Od początku nowego roku sekcja Zamojskiego nie wykonała praktycznie żadnych akcji dywersyjnych. Klara powoli przyzwyczajała się do tamtego spokojnego życia, gdy pewnego ranka, w drodze do pracy, odnalazł ją łącznik. Młodzieniec przekazał ważne wieści od Zamojskiego na karteczce. Spojrzała na wiadomość i jęknęła cicho. Im dłużej było spokojnie, tym bardziej podobało jej się życie bez strachu. Jednak Zamoj planował skrócić ten względnie bezpieczny i bezkonfliktowy czas.
Klara uśmiechnęła się do chłopaka, który przed chwilą wręczył jej kartkę z informacją. Tamten tylko się skłonił i ruszył w przeciwnym kierunku. Nie pozostało nic innego, jak odwiedzenie Gosi po pracy. Ostatnimi czasy udawała się na spotkania tylko w jej towarzystwie, bo Alicja i Krysia mieszkały zupełnie nie po drodze.
W pralni spędziła zwyczajny dzień. Pracy nie brakowało, więc czas prędko jej zleciał. Co jakiś czas jednak spoglądała na zegarek, by upewnić się, czy zdąży spotkać się z przyjaciółką przed rozpoczęciem godziny policyjnej. Miała tylko nadzieję, że Gosia nie wzięła nocnej zmiany w szpitalu, bo w takim wypadku jej wizyta byłaby zupełnie bezcelowa.
Z pracy wyszła szybkim krokiem. Okupant skrócił godzinę policyjną do godziny dziewiętnastej. Od samego początku wojny zaczynała się tak wcześnie tylko jeden raz, lutym czterdziestego trzeciego, i trwała przez równy tydzień. Tymczasem od ustanowienia jej po raz kolejny minął miesiąc. Nie zanosiło się na rychłą zmianę.
Szła lekko ośnieżoną ulicą, by nie poślizgnąć się na pokrytej lodem powierzchni chodnika. Szybko jednak zrezygnowała ze spaceru po jezdni, gdy prawie uderzył w nią czarny samochód. Wolała dojść do mieszkania Rudej żywa.
Początek marca zwiastował nadejście jej upragnionej wiosny. Czekała tylko, aż śnieg się roztopi i znowu przylecą ptaki, które będą śpiewały swoje rozkoszne pieśni, znowu zakwitnie ich wiśnia. Wiosna była cudowną porą. O wiele lepszą niż gorące lato, deszczowa jesień, czy lodowata zima. Zimy nienawidziła najbardziej na świecie.
Postawiła kolejne kroki na śnieżnej pokrywie. Śnieg przyjemnie skrzypiał, oblepiając przy tym jej trzewiki. Skręciła w prawo i przeszła przez tunel pomiędzy ulicami. Tam znajdowała się ślepa uliczka i kilka kamieniczek ustawionych obok siebie. W tej zaraz na przeciwko przejścia mieszkała panienka Spysińska.
Lekko chłodnawy wietrzyk dmuchnął w twarz Klary, gdy otworzyła drzwi do środka. Szybko znalazła się pod drzwiami. Zakołatała i, pocierając ręce, czekała na przyjaciółkę. Spojrzała na zegarek. Wskazówki wskazywały godzinę siedemnastą trzynaście. Teraz kończyła pracę o siedemnastej, więc chyba jedynym plusem kolejnej zmiany godziny policyjnej był ukrócony czas pracy.
Rozpromieniona rudowłosa otworzyła drzwi. Na jej ustach dawno nie widziano tak szerokiego i tak szczerego uśmiechu. Każdy, kto zobaczył ją razem z narzeczonym, mógłby rzec, że to właśnie on rozweselił Gosię do tego stopnia. Matka dziewczyny czasami rozmawiała na temat Lucjana z przyjaciółką, u której, niezmiennie od trzydziestego dziewiątego, mieszkała wraz ze swoimi pociechami. Pani Spysińska mówiła, że czarnooki młodzieniec, w połączeniu z jej córką, tworzył mieszankę wybuchową. Druga kobieta natomiast stwierdziła, że więź tej dwójki to przeznaczenie, a z przeznaczeniem się nie dyskutuje. Tak więc, gdy związek Gosi i Lucka doczekał się ogólnej aprobaty ze strony rodziny, Ruda omal nie posiadała się ze szczęścia.
— Serwus! — powiedziała panienka. — Co tam?
— Dostałaś kartkę od tego łącznika? — spytała Klara. — Przyszłam właśnie w tym celu.
— Tak, szczerze mówiąc, to czekałam na ciebie. Dziś o osiemnastej. Cóż takiego on może nam powiedzieć? To raczej nagłe wezwanie, dawno niczego nie robiliśmy. Szczerze mówiąc, prawie zapomniałam, jak to jest robić dywersję.
CZYTASZ
Mazurek
Historická literaturaCZĘŚĆ PIERWSZA MUZYCZNEJ TRYLOGII Kiedy nuty historii ponownie wygrały wojenną melodię, ludzie musieli stanąć do walki. Klara była nieco naiwną dziewczyną, po uszy zakochaną w muzyce i starym fortepianie, stojącym w rogu pokoju. Nie przejmowała się...