starał się dojeżdżać do posesji, w których szklił okna, na rowerze, ale końcem listopada stało się to praktycznie niemożliwe. Musiał więc chodzić pieszo z miejsca na miejsce, co ujmowało jego pracy efektywności.
— Aleś ty rozczochrany! — Zaśmiała się Klara.
— Jakoś je poukładam. Wychodzisz już do pracy? — spytał, podchodząc bliżej do swojej narzeczonej.
— Za pół godziny mam tam być, więc wypadałoby wyjść — odparła panienka.
Edmund stanął za nią i objął ją w talii. Położył swój podbródek na głowie Klary i przycisnął dziewczynę mocniej do siebie.
— Mogłabym tak stać cały dzień.
— Ja też — mruknął zaspany Równy. — Zasłużyłem na całusa na do widzenia?
— Oj, nie wiem — powiedziała, drocząc się z nim, Klara.
Potem podniosła swoją głowę i dała mu całusa w usta. Mundek się uśmiechnął i ucałował dziewczynę w czoło.
— Czy teraz wypuścisz mnie do pracy?
— Oj, nie wiem — przedrzeźnił ją Edmund.
Śmiali się potem przez chwilę i po ostatnim uścisku na pożegnanie, Klara wyszła z mieszkania, a Edmund przystąpił do porannej toalety. Wyjrzał za okno. Wyjątkowo nie padało. Zapowiadał się całkiem ładny dzień.
CZYTASZ
Mazurek
Historická literaturaCZĘŚĆ PIERWSZA MUZYCZNEJ TRYLOGII Kiedy nuty historii ponownie wygrały wojenną melodię, ludzie musieli stanąć do walki. Klara była nieco naiwną dziewczyną, po uszy zakochaną w muzyce i starym fortepianie, stojącym w rogu pokoju. Nie przejmowała się...