Theo
Pukam nerwowo do drzwi. Dziewczyna się nie odzywa.
-Shai!?
Pod łazienkę przebiega Ashley.
-Co się stało?- pyta marszcząc brwi.
-Nie wiem- mówię ciągnąć za klamkę musiała się zamknąć.
-Shai!?- drę się.
Nie ma na co czekać. Co jeśli się pośliznęła, upadła i... już wyobrażam sobie ją leżąca całą we krwi. Nie, stop! Nie mogę tak myśleć.
-Przynieść widelec- mówię do Ashley.
Dziewczyna kiwa głową i biegnie do kuchni. Wraca szybko ze sztućcem.
Wkładam końcówkę widelca do zamka od drzwi do łazienki. Po chwili drzwi w końcu się otwierają. Wbiegam do łazienki i to co tam wiedzę powoduje, że zamieram. Stoję bez ruchu z szeroko rozpoztartymi oczami i ustami. Ashley wbiega zaraz po mnie i zatyka sobie usta dłońmi.
-Dzwoń po karetkę - mówię w końcu się otrząsając.
Podbiegam do Shai, która leży na podłodze. Kucam przy niej i sprawdzam czy oddycha. Bardzo słabo. Serce mi zaraz chyba wyskoczy. Boże co ja narobiłem? Jakim ja jestem debilem. Nie powinienem tak na nią naskakiwać. Przecież jest w ciąży, ma prawo mieć swoje humorki. Jeżeli stanie jej się coś... jej albo dziecku... nie wybaczę sobie tego. Znowu zawaliłem. Mam potworne deja vu. Chwytam dłońmi jej głowę, i kciukiem głaszcze jej policzek.
-Wytrzymaj, skarbie. Kocham cię - całuje ją w czoło.
Podnoszę ręce. Wytrzeszczam oczy widząc, że jest na nich krew. Patrzę na brodzik, obok którego leży moja żona. Na nim również jest krew. Zaczynam panikować.
-Ashley!- wołam dziewczynę.
Przybiega.
-Zaraz przyjadą- mówi.
-Ona krwawi!
-Spokojnie- dziewczyna klęka przy mnie i kładzie dłoń na moim ramieniu. Chwytam Shai za rękę. Łza spływa po moim policzku. Obraz zaczyna mi się rozmazywać.
Pięć minut później ratownicy medyczni wywożą moją żonę z domu na noszach.
-Ashley, zostaniesz z Mią?- pytam dziewczyny.
-Jasne.
Wychodzę za nimi i kiedy Shai jest już w kartce, ja również do niej wskakuje.
-Będzie żyć? Ona i dziecko? - pytam faceta.-Proszę być w dobrej myśli.
Kiwam głową i kulę się tak, że głowę mam między kolanami. Szczypię się w mostek nosa. Boże! Co ja narobiłem?
Dojeżdżamy do szpitala. Wysiadam. Ratownicy wiozą Shai do środka.
Godzinę później Shai jest przewieziona na salę. Ma zszytą głowę z tyłu, gdzie się uderzyła, i dodatkowo obandażowaną. Siedzę przy niej, trzymając za rękę. Z dzieckiem jest wszystko wporzadku. Niestety Shai będzie musiała do końca ciąży zostać w szpitalu. Jeszcze nie odzyskała przytomności. Lekarz mówi żeby być w dobrej myśli. Powinna się obudzić w ciągu doby. Jeśli jednak tak nie będzie... nawet nie chcę myśleć co będzie jak ją stracę.
Nie wiem kiedy zasypiam. Budzą mnie rozmowy. Oglądam się za siebie. Lekarz rozmawia z pielęgniarką. Kiedy zauważa, że się obudziłem podchodzi do mnie. Wstaję.
-Niech pan idzie do domu.
-Nie ma mowy- kręcę głową.
-Jeżeli pani Shailene się wybudzi zadzwonimy do pana.
-Nie zostawię jej.
-Zanim ona się wybudzi może minąć dużo czasu. Niech pan jedzie do córki.
Wzdycham.
To ten sam lekarz, który zajmował się nią po wypadku, kiedy była w ciąży z Mią, więc wie o nas dużo.
-Dobrze, ale jak tylko by się coś działo to proszę do mnie dzwonić, bez względu na godzinę.
-Oczywiście.
Kiwam głową. Podchodzę jeszcze do Shai i całuje ją w czoło.
-Kocham cię, skarbie.
Patrzę się na nią chwilę i wychodzę. Zjeżdżam windą na sam dół. Biorę kurtkę z szatni i się ubieram, dzwoniąc po taksówkę. Wychodzę na dwór. Ziemne powietrze owiewa moją twarz. Mam ochotę zajarać, ale nie mam przy sobie papierosów. Rzuciłem... dla Shai.
Taksówka przyjeżdża. Wsiadam do niej i podaję adres domu. Całą drogę wpatruje się w okno.
Dojeżdżamy na miejsce. Płacę i wychodzę. Wchodzę cicho do domu. Biorę szlugi z mojej kryjówki i wychodzę jeszcze zapalić. Stoję tak na mrozie, chyba dziesięć minut. Patrzę na zegarek. Już dwudziesta czwarta. Wywalam peta i wracam do domu. Ashley wychodzi do przedpokoju. Widać, że jest zmartwiona. Rozbieram się i idę do salonu. Siadam na kanapie i opieram się o zagłówek. Dziewczyna siada obok mnie.
-I co?- pyta.
-Z dzieckiem wszytko w porządku. Shai ma trzy szwyx, ale jeszcze się nie obudziła... Boże, Ashley. Dlaczego ja jestem takim skurwysynem?
-Nie mów tak, po prostu cię poniosło.
-Ale nie powinno- kręcę głową- Nie powinno mnie tak ponieść.
Dziewczyna kręci głową i przytula mnie do siebie. Zamykam oczy i przyciskam ją mocniej. Wzdycham.
Odrywamy się od siebie. Nasza odległość jednak zmienia się minimalnie. Zagłębiam się wzrokiem w jej oczy. Mój oddech lekko przyspiesza. Kładę jej dłoń na policzku, odgarniając włosy. Przybliżamy nasze twarze jeszcze bliżej siebie. Po chwili łączymy nasze wargi w intensywnym pocałunku. Nie wiem co się ze mną dzieje, coś mnie do niej ciągnie. Nie mogę się od niej oderwać. Nasz pocałunek staje się coraz bardziej namiętny. Moje ręce błądzą po jej plecach. Znowu, znowu zawalam, ale nie umiem przestać.😳😳
CDN.

CZYTASZ
Sheo- fanfiction ♥ część 2
FanfictionTo opowiadanie jest kontynuacją pisanej przez mnie wcześniej historii Shailene i Theo noszącej tytuł Sheo- fanfiction.