Theo
Jutro sylwester. Musimy jeszcze dzisiaj zrobić zakupy, bo jutro w południe przyjeżdżają do nas Miles i Zoe, którzy zostają kilka dni, więc trzeba ich czymś wyżywić, a zwłaszcza Milesa, który zawsze coś je.
Obudził mnie Dexter, więc wyszedłem z nim cicho na spacer, żeby nie obudzić dziewczyn. Mia wczoraj nie była zbyt senna, zresztą w nocy, a raczej już nad ranem też się budziła. Musiałem do niej wstawać, bo Shai źle się czuła, więc jakbym je teraz obudził, to ta starsza chyba by mnie zabiła.
Chłodne powietrze oplata moje ciało. Nie czuję już rąk. Zapomniałem wziąć ze sobą rękawiczek, zresztą z twarzą też nie jest zbyt dobrze. Zaraz zamarznę.
-Dexter, szybciej!- krzyczę do psa.
Zauważając, że załatwił już swoje potrzeby zaczynam ciągnąć go z powrotem do domu, ale ten jest strasznie uparty, więc marnie mi to idzie.
-Dexter! Nie zmuszaj mnie, żebym wziął cię na ręce!
Pies patrzy się na mnie i merda ogonem. Nie, nie wierzę. Podchodzę do niego i biorę na ręce. Inaczej byśmy tu stali do jutra. Niosę go domu.
Stawiam go na podłodze i odpinam smycz. Zdejmuję kurtkę i idę do sypialni, żeby zajrzeć do dziewczyn. Shai jest opatulana kołdrą, spod której wystaje tylko połowa jej głowy. Zauważam, że już nie śpi.
-Cześć kochanie- wita się ze mną szeptem.
-Dzień dobry- podchodzę do niej bliżej i siadam obok, na brzegu łóżka.
-Chyba musimy już zrobić Mii osobny pokój, co?
-Oj tak, zajmę się tym po sylwestrze, obiecuję.
-Dobrze- dziewczyna cmoka mnie mnie usta.
-Zrobić ci śniadanie?
-Poproszę, i do tego gorącą herbatę, bo jest strasznie zimno.
-Tak, coś o tym wiem, byłem z Dexterem na spacerze, myślałem, że będą musieli mi amputować dłonie. No ale koniec końców przetrwały.
-To dobrze- Shai porusza brwiami.
Wybucham śmiechem.
-Bardzo dobrze, bo mogę zrobić to- wkładam jedną rękę pod jej tyłek, a drugą pod łopatki, podnosząc do góry.
-Co masz zamiar zrobić?
-Zanieść cię do salonu. Wiesz? Z tą kołdrą jesteś dwa razy cięższa.
-Ale przynajmniej jest mi ciepło- wystawia język.
-Schowaj ten jęzor, bo ci zaraz zamarznie!
-Ha, ha, ha!
Kładę ją delikatnie na kanapie w salonie i muskam jej wargi. Odrywam się niechętnie i idę zrobić śniadanie.
Przenoszę jajecznicę na stolik w salonie, żeby Shai nie musiała wstawać. Raz, że jest opatulana, a dwa, że wskoczył na nią Dexter.
-Proszę kochanie- mówię siadając obok.
-Dziękuję, jesteś kochany.
-Dla ciebie wszystko. A może jak zjesz pojedziemy na zakupy?
-O, dobry pomysł- mówi z jajecznica w buzi.
Zaczynam się śmiać. Wygląda uroczo. Wstaję i idę do kuchni po moją kawę, którą zapomniałem przynieść.
-A ty nie jesz?- dopytuje dziewczyna.
-Nie, zjadłem bułkę, zanim wyszedłem z Dexterem.
-Yhym.
Shai kończy jeść. Idzie do łazienki się zebrać, a ja ubieram Mię, która również niedawno wstała i zjadła. Nie jest jeszcze dobrze rozbudzona, więc nie mam problemu, żeby ją ogarnąć.
-Ma-ma- powtarza w kółko
-A powiesz może dla odmiany ta-ta?- zagaduję ją.
Chichocze, machając nogami. Uśmiecham się do niej i gilgoczę w brzuszek.
-Ej, smyku, no proszę, powiedz ta-ta. Chodź raz.
Może kiedyś doczekam się tej chwili.
-Ja już jestem gotowa- Shai wchodzi do sypialni, gdy wkładam Mię do fotelika.
-No to jedziemy!
Idziemy do przedpokoju. Nakładamy na siebie kurtki i wychodzimy z domu. Wkładam Mię do samochodu i zapinam, po czym sam siadam za kierownicę, i odjeżdżamy.
-Trzeba kupić dużo rzeczy, zwłaszcza dla Milesa- mówi Shai.
-Zgadzam się- mówię kiwając głową.
Zaczynamy gadać o sylwestrze, o tym co trzeba kupić i zrobić. Nie orientujemy się kiedy dojeżdżamy pod market. Wysiadamy. Wyjmuję Mię. Zamykam samochód i kierujemy się do sklepu. Shai bierze duży wózek, więc wkładam do środka Mię z nosidełkiem.
-To co najpierw?- pytam.
-Może warzywa, są najbliżej.
-Ok.
Kierujemy się razem na stoisko warzywne. Zauważam wyłaniającą się zza półek znajomą mi postać.
Dzień dobry! Troszkę mnie tu nie było.
CDN.
CZYTASZ
Sheo- fanfiction ♥ część 2
FanficTo opowiadanie jest kontynuacją pisanej przez mnie wcześniej historii Shailene i Theo noszącej tytuł Sheo- fanfiction.