Na zewnątrz było trzydzieści stopni, słońce przyjemnie ogrzewało moje ciało. Ubrana w dżinsowe spodenki i białą koszulkę z nadrukiem czekałam na autobus, który zawiezie mnie w okolice fabryki. Wyciągnęłam z torebki moje okulary przeciwsłoneczne i założyłam je. Jeszcze nie wiem co będę musiała robić, a już czuję się jak przestępca.
Po dziesięciu minutach jazdy, wysiadłam z autobusu, było za dwadzieścia jedenasta. Dojście na wyznaczone miejsce zajmie mi jakieś osiem minut, więc będę na czas. Zaczęłam iść w kierunku fabryki. Oddychałam głęboko w celu uspokojenia się i dodania sobie odwagi. Może nie będą oczekiwać ode mnie łamania prawa? Może to, czego ode mnie będzie wymagał Mark nie będzie aż tak straszne jak myślę. Może nie jest aż tak złym człowiekiem?
Po paru minutach marszu dotarłam na miejsce. Przeszłam przez starą zardzewiałą bramę. Kiedyś to miejsce tętniło życiem. Przewijało się tutaj dziennie tysiące ludzi, a teraz służy spotkaniom nieletnich, którzy rozpoczynają w tym miejscu swoją przygodę z alkoholem i innymi używkami, a czasami domem dla bezdomnych ludzi i zwierząt... Spojrzałam znowu na zegarek jest za pięć jedenasta. Dlaczego jeszcze ich tutaj nie ma? Ja się miałam nie spóźnić, a oni będą na ostatnią chwilę? Usiadłam na murki, wystukując stopą nerwowy rytm.
Po chwili zauważyłam czarnego SUV'a z przyciemnionymi szybami wjeżdżającego na teren fabryki. Czy to oni? BMW'u zatrzymało się bokiem do mnie. Zamarłam, nie byłam pewna czy to Gibson czy może ktoś inny. Bałam się ruszyć. Tylne drzwi pojazdu otworzyły się, a z pojazdu wysiadł Mark. Nie sadziłam, że kiedykolwiek tak się stanie na jego widok, ale odetchnęłam z ulgą, że to jednak oni.
— Wsiadaj! — krzyknął do mnie i pokazał mi dłonią na wejście do samochodu. Zeskoczyłam z murku i bez zastanowienia wsiadłam do auta.
Okazało się, że na tylnym siedzeniu znajdował się także David, więc usadowiłam się na środku, a zaraz za mną usiadł Mark. Z przodu siedzieli: Charlie na miejscu kierowcy i Adrien. Kiedy Gibson zamknął za sobą drzwi, samochód ruszył. O ile jeszcze przed kilka sekundami ulżyło mi na ich widok, obecnie czułam się źle i nieswojo. Sama wśród czterech facetów, z których przynajmniej trzech bez zastanowienia zrobiłoby mi krzywdę w małej przestrzeni, którą było wnętrze pojazdu.
— Cieszę się, że dotrzymałaś słowa i przybyłaś na czas. — Usłyszałam głos Mark'a i w tej samej chwili poczułam na swoim udzie dużą dłoń mężczyzny. Spięłam wszystkie swoje mięśnie, spojrzałam z przerażeniem na jego rękę, jednak nie zrzuciłam jej. Nie miałam na to odwagi? Mark widząc moją reakcję, zaśmiał się lekko, jednak nie zabrał swojej dłoni. Świetnie.
— Czy mógłbyś... — zaczęłam niepewnie, łamiącym się głosem.
— Co byś chciała żebym dla ciebie zrobił maleńka? — po jego tonie głosu łatwo mogłam wywnioskować, że świetnie się bawi moim kosztem.
— Mógłbyś zabrać dłoń z mojego uda? — wydusiłam z siebie, na co mężczyzna wybuchnął głośnym śmiechem, niestety nie tylko on, jego dwóch kolegów wtórowało mu, jedynie Davidowi nie było do śmiechu tak jak i mi. Palce Gibsona jedynie zacisnęły się na moim udzie, czyli nie zamierzał wysłuchać mojej prośby...
— Jesteś taka zabawna! — wykrzyczał, śmiejąc się dalej.
Uważaj, bo się zaraz udusisz z tego śmiechu kretynie.
— To znaczy — odchrząknął po tych słowach i przestał się wreszcie śmiać. — To bardzo rozsądne z twojej strony, że mnie o to prosisz, zamiast lekkomyślnie zrzucać moją dłoń. Jednakże nie mogę spełnić twojej prośby, ponieważ mam aktualnie potrzebę trzymania dłoni w tym miejscu, więc przykro mi skarbie, ale muszę ci tym razem odmówić.
Sposób w jaki wypowiadał te słowa sprawiły, że się we mnie zagotowało. Za kogo on się do cholery ma?! Co za cham! Byłam wściekła, ale nie mogłam z tym nic zrobić. Pieprzona bezsilność! Spojrzałam na Davida jako na ostatnią deskę ratunku. Niestety chłopak siedział z twarzą zwrócona w stronę okna. Świetnie jak zwykle mogę na niego liczyć.
— A mogę się przynajmniej dowiedzieć gdzie jedziemy? — zapytałam. Dotarło do mnie, że i tak z nim nie wygram, a jakoś przetrawię to, że jego łapa spoczywa na moim udzie.
— Oczywiście — uśmiechnął się do mnie z triumfem w oczach — musimy przejechać kawałek żeby zostawić auto w nierzucającym się w oczy miejscu i za chwilę tu wrócimy.
— Czy ja dobrze zrozumiałam? Kazałeś mi przyjechać pod fabrykę, z pod której mnie zabraliście po to, żeby tam za chwilę wrócić? — spytałam zdezorientowana.
— Tak maleńka, dokładnie tak — odpowiedział beztrosko Mark. W tym też momencie wjechaliśmy do jakiegoś lasu. — No i jesteśmy. — Uśmiechnął się do mnie. — Wysiadamy. Wytłumaczę ci wszystko po drodze. — Ten człowiek jest niemożliwy...
Mężczyzna otworzył drzwi i wysiadł z auta, reszta zrobiła to samo.

CZYTASZ
Wbrew sobie
ActionDlaczego jest tak, że za czyjeś błędy, płacić muszą inni? Jej brat zawsze miał dar sprowadzania na siebie kłopotów. Niestety tym razem sprowadził je na całą rodzinę. Tylko ona, 21 letnia Julie może ocalić ich od śmierci... To moje pierwsze opowi...