Rozdział 23

197 19 46
                                    

Theo

Wysiadam z samolotu. Staje i zaczynam się wyciągać, podróż trwała trzy godziny, ale ciało zdążyło mi już zdrętwieć. Chyba robię się już starym dziadkiem.
Odbieram swoje bagaże i idę złapać taksówkę, która ma mnie zawieść do hotelu. Zerkam na zegarek. Mam jeszcze godzinę do zebrania. Powinienem zdążyć. Przypomina mi się, że obiecałem Shai zadzwonić do niej jak tylko dolecę. Wyjmuje telefon i go włączam. Zaczyna wibrować, jakby zamienił się w nieco inne urządzenie. Patrzę o co chodzi. Mam pięć nieodebranych połączeń od Ruth i dwadzieścia od Zoe. Marszczę brwi. Na razie nie obchodzi mnie Ruth. Shai nie dzwoniła w ogóle, za to Zoe... Przecież ta miała do njej przyjechać. Boże, jeśli coś się stało? Na ekranie znów wyświetla mi się zdjęcie Zoe. Odbieram.

-Słucham?- zaczynam, ciągle idę do celu, ale jestem bardziej skupiony na rozmowiez przez co moje kroki nie są za bardzo płynne.

-Jezu, Theo gdzie ty jesteś?- dziewczyna się drze.

-Uspokuj się, leciałem samolotem nie mogłem odebrać. Coś się stało?

-Jak mam się uspokoić? Shai godzinę temu do szpitala zabrała karetka. Nie wiadomo co z dzieckiem, masz tu być jak najszybciej.

Zamieram. Nie umiem wydobyć z siebie ani słowa. Po chwili się opamiętuję.

-Zoe, ale ja nie dam rady...

-Debilu, twoja żona cię potrzebuje, może stracić dziecko, wasze dziecko, czy to do ciebie nie dociera? Nie obchodzi mnie co robisz, masz tu być jak się wybudzi!

-Dobra, nie krzycz. Ja teraz jadę spotkać się z reżyserem. Wszystko z nim obgadam, ustalę i mam nadzieję, że za cztery godzinki będę u was, zdążę?

-Powinieneś, teraz trwa zabieg, ratują to dziecko, Shai nie powinna obudzić się tak szybko.

-Dobra, dzięki Zoe.

-No, narazie.

Rozłączam się wkładam telefon do spodni. Biorę bagaże i biegnę do taksówki. Udaje mi sie złapać ostatnią. Podaję kierowcy adres i jedziemy do hotelu. Kiedy dojeżdżamy na miejsce szybko płacę i wybiegam z samochodu jak burza. Przy wejściu wita mnie miła obsługa hotelu.

-Dzień dobry Panie Theo- uśmiechają się.

-Cześć- rzucam im i biegnę dalej.

Podchodzę do recepcji.

-Nie wie pani gdzie mogę znaleźć reżysera...-przerywam bo zauważam go schodzącego ze schodów- Już nic.

-Niech pan poczeka, a rejestracja?-krzyczy kobieta.

Nie odpowiadam. Podchodzę do reżysera i opowiadam mu wszystko jak leci.

Cztery godziny później ląduje w Londynie. Reżyser okazał się być tak wyrozumiały, że puścił mnie, a do tego powiedział, że mam tydzień aby mu powiedzieć czy wracam czy nie, przez ten czas wytrzymają pracę. Wspomniał też, że kiedyś miał podobną sytuację.

Znów wyjmuje bagaże. Obok lotniska stoją dwie taksówki. Lecę do jednej z nich, jednocześnie włączając telefon. Zauważam sms-a od Zoe. Wysłała mi adres szpitala. Jestem tak zakręcony, że nawet nie wiedziałbym gdzie jechać. Wsiadam do auta, podaję adres i ruszamy. Mam wrażenie, że ta sytuacja dzieje się gdzieś poza mną. Nie dość, że jeszcze nie do końca oswoiłem się z myślą o ciąży Shai, o naszym nowym dziecku, to teraz mam się przyzwyczaić, że jednak go nie będzie? Dlaczego my? Nie zasłużyliśmy sobie na to. No dobra Shai nie zasłużyła, bo ja dużo razy sobie nagrzeszyłem.
W trakcie jazdy piszę sms-a do Zoe, że jestem już w taksówce. Ta odpisuje mi, że po mnie wyjdzie. Wpatruje się w widoki za szybą. Nie wiem kiedy moje oczy zapełniają się łzami. Musze być silny, ocieram je. Wierzę, że uratowali to dziecko. Dojeżdżamy. Zauważam Zoe stojącą przy wejściu. Płacę, wychodzę i biorę swoje rzeczy. Biegnę do Zoe.

-Jestem, i co?

Twarz dziewczyny jest smutna, zmęczona, a to oznacza tylko jedno.

-Odłóż rzeczy do recepcji, zaraz wszystko ci powiem.

Robię to co mówi mi Zoe. Potem do niej wracam. Wsiadamy do windy.

-Posłuchaj, lekarze podjęli się próby uratowania dziecka, ale niestety się nie udało. Przywieźli Shai już na salę, powinna się zaraz obudzić. Nie będzie jej łatwo, więc musisz ją wspierać, i nie mówię teraz o dniu dzisiejszym, bo wiesz dla matki strata nawet nienarodzonego dziecka, jest straszna.

-Dobrze, a jak to się w ogóle stało, jak wychodziłem z domu była szczęśliwa, rozpromieniona, czuła się dobrze.

-Tak, to prawda bo to wszytko przez tą suke Ruth, więc jej podziękuj za tą sytuację.

-Co?- pytam z niedowierzaniem.

-No przyszła do Shai, znów zaczęła coś gadać, Shai zaczęła się denerwować, stresować, a w tak wczesnym miesiącu ciąży nie trudno o poronienie.

-Boże...

Wysiadamy z windy. Opieram się o ścianę. Wkładam do ust zaciśniętą pięść. Jestem wściekły. Zoe dobrze ją nazwała- suka. Nie miała prawa do nas przychodzić i ją dręczyć. Jestem na nią wściekły.

-A gdzie Mia?- pytam.

-Zostawiłam ją u Jaia, ale  skoro ty już jesteś, to ja zaraz po nią pojadę i zostanę z nią na noc, i w ogóle ma tyle ile będzie trzeba.

-Dzięki, jesteś kochana.

-Wiem, wiem.

-Ale, Shai o niczym jeszcze nie wie? Jak ja mam jej to powiedzieć?- marszczę brwi.

-Pewnie sama się o to zapyta, a ty odpowiesz jej prawdę.

-Dobra.

Wchodzimy do sali. Shai leży przypięta do jakieś aparatury. Siadam obok niej na krześle, a po drugiej stronie łóżka staje Zoe.

Siedzę przy niej godzinę, aż w końcu otwiera oczy. Jest zdziwiona, że tu jesteśm, ale nie mówi nic o mnie.

-Co z dzieckiem?- zaczyna cicho, pewnie jest tak zmęczona, że nie ma sił.

Nie umiem nic powiedzieć. Kręcę tylko przecząco głową. Shai wydobywa z ust dziwny dźwięk, jakby jęk, szloch. Po moim policzku też leci łza. Kładę głowę na nogach  dziewczyny i łapię ją za dłoń. Dziewczyna bierze głęboki oddech, teraz słuchać jej płacz. Cała się trzęsie. Pod moją głową też robi się kałuża. Tylko, że ja po prostu leżę bez ruchu, a łzy same mi płyną.

Przepraszam 😢

CDN.

Sheo- fanfiction ♥ część 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz