Do moich uszu dotarł dźwięk budzika. Wyłączyłam go. Czas wstać. Na samą myśl o tym, co mnie nie długo czeka zrobiło mi się niedobrze. No tak, mój stres znowu wrócił. Ileż można... Wygrzebałam się z łóżka i udałam się do łazienki. Po wykonaniu porannej toalety, poszłam do kuchni.
Siedziałam przy stole z kawą i wciskałam w siebie chleb z masłem, bo niczego innego nie byłabym w stanie przełknąć, a i to nie wchodziło mi najlepiej. Usłyszałam kroki, a po chwili w wejściu do kuchni pojawił się mój brat. Świetnie. Jeszcze jego mi było tego ranka trzeba.
— O Julia! Wróciłaś w końcu, jak było nad jeziorem? — zapytał jak gdyby nigdy nic. Poważnie? No tak, on zapewne jeszcze nic nie wie...
— Powiedzmy, że nie najgorzej... — odpowiedziałam mu niechętnie. Joe wyciągnął szklankę z szafki i nalał sobie soku pomarańczowego, a po chwili spojrzał na zegarek.
— A właściwie to czemu ty już nie śpisz? Przecież masz wakacje! — zapytał z pretensją w głosie.
— No, bo widzisz braciszku... Muszę iść się z kimś spotkać — odpowiedziałam mu z ze złośliwością w głosie.
— Twoje koleżanki to takie ranne ptaszki? — Nie zauważył tonu mojego głosu?
— Nie. Idę się spotkać z Twoim NAJLEPSZYM kolegą... — zaakcentowałam słowo „najlepszy". — Gibsonem! — dodałam.
Wiem, że to już było zbyt złośliwe, ale nie potrafiłam zapomnieć o tym, że to wszystko dzieje się przez niego. Joe pobladł, a szklanka, którą trzymał w dłoni właśnie rozbijała się o podłogę z głośnym trzaskiem, tworząc na podłodze pomarańczową kałużę.
— O czym ty do cholery mówisz?! — wrzasnął, łapiąc się za głowę.
— O tym, że dzięki tobie jadę teraz na tym samym wózku co ty! Przyjechali za mną nad jezioro! Rozumiesz?! Muszę współpracować z Gibsonem w czasie, kiedy ty będziesz spłacał swój dług! Jeśli tego nie zrobię, zabije naszych najbliższych!
— Kurwa, ale jak to się stało?! Jak cię tam znaleźli i dlaczego musisz to robić, przecież to ja jestem winien tego wszystkiego! Dlaczego on musiał wplątać w to ciebie?!
— Ci dwaj kretyni powiedzieli mu o mnie i wtedy postanowił, że im się przydam i od moich decyzji tak naprawdę zależy teraz życie nas wszystkich! Rozumiesz? — przestałam mówić, ponieważ do moich oczu zaczęły napływać łzy.
— Cholera! Julia! Gdybyś wtedy się nie wtrąciła... — On ma czelność mieć do mnie pretensje?
— Czyli to teraz moja wina?! Moja wina, że wplątałeś nas w jakieś gówno, a ja chciałam uratować ci życie, nieświadoma tego, że zadajesz się z takimi ludźmi?! Czyli to jest teraz kurwa moja wina, że nad naszą rodziną wisi niebezpieczeństwo?! Moja wina?! — Zalałam się łzami. Czara goryczy została przelana. Jak on może mieć do mnie pretensje. To on ściągnął ich na naszą rodzinę!
— Nie.. Julia przepraszam... — zaczął ze skruchą w głosie. — Nie o to mi chodziło... Po prostu dotarło do mnie, że może gdybyś wtedy nie weszła do salonu, to nawet nie wiedziałabyś o ich istnieniu.. Wiem, że to wszystko jest moją winą. Tylko nie potrafię znieść tego, że ten gnojek wciągnął w to ciebie! Na co ty mu niby jesteś potrzebna...
— Nie wiem Joe i boję się tego dowiedzieć, ale nie mam wyjścia. Jeśli nie będę z nim współpracować, to jest w stanie zrobić krzywdę nawet naszym dziadkom... On nie cofnie się przed niczym. Jestem tego pewna.
— Może mógłbym jakoś go przekonać żeby zostawił cię w spokoju... — powiedział bardziej do siebie niż do mnie.
— Nie Joe. To nic nie da... Powiedział mi wyraźnie, że nawet jakbyśmy odebrali sobie życie, żeby nie musieć z nim współpracować to i tak by zabił naszą rodzinę. Siedzimy w tym razem, niezależnie od tego, czy to się nam podoba, czy nie. Gibson powiedział, że dzięki temu, że będę z nim współpracować, ty będziesz mógł na spokojnie spłacać swój dług. Więc rób to, co do ciebie należy, a ja idę się ogarnąć. Nie mogę się przecież spóźnić...
Po tych słowach wyszłam z pomieszczenia, zostawiając mojego brata samego.

CZYTASZ
Wbrew sobie
AkcjaDlaczego jest tak, że za czyjeś błędy, płacić muszą inni? Jej brat zawsze miał dar sprowadzania na siebie kłopotów. Niestety tym razem sprowadził je na całą rodzinę. Tylko ona, 21 letnia Julie może ocalić ich od śmierci... To moje pierwsze opowi...