Rozdział 52

211 17 47
                                    

Theo


Ustaliliśmy termin chrzcin na ostatnią niedzielę stycznia.  Po świętach pójdziemy do księdza i wszystko ustalimy. Nie ma co z tym dłużej zwlekać.

Na dworze już jest ciemno, a zegar wskazuje dopiero siedemnastą. Pomagam Shai w przygotowaniach dań. Te ważniejsze już zrobiliśmy, i tylko czekają na konsumpcje chociaż kto wiem czy dożyją do jutra... Teraz robimy ciasta. Shai łączy składniki a ja wszystko ugniatam. Już jedno z ciast siedzi w piekarniku i wygląda tak apetycznie, że najchętniej już bym je zjadał.

-Shaaai?!- zaczepiam ją kiedy ta zagląda do przepisu.

-Hym?- mówi zmysłowo, z łyżką po polewie w ustach.

-Co by się stało jakbym zjadł sobie po kawałeczku z każdego ciasta, dzisiaj?- patrzę na nią błagalnym wzrokiem, kiedy ta się odwraca.

-Niech pomyślę. Widzisz tę łyżkę- wyciąga przedmiot z ust- Dostałbyś nią po dupie!

Wzdycham ciężko.

-Mój jędrny tyłek chyba to wytrzyma- poruszam brwiami.

-Nawet się nie waż!- mówi stanowczo- Theo błagam cię, no!

Zaczynam się śmiać. Ona nawet jak się złości to wygląda na swój sposób uroczo.

-No dobra już, dobra- unoszę ręce jakbym się poddawał- A tak a propos tego ciasta na placki, to już gotowe!

-Dzięki, sir.

-Dla pani wszystko.

-A zobaczysz jeszcze do tego ciasta w piekarniku? Już powinno być gotowe.

-Oczywiście. Gotowe. Wyjąć?

-Tak, poproszę, teraz upiekę te placki, przełożę masą i na dziś koniec!

Wyjmuję wypiek z piekarnika i stawiam na blacie, aby wystygł. Przyglądam mu się dokładnie i nachylam się nad nim. Oh, tak pięknie pachnie, a ja tak bardzo lubię słodycze. Już mam przejechać palcem po jego polewie, ale obietnica się spełnia i dostaję od Shai łyżką po dupie. Fuck. Odwracam się do niej. Patrzy się na mnie z tak stanowczym wzrokiem i skrzyżowanymi rękoma, że nie wiem co mam teraz myśleć. Nagle się uśmiecha.

-Mówiłam? Mówiłam!

Wzdycham.

-No ale sama zobacz, jak to pięknie wygląda!

-To dobrze! Ale zjesz je kiedy indziej. A teraz możesz zabrać Dextera na spacer, bo mi się tu plącze.

-Dobra- podchodzę do niej i całuję ją, a jej dłonie zaciskają się na moich pośladkach, wzdycham cicho.

Odrywam się od niej niechętnie i uśmiecham się. Wołam Dextera, który już reaguję na swoje imię, więc przybiega do mnie szybko. Idę do przedpokoju biorę smycz z szelkami i nakładam mu je. Sam ubieram się w kurtkę i wychodzę.
Chłód oplata się wokół mnie, najbardziej skupiając się na niczym nie przykrytej twarzy. Wychodzę z posesji i idę w kierunku domu Jaia. Chłopak akurat skądś wraca. Wysiada z samochodu.

-Cześć- krzyczę.

-Siema- mówi szybko i znika za drzwiami domu.

Najwyraźniej się spieszy. W sumie ja też bym już wrócił, bo powoli nie czuję rąk, ale ten głupek- Dexter nie załatwił swoich potrzeb.

Wracamy po pół godzinie, bo psu zachciało się zwiedzać okolicę, i ni cholerę nie mogłem go zaciągnąć do domu. Jestem cały zmarznięty, nie czuję nóg, rąk ani twarzy, nic nie czuję.

-Już jesteśmy- moje zmarznięte wargi odmawiają mi posłuszeństwa.

-Cholera za późno...no dobra to ja coś wymyślę i napisze sms-a to przyjdziesz i mi to dasz...dobra, dzięki  wielki...pa- słyszę jak Shai z kimś rozmawia przez telefon.

-Z kim rozmawiałaś?- pytam podejrzliwie, wchodząc do kuchni gdzie jest Shai.

-Z Jaiem, ma przynieść to wino.

Teraz?- dopytuję.

-Tak, bo później razem z Margot gdzieś wyjeżdżają ponoć,  i jak wrócą to będzie zamieszanie, bo będą się do nas spieszyć i mogą o tym winie zapomnieć.

-Yhym.

Jakoś nie jestem przekonany do tego co mówi, ale nie chcę się kłócić.

-Jak ciasto?- pytam podchodząc bliżej.

-Już gotowe, i ani mi się waż je dotknąć, nawet najmniejszym paluszkiem!

-Jasne!

-A, pewnie jesteś zmarznięty?

-No, i to strasznie.

-To weź ciepły prysznic ja zaraz do ciebie dołączę tylko tu ogarnę.

-No dobra.

Idę do łazienki. Rozbieram się i odkręcam gorącą wodę. Czekam aż łazienka się trochę nagrzeję no i oczywiście oczekuję Shai. Nagle słyszę czyjąś rozmowę. Marszczę brwi. Nie wyjdę teraz do przedpokoju, bo jestem całkiem nagi. Przypomina mi się, że Jai miał przynieść to wino, chociaż cała ta sytuacja jest nieco podejrzana. Słyszę trzask drzwi. Chyba wyszedł. Teraz dochodzą do mnie tylko stukot pięt Shai. Rozluźniam się i dalej na nią czekam. Po chwili wchodzi.

-I jestem!

-Wiedzę- mówię nieco zbyt oschle niż zamierzałem.

-Coś się stało?

-Nie, przepraszam, po prostu coś mnie drapie w gardle, później wezmę tabletkę i mi przejdzie.

-Yhym.

Dziewczyna zaczyna się rozbierać. Staję na przeciw mnie całkiem naga. Dobrze, że nie mam na sobie bokserek, bo już teraz zrobiłyby się za ciasne. Ona zawsze tak na mnie działa. Podchodzę do niej bliżej, łapiąc w tali i przyciskając do siebie. Nasze biodra mocno się ze sobą stykają. Unoszę ją i sadzam na zlewie. Całuję ją w usta, w brodę, nad obojczykami, nie omijając biustu, zjeżdżam coraz niżej, oblizując pępek, i jeszcze niżej. O moje uszy obija się cichy jęk, a potem kilka głośniejszych. Uśmiecham się mimowolnie, zaciskając ręce na jej pośladkach.


Miłego wieczorka! Jutro poniedziałek, ja tak strasznie go nie chcę!

CDN.








Sheo- fanfiction ♥ część 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz