✧CVIII. Granat✧

152 11 145
                                    

Przenieśmy się z powrotem do dnia jedenastego sierpnia. Rankiem Estera, zamiast opatrywać kolejne rany i pomagać lekarzom przy pracy, zdejmowała z budynku kolejne flagi z czerwonym krzyżem. Zdejmowała i modliła się, żeby nikt nie zbombardował szpitala.

Po jedenastu dniach była strasznie wymęczona, a rannych ciągle przybywało. Nie mieli ich gdzie kłaść. W tamtym czasie widziała więcej śmierci, niż kiedykolwiek w swoim życiu. Kolejne istnienia przemijały, gdy trzymała ciała rannych na rękach. Morfina kończyła się w zastraszającym tempie, więc musiała przysłuchiwać się rozdzierającym duszę krzykom i agonalnym jękom.

Zwinęła biały materiał i cisnęła nim o podłogę. Nie spała prawie wcale. Wciąż zmieniała opatrunki, ściskała dłonie umierającym i pocieszała dzieci, które pałętały się po szpitalu. Coraz częściej spoglądała w okna z powybijanymi szybami i modliła się. Nie wiedziała, do kogo powinna kierować swe modlitwy. Spoglądała więc w niebo i błagalnym wzrokiem patrzyła na chmury, szepcząc:

— Proszę, żeby i tym razem szpital ostał się w całości. Błagam, żeby to całe powstanie się już skończyło!

I wtedy roniła łzy, które szybko ocierała rąbkiem fartuszka. Nie mogła długo skupiać się na swoich lękach, gdy ludzie potrzebowali jej pomocy.

Tamtego dnia podeszła do niej Ala z szerokim uśmiechem na ustach. Estera obróciła się tylko i spytała:

— Coś się stało? Wygraliśmy?!

— Nie. Jasiek otworzył oczy!

Żydówka spojrzała na nią z niedowierzaniem. U chłopaka utrzymywał się jedynie płytki oddech. Lekarz, jeden z dwóch w całym szpitalu, skazał go na śmierć i stwierdził, że są inni ranni, którzy mogli przeżyć. Ala jednak siedziała przy nim całe dziesięć dni. Zwilżała wargi wodą i próbowała go poić. Nie mogła odpuścić, bo inaczej czekałaby go rychła śmierć.

— Idę już, śpieszno mi — odparła Pyza.

— Gdzie? — spytała Estera.

— Po księdza. Janek chce, żebyśmy wzięli ślub.

— Teraz?

— Teraz, zaraz. Jutro idzie szukać swojego oddziału.

— A ty nie idziesz z nim?

— Zostaję tutaj. Przyda się każda pomoc, nie mogę odejść. Wiesz, gdzie oni są?

— Do lasu poszli, jak ty przyszłaś do szpitala. Słyszałam, że jakieś oddziały wróciły do miasta. Na pewno ich znajdzie. Leć po tego księdza, a ja chcę być świadkiem! — krzyknęła Estera, zbiegając do sali, w której przebywali ranni.

W tamtym momencie powróciła do swoich obowiązków. Powstaniec z rozległą raną postrzałową trafił do szpitala. Jego koledzy ubrani w mundury harcerskie zostawili towarzysza w środku, a Żydówka wzięła go pod ramię i poszła w stronę sali. W pomieszczeniu unosił się nieprzyjemny zapach potu wymieszanego z krwią. Przystanęła i położyła chłopaka na noszach znajdujących się na ziemi. Nikt nie miał czasu się nim zająć, bo za parawanem przeprowadzano amputację. Dziewczyna ucisnęła krwawiący brzuch opatrunkiem i trzymała go bardzo mocno, żeby chłopak się nie wykrwawił. Słyszała spadające bomby, ale z ulgą stwierdzała, że, póki co, omijały szpital szerokim łukiem.

— Wytrzymaj jeszcze chwilę! — powiedziała Estera, przyciskając do rany drugą gazę.

Chłopak jęknął nieznacznie, gdyż z powodu znacznego upływu krwi był coraz słabszy. Estera przycisnęła mocniej, a krew oblepiła jej palce, przeciekając przez opatrunek. Spojrzała na jego twarz. Nie mógł mieć więcej niż siedemnaście lat. Może nawet był jej rówieśnikiem? Wydawał z siebie prawdopodobnie ostatnie tchnienia.

MazurekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz