Rozdział 42

216 20 7
                                    

Theo

Po południu w końcu postanawiam zadzwonić do rodziców. Mam nadzieję, że mimo wszystko przyjadą. Wybieram numer mamy i czekam krótką chwilę, aż odbierze.

-Dzień dobry, synu- wita się ze mną pierwsza.

-Cześć mamo. Co u was słychać?

-Dziękuję, wszystko dobrze, a dlaczego pytasz?

-A tak sobie, bo wiesz, chciałbym zaprosić ciebie i tatę do nas do domu, na święta.

-Ojej bardzo nam miło, choć nie ukrywam, że myślałam iż przyjedziecie do nas, ale dobrze, skorzystamy z waszej propozycji.

-Cieszę się, bo dawno się już nie widzieliśmy.

-Bo teraz rzadko nas odwiedzasz.

-Wiem mamo, przepraszam.

-No to co, widzimy się u was za dwa tygodnie?

-Tak.

-Już się nie mogę doczekać. Pewnej Mia już urosła? Tak strasznie za nią tęsknię.

-Urosła, urosła, zresztą sama zobaczysz.

-Dobrze, do zobaczenia synu.

-Na razie, mamo.

Rozłączam się. Mimowolnie się uśmiecham. Cieszę się, że zobaczę rodzinę. Ostatnio widzieliśmy się na ślubie. Zdążyłem zatęsknić.  Wszytko przez to, że urodziła się Mia. Jak byliśmy sami wygodniej było nam podróżować dodaj rodziny. Do rodzeństwa zadzownie później, bo trochę mam do obdzwonienia.

-Dzwoniłeś do mamy?- do sypialni wchodzi Shai ze śpiącą Mią na rękach.

-Tak, przyjadą- uśmiecham się -A ty? Dzwoniłaś już? 

-Nie miałam czasu- mówi wkładając Mię do łóżeczka- W końcu zasneła. Od obiadu próbowałam ją uśpić, jest strasznie żywiołowa.

-Po mamusi- stwierdzam.

-Po tatusiu też.

Shai siada na łóżku za mną i zaczyna masować moje barki.
Wzdycham i przymykam oczy. Pochylam się do tyłu, przez co ląduje między nogami Shai.

-Dusisz mnie!- wypala.

Zaczynam się wiercić, jeszcze bardziej się w nią wduszając.

-Theo!- piszczy.

Zaczynam się śmiać. W końcu odpuszczam i wstaję. Przewracam się na brzuch i sięgam jej ust. Zaczynamy się całować. Dziewczyna oplata mnie swoimi nogi wokół bioder i ściska z całej siły. Chyba zaraz połamamie mi miednicę.  Nie to nie możliwe. Krzywię się lekko.

-Dobra! Wygrałaś!

Tym razem Shai nie może stłumić śmiechu. Łzy lecą jej po policzkach.

-Jednak istnieje sprawiedliwość, Theodore.

Przewracam oczami.

-Jesteś tego pewna?

Poruszam brwiami i zaczynam ją łaskotać. Jestem bezlitosny, nie zważam na jej prośby, abym przestał. Odpuszczam dopiero po pięciu minutach, kiedy Shai brak tchu. Dyszy.

-To oznacza wojnę, Theo!

-Jestem gotowy- klepię się w pierś.

-Więc bądź czujny, nigdy nie wiesz, co cię czeka- szepcze mi do ucha, wstaje, puszcza oczko i wychodzi.

Zachowujemy się jak dzieci,  ale takie chwile też są potrzebne. Już się nie mogę doczekać zemsty Shai. Śmieję się sam do siebie. Tak strasznie ją kocham. Myślę sobie teraz o tym, co by było gdybym nie przeczytał sms-a Ruth i nie dowiedział się o jej zdradzie. Bylibyśmy teraz razem? Może mieliśmy wspólne dziecko, i nigdy nie otrząsną bym się z tej chorej miłości. Nie chcę już o tym myśleć, jest dobrze tak jak jest.

Nie ma to jak pisać rozdział na przerwach 😂😂😂😂😂😂😂

CDN.

Sheo- fanfiction ♥ część 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz