2

23.4K 771 50
                                    



Poniedziałkowy dzień nie zapowiadał się obiecująco. Od wczoraj ciągle pada, mimo tego, że jest lipiec. Miałam swoje ostatnie studenckie wakacje, a do zdobycia dyplomu pozostały mi jeszcze tylko dwa ciężkie semestry.

Siedziałam w swoim pokoju i oglądałam z założonymi słuchawkami na uszach jedną z tych typowych i oklepanych komedii romantycznych, w których wszystko kończy się szczęśliwą i wielką miłością. Gdy na ekranie pojawiły się napisy końcowe, z cichym westchnięciem odłożyłam laptopa na szafkę nocną, ponieważ mój pęcherz wysyłał mi sygnały, że powinnam iść do toalety. Rozciągając moje zastałe mięśnie, zsunęłam się z łóżka i podreptałam w kierunku wyjścia z mojego pokoju. Jednak, kiedy zbliżyłam się do drzwi, do moich uszu zaczęły docierać niepokojące dźwięki, wymieszane z męskimi głosami. Mój brat ma gości? Niepewna tego, kto to może być, położyłam dłoń na klamce i lekko uchyliłam drzwi. Jednak od razu zamarłam, bo usłyszałam głośne jęknięcie i głos mojego brata.

— Kurwa mówiłem wam, że oddam tę kasę, potrzebuję tylko jeszcze trochę czasu!

Otworzyłam szerzej drzwi i spojrzałam na lustro, które wisi naprzeciwko wejścia do salonu. To, co w nim zobaczyłam, sprawiło, że od razu poczułam, jak skręca mi się żołądek. Mój brat leżał skulony na ziemi, a nad nim stało dwóch wysokich i umięśnionych mężczyzn.

— Miałeś już wystarczająco dużo czasu Walker! — warknął jeden z nich i kopnął go w bok.

Zamknęłam szybko, ale najciszej jak tylko potrafiłam drewnianą płytę. Co robić? Przecież oni mogą go zabić!  Zadzwonię na policję. Nie! Cholera! Nie mogę tego zrobić, bo prawdopodobnie wkopię wtedy mojego brata! Doskonale wiem, z jakimi ludźmi on się zadaje i że zajmuje się rzeczami, które legalne nie są, ale muszę mu pomóc! W nagłym przypływie odwagi i bez chwili namysłu otworzyłam drzwi i pobiegłam do salonu.

— Co tu się dzieje?! Co wy mu robicie?! — wydarłam się. Mężczyźni odwrócili się w moją stronę, wyraźnie zaskoczeni pojawieniem się mojej osoby w pokoju. Jeden z nich miał blond włosy, a drugi był brunetem.

— O! A kogo my tu mamy? To Twoja siostrzyczka Walker? Nie mówiłeś, że taka z niej dupeczka — odezwał się brunet i spojrzał na mnie swoimi brązowymi oczami, głupio się przy tym uśmiechając.

— Kurwa Julie, idź stąd! Nie wtrącaj się! To nie twoja sprawa! — wykrzyczał Joe. Chłopak chciał podnieść się z ziemi, ale w tym momencie, blondyn obrócił się w jego stronę i znowu go kopnął tym razem w brzuch.

— Zamknij mordę! — krzyknął do niego.

— Zadzwoniłam na policje, za chwilę tu będą! — Postanowiłam kłamać z nadzieją, że mi uwierzą. Brunet dalej patrząc mi w oczy, zrobił krok w moją stronę.

Joe chciał podnieść się z ziemi, ale w tym momencie, blondyn obrócił się w jego stronę i znowu go kopnął, tym razem w brzuch.

— Kłamiesz — powiedział spokojnie, ale stanowczo.

— Nie. Już tu jadą — odpowiedziałam, próbując zapanować nad głosem, żeby brzmiał jak najpewniej i nad ciałem, które zaczynało się trząść.

— Nie mogłabyś być aż tak głupia. Nie wyglądasz na taką. — Brunet zrobił kolejny krok w moją stronę. A ja zrobiłam krok w tył.

Toczyłam z tym nieznanym facetem walkę na spojrzenia, zmuszając się do tego, żeby nie opuścić wzroku. Jednak, kiedy nagle do moich uszu zaczął docierać dźwięk zbliżającego się radiowozu, nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Uśmiech sam wkradł mi się na usta, gdy zobaczyłam minę bruneta. Cholera! Nie wierzę w moje szczęście! Mężczyzna błyskawicznie odwrócił się w stronę kolegi.

— Ta suka naprawdę zadzwoniła na psiarnie! Spierdalamy! — Wykrzyczał i zaczął biec w stronę tarasu, a blondyn za nim. Gdy już byli na zewnątrz, blondyn obrócił się jeszcze w stronę pomieszczenia i spojrzał na mojego brata, który podniósł się już do pozycji siedzącej, trzymając się za brzuch, a następnie przeniósł wzrok na mnie.

— My tu jeszcze wrócimy! I obydwoje pożałujecie! — krzyknął i uciekli.

— Ja pierdole! Julia, serio zadzwoniłaś na psy? — Mój brat od razu postanowił zabrać głos i spojrzał na mnie z żalem w oczach. Z jego nosa i wargi ciekła krew.

— Oczywiście, że nie! Nie jestem idiotką! Po prostu opatrzność nade mną czuwa i ta policja, którą było słychać, to czysty przypadek! — odpowiedziałam mu.

Na jego twarzy i tak wykrzywionej bólem namalowała się ulga. Poszłam zamknąć drzwi prowadzące na taras, bo padało do środka, a następnie podeszłam do Joego i kucnęłam przy nim.

— Co oni ci zrobili? Mam zadzwonić na pogotowie? — zapytałam, marszcząc z niepokojem czoło.

— Nie, pomóż mi tylko się podnieść i dojść do kanapy — powiedział. A ja zrobiłam to, o co mnie prosił. Nie mogłam na niego patrzeć, ledwo się ruszał, a jego twarz wyglądała tragicznie.

— Jesteś pewny, że mam nie dzwonić? Przecież oni mogli ci coś uszkodzić? — upewniłam się.

— Daj spokój. Co ty myślisz, że ja pierwszy raz tak oberwałem? — spojrzał na mnie z ironią.

— Super, serio masz się czym chwalić — odfuknęłam mu, bo on potrafił być tak cholernie irytujący!

— Kurwa, siostra mój świat nie wygląda tak jak twój — odpowiedział, przewracając przy tym oczami.

— Zauważyłam. Pójdę po lód, bo twoje oko już się robi fioletowe i tę krew też trzeba zmyć...

Po tych słowach udałam się do kuchni, po potrzebne mi do tego rzeczy. Następnie wróciłam do brata, a ten siedział pochylony z głową między kolanami, a na jej tyle trzymał zaplecione ręce. Wyglądał, jakby nad czymś rozmyślał. Gdy na mnie spojrzał, wyraźnie było widać w jego oczach, że jest zmartwiony. Wiedziałam, że za tą maską obojętności i ignorancji, którą na co dzień nosi, kryje się coś poważniejszego, ale po tym, co się przed chwilą tu wydarzyło, widzę, że to jeszcze poważniejsze niż podejrzewałam.

Zbliżyłam się do niego i podałam mu okład z lodu, żeby przyłożył go do oka, a ja w tym czasie zabrałam się za przemywanie jego ran.

— Joe... — zaczęłam niepewnie. — Wytłumaczysz mi, o co w tym wszystkim chodzi?

— To zbyt skomplikowane. Lepiej, żebyś nie wiedziała... — odpowiedział i skierował wzrok na podłogę.

— Joe, ale ja muszę wiedzieć. Kim oni w ogóle byli? Dlaczego cię pobili i za co im masz oddać kasę? — zadałam mu serię pytań. Musiałam to wiedzieć, przecież jeden z tych typów przed chwilą groził również mnie. To już nie jest tylko jego sprawa. To jest już teraz nasza sprawa. Muszę się dowiedzieć, w co on się wpakował!

— Julie, ty nie zrozumiesz... — próbował się wymigać od odpowiedzi.

— Zrozumiem. — Nie poddawałam się.

— Julie... — Popatrzył na mnie błagalnie. Jednak ja dalej czekałam na odpowiedź. — No dobra powiem ci... Tylko obiecaj, że wszystko, co teraz usłyszysz, zostanie między nami, okay?

— Obiecuję — odpowiedziałam i usiadłam obok niego, bo już skończyłam oczyszczać jego rany.

Wbrew sobieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz