*Dwa dni później*
Theo
Zoe i Miles muszą już jechać. Zoe za miesiąc rodzi, musi teraz odpoczywać, a w dodatku ma za tydzień ostatnią wizytę u lekarza.
Wiozę ich na lotnisko. Shai została w domu. Od naszego powrotu źle się czuje. Zaczynam się o nią martwić. Jak tak dalej będzie to wyślę ją do lekarza. Nie chcę, żeby cierpiała.Dojeżdżamy na miejsce. Wysiadamy. Pomagam Milesowi wyciągnąć torby z bagażnika.
-No to co? Do zobaczenia- mówię i ściskam najpierw Milesa, a potem Zoe.
-Będziemy tęsknić - mówi Zoe.
-My też- uśmiecham się.
-Teraz chyab długo się nie zobaczymy- rzuca Miles.
-Jak tylko wasze maleństwo się urodzi to przylecimy, obiecuję.
- Nie sądzę - chłopak kręci głową.
Zoe chrząka tylko i przewraca oczami. Marszczę brwi.
-Dlaczego?- pytam.
-Tak mu się powiedziało. No, na nas już czas. Ucałuj jeszcze ode mnie MPię, bo nie zdążyłam.
Kiwam głową. Żegnamy się. Wsiadam do samochodu i odjeżdżam. Dziwnie się zachowują i to od kilku dni.
Wracam do domu. Jest tak cicho jakby nikogo tu nie było. Owszem jest jeszcze wcześnie, ale jak wychodziliśmy Shai już wstała i miała zrobić sobie śniadanie. Zaglądam do kuchni, ale tam jest pusto. Idę więc do sypialni. Otwieram cicho drzwi. Moja żona leży na pościelonym już łóżku w piżamie, skulona. Wygląda tak uroczo, że nie chcę jej budzić. Uśmiecham się i biorę koc, który leży na brzegu łóżka i ją nim nakrywa. Podchodzę do drzwi i chce juz wychodzić, ale zauważam, że Shai zaczyna się wiercić. Patrzę na nią, czekając aż otworzy oczy.
-Theo?- odzywa się cichym, zachrypnietym głosem.
Jak wychodziłem to takiego nie miała.
-Jejku Shai. Co ci jest?
-Nic, znaczy... nic.
Marszczę brwi. Do cholery jasnej, co tu się dzieje? Wszyscy od dwóch dni mówią pół słowami.
-Przyniosę Ci jakieś leki, bi nie mogę patrzeć jak się męczysz.
-Nie!
-Dlaczego?!
-Chcesz się zamęczyć?
-Nie.
-Na to dziewczyno, do kurwy nędzy, mów mi w tej chwili co się dzieje! Widzę, że coś jest nie tak i to od naszego powrotu do domu. O co chodzi? Znowu coś zrobiłem?
-No, zrobiłeś- mówi i po chwili błędnie.
Zatyka sobie usta dłonią. Podrywa się i biegnie do łazienki. Ja pieprze, już nie mogę na to patrzeć. Nie wiem co jej jest, ale chcę jej pomóc, ale nie mogę, bo ona tego nie chce.
Wraca po jakimś czasie.
-Mów mi w tej chwili co ci jest, bo wsadzę cię zaraz to samochodu i zawiozę do szpitala.
-Theo!
-Co?!
-Dobrze. Miałam to zrobić w nieco innych okolicznościach, ale nie dajesz mi wyboru.
Marszczę brwi. Shai schyla się do swojej szafki nocnej z której wyjmuje małe pudełeczko z kokardką. Kładzie je przed nami, bo siedzimy na przeciwko siebie.
-Co to jest?- wypalam.
-Zobacz.
Nie pewnie sięgam po pudełeczko. Odwiazuje kokardkę i otwieram je. Wytrzeszczam oczy na widok tego co tam jest. Jakby test ciążowy. Ale przecież... nie to nie możliwe. Biorę rzecz do ręki i przyglądam jej się z niedowierzaniem. Widzę dwie kreski. Czy to znaczy, że Shai jest w ciąży? Uśmiecham się się. Moje serce z radości zaczyna szybciej bić. Euforia rozprowadza się po moim ciele. Zachodzi w każdą komórkę.
-Jesteś w ciąży?- dopytuje.
-Tak.
- O Boże!
Wstaje. Nie mogę wytrzymać z napływu tej radości. Najchętniej zacząłbym skakać. Podchodzę do Shai i podnoszę jąx zakręcajac dookoła własnej osi. Potem stawiam ją na ziemi i całuje dość namiętnie. Boże będziemy mieć dziecko!
-Przepraszam Shai, ale tak strasznie się o ciebie materiałem- całuje ją na czubek głowy przyciskając do siebie- Gdybym tylko wiedział... przepraszam.
-Cieszysz się?
-Pewnie, że tak! Najcudowniejsza wiadomość w ostatnim czasie.
-Kocham cię - Shailene unosi głowęz aby na mnie popatrzeć.
-Ja ciebie też. I ciebie maluszku.
Schylam się i unoszę jej bluzkę. Głaszcze kącikiem brzuch, a potem muskam go delikatnie wargami.
Nie mogę się doczekać, aż przytulę moje trzecie szczęście.
👣💕😍😍🙈🙉🙊
CDN.

CZYTASZ
Sheo- fanfiction ♥ część 2
FanfictionTo opowiadanie jest kontynuacją pisanej przez mnie wcześniej historii Shailene i Theo noszącej tytuł Sheo- fanfiction.