Rozdział 94

207 23 76
                                    

Theo

Wracam do domu. Zdejmuję z siebie płaszcz i buty. Przecieram twarz, idąc do kuchni aby się czegoś napić. Nie wody, czegoś mocniejszego, bo chyba zaraz eksploduje.  Chcę się nieco znieczulić, nie czuć nic. Tęsknoty, żalu, wstydu, poczucia winy, nienasycenia, pragnienia, miłości- tych wszystkich uczuć, które buzują we mnie na raz, w tej chwili. Zapalam lamy, wiszące nad blatem. Sięgam do szafki gdzie zawsze stały alkohole. Biorę pierwszą lepszą butelkę. Jakiś likier. Chcę pójść prosto do sypialni, ale przypomina mi się, że w domu jest Ashley. Zerkam na kanapę w salonie. Śpi na niej szatynka, zwinięta w kłębek. Biorę koc, leżący na podłokietniku i ją nakrywam, delikatnie aby się nie obudziła. Podnoszę szybko głowę, aby nie zbliżyć się do niej na tyle blisko, aby nie móc się od niej potem oderwać. Patrzę na nią przez chwilę, po czym odchodzę. Idę do sypialni. Stawiam alkohol na szafce nocnej, i wracam się do łazienki. Opieram się o umywalkę i zaglądam sobie głęboko w oczy.

-Co ty najlepszego wyprawiasz, idioto?- szepczę do swojego odbicia.

Opuszczam głowę. Nie mogę się na siebie patrzeć. Odkręcam kran i przemywam sobie twarz zimną wodą. Wycieram się i wychodzę, po drodze zachodząc jeszcze do Mii. Śpi słodko. Jak to możliwe, że moje dziecko jest tak spokojne, i niewinne? Mam nadzieję, że na zawsze taka zostanie. Będę jej bronił, i o nią dbał, zawsze. I to się nie zmieni.

Gaszę lampkę przy jej łóżeczku i wracam do sypialni. Siadam na łóżku. Ręką gładzę miejsce, gdzie powinna spać teraz Shai. Dlaczego ja jej to robię, do cholery? Dlaczego gdy jestem przy Ashley, przestaję myśleć o całym bożym świecie? Dopiero gdy tracę ją z pola widzenia, potrafię myśleć o Shai. O tym, jak bardzo ją krzywdzę. Drę się w duchu. Nie zasługuję na nią. Kręcę głową. Teraz tak mówię. Jutro znów zobaczę Ashley i  przestanę myśleć. Dlaczego nie miałem tak wcześniej? To wszystko przez ten głupi pocałunek? Po co ja w ogóle się tak do niej zbliżałem? Wzdycham i sięgam po butelkę. Biorę łyka. Czuję jak pali mi gardło, przełyk, aż w końcu dociera do żołądka.


Budzę się rano z pulsując bóle głowy. Czuję jakby moja głowa ważyła tonę, nie mogę jej podnieść. Jest za ciężka.

Idę do salonu. Już w przedpokoju dociera do mnie piękny zapach jajecznicy. Ashley stoi w kuchni, w tym samym ubraniu co wczoraj i zaczyna nakładać jajecznicę na talerze. Mia siedzi w swoim krzesełku i wsuwa kleik. Zaczyna mnie to wszystko niepokoić. Ta zamiana miejsc. To Shai powinna tu stać. Boże, znowu nawaliłem.

-Dzień dobry. Siadaj.- mówi Ashley, stawiając śniadanie na stole.

Kiwam tylko głową, i robię to co mi mówi. Ta dziewczyna wygląda tak niewinnie, a jak przyjdzie co do czego...

Ashley staje za mną, i schyla się, całując mnie w policzek, po chwili przybliżając się do ust.

-Ashley, nie przy dziecku- kręcę głową, łapiąc ją za nadgarstek, który położyła na moim ramieniu.


Ten dzień mija szybko. Ten i kolejny, w końcu dochodzi do tygodnia, dwóch, trzech. Codziennie odwiedzam Shai w szpitalu. Tak strasznie mi jej szkoda. Dopiero wczoraj się pogodziliśmy, wybaczyła mi. Wybaczyła to co jej powiedziałem. Teraz mam już potworne wyrzuty sumienia. Zżerają mnie. Nie chcę jej okłamywać. Najchętniej powiedziałbym jej, że obściskiwałem się kilka razy z Ashley, ale ona mi tego nie wybaczy. Nie tym razem. A ja nie chcę jej stracić. Nie przeżyję tego. Obiecałem sobie, że nie dojdzie do niczego więcej między mną a Ashley. Chcę to zakończyć. Chcę to zakończyć, od dwóch tygodni. Ale nie potrafię, nie umiem się zdobyć, odmówić sobie. To jakby strzelić sobie samobója. Tak, to byłoby grzechem, gdybym nie miał żony, ale ją mam, więc grzechem jest to co teraz robię. Muszę postawić granicę, bo prędzej czy później to i tak się wyda, a za miesiąc na świat przyjdzie mój syn. Shai wróci do domu i... chcę żeby wszystko zostało po staremu. 


Wygląda na to, że skończę to opowiadanie w tym tygodniu ~.~

CDN.

Sheo- fanfiction ♥ część 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz