Przenieśmy się z powrotem do dnia jedenastego sierpnia. Rankiem Estera, zamiast opatrywać kolejne rany i pomagać lekarzom przy pracy, zdejmowała z budynku kolejne flagi z czerwonym krzyżem. Zdejmowała i modliła się, żeby nikt nie zbombardował szpitala.
Po jedenastu dniach była strasznie wymęczona, a rannych ciągle przybywało. Nie mieli ich gdzie kłaść. W tamtym czasie widziała więcej śmierci, niż kiedykolwiek w swoim życiu. Kolejne istnienia przemijały, gdy trzymała ciała rannych na rękach. Morfina kończyła się w zastraszającym tempie, więc musiała przysłuchiwać się rozdzierającym duszę krzykom i agonalnym jękom.
Zwinęła biały materiał i cisnęła nim o podłogę. Nie spała prawie wcale. Wciąż zmieniała opatrunki, ściskała dłonie umierającym i pocieszała dzieci, które pałętały się po szpitalu. Coraz częściej spoglądała w okna z powybijanymi szybami i modliła się. Nie wiedziała, do kogo powinna kierować swe modlitwy. Spoglądała więc w niebo i błagalnym wzrokiem patrzyła na chmury, szepcząc:
— Proszę, żeby i tym razem szpital ostał się w całości. Błagam, żeby to całe powstanie się już skończyło!
I wtedy roniła łzy, które szybko ocierała rąbkiem fartuszka. Nie mogła długo skupiać się na swoich lękach, gdy ludzie potrzebowali jej pomocy.
Tamtego dnia podeszła do niej Ala z szerokim uśmiechem na ustach. Estera obróciła się tylko i spytała:
— Coś się stało? Wygraliśmy?!
— Nie. Jasiek otworzył oczy!
Żydówka spojrzała na nią z niedowierzaniem. U chłopaka utrzymywał się jedynie płytki oddech. Lekarz, jeden z dwóch w całym szpitalu, skazał go na śmierć i stwierdził, że są inni ranni, którzy mogli przeżyć. Ala jednak siedziała przy nim całe dziesięć dni. Zwilżała wargi wodą i próbowała go poić. Nie mogła odpuścić, bo inaczej czekałaby go rychła śmierć.
— Idę już, śpieszno mi — odparła Pyza.
— Gdzie? — spytała Estera.
— Po księdza. Janek chce, żebyśmy wzięli ślub.
— Teraz?
— Teraz, zaraz. Jutro idzie szukać swojego oddziału.
— A ty nie idziesz z nim?
— Zostaję tutaj. Przyda się każda pomoc, nie mogę odejść. Wiesz, gdzie oni są?
— Do lasu poszli, jak ty przyszłaś do szpitala. Słyszałam, że jakieś oddziały wróciły do miasta. Na pewno ich znajdzie. Leć po tego księdza, a ja chcę być świadkiem! — krzyknęła Estera, zbiegając do sali, w której przebywali ranni.
W tamtym momencie powróciła do swoich obowiązków. Powstaniec z rozległą raną postrzałową trafił do szpitala. Jego koledzy ubrani w mundury harcerskie zostawili towarzysza w środku, a Żydówka wzięła go pod ramię i poszła w stronę sali. W pomieszczeniu unosił się nieprzyjemny zapach potu wymieszanego z krwią. Przystanęła i położyła chłopaka na noszach znajdujących się na ziemi. Nikt nie miał czasu się nim zająć, bo za parawanem przeprowadzano amputację. Dziewczyna ucisnęła krwawiący brzuch opatrunkiem i trzymała go bardzo mocno, żeby chłopak się nie wykrwawił. Słyszała spadające bomby, ale z ulgą stwierdzała, że, póki co, omijały szpital szerokim łukiem.
— Wytrzymaj jeszcze chwilę! — powiedziała Estera, przyciskając do rany drugą gazę.
Chłopak jęknął nieznacznie, gdyż z powodu znacznego upływu krwi był coraz słabszy. Estera przycisnęła mocniej, a krew oblepiła jej palce, przeciekając przez opatrunek. Spojrzała na jego twarz. Nie mógł mieć więcej niż siedemnaście lat. Może nawet był jej rówieśnikiem? Wydawał z siebie prawdopodobnie ostatnie tchnienia.
CZYTASZ
Mazurek
Ficción históricaCZĘŚĆ PIERWSZA MUZYCZNEJ TRYLOGII Kiedy nuty historii ponownie wygrały wojenną melodię, ludzie musieli stanąć do walki. Klara była nieco naiwną dziewczyną, po uszy zakochaną w muzyce i starym fortepianie, stojącym w rogu pokoju. Nie przejmowała się...