89

7K 300 12
                                    



Perspektywa Watsona.

Gibson zgromadził nas wszystkich w jego ukrytym pod ziemią magazynie i muszę przyznać, że czegoś takiego nie widziałem w życiu na oczy. To miejsce jest wypełnione po brzegi amunicją, bronią, kamizelkami kuloodpornymi i wieloma innymi sprzętami, które mogą nam uratować życie i wspomóc w ataku.

No dobra. Wiem, że Gibson prowadzi różne i zawsze nielegalne interesy, ale na cholerę mu tego aż tyle? Na co dzień z reguły nie chodzimy z bronią przy sobie, no bo po co? Używanie jej i obsługa nie jest także dla mnie czymś zupełnie obcym. Zdarzało się, że Mark w razie potrzeby zabierał mnie na ich akcje, które z reguły były związane z egzekwowaniem niespłaconych długów za prochy albo kiedy ktoś, kto nie miał na to pozwolenia, handlował na naszym terenie. Jednak nie potrafię zrozumieć, po co mu to wszystko?

Chłopcy latają po tym miejscu jak dzieci wpuszczone do sklepu z zabawkami. Patrząc na nich, nie wiem, czy to ze mną jest coś nie tak, że aż mnie to tak nie jara czy z nimi? I lekko przeraża mnie fakt, że sam osobiście będę musiał niedługo, niezależnie od tego czy tego chcę, czy nie, uśmiercić kilka osób. Nie potrafię robić tego z zimną krwią i bez wyrzutów sumienia, ale jeśli walka toczy się o moje życie lub życie ważnych dla mnie, lub dla moich przyjaciół osób, to muszę stoczyć ze sobą bitwę i strzelać. Nie tak, żeby tylko kogoś uszkodzić i żeby ten ktoś, mógł niedługo po tym skrzywdzić mnie lub kogoś innego, ale tak, że, jak już się znajdzie na ziemi, to z niej nie wstanie. 

To wszystko jest smutne i złe. I nie jestem, nie byłem i nigdy nie będę dumny z tego, że wszedłem do tego świata. Jednak los i życie nie zawsze pyta się nas o zdanie i czasami stawia nas w sytuacjach bez wyjścia. Bądź też najzwyczajniej w świecie podsyła nam nieodpowiednie rozwiązania problemów, a my w desperacji i braku w danym momencie innych możliwości się ich łapiemy, a potem jest już zbyt późno na odwrót...


Perspektywa Julii.

Leżę od jakiegoś czasu w łóżku i próbuję zasnąć. Niestety nie potrafię tego zrobić, bo moja głowa już pulsuje od biegających po niej myśli. Ciągle nie mogę uwierzyć w to, że Gibson naprawdę w końcu odezwał się do Clark i że niby chce z nim negocjować warunki wypuszczenia mnie z tego domu. Coś tu ewidentnie śmierdzi, ale nie jestem w stanie wywnioskować co.

Jednego jestem pewna. Gibson niczego mu za mnie nie da i nie odda, zatem dlaczego chce się z nim spotkać? Może chce mu zrobić krzywdę? I spotka się z nim tylko po to, a ja i tak zostanę już tutaj na zawsze? Nic z tego do cholery nie rozumiem! Najpierw nie odzywa się przez tyle dni, a teraz nagle sam do niego dzwoni i prosi o spotkanie? 

A może postanowił się z nim spotkać tylko po to, żeby wyśmiać go prosto w twarz za to, że Victor uwierzył w tę bajkę, że on mógłby kogoś pokochać i ja tak zwyczajnie pokochałabym jego? Ta wersja zdecydowanie bardziej pasowałaby mi do Mark'a. Tylko skoro on chce mu powiedzieć, że może mnie sobie zostawić, bo jemu to zwisa i powiewa, co się ze mną stanie, to jak od teraz będzie wyglądało moje życie? Czy Victor naprawdę mnie tutaj zostawi? Jednak po cholerę mu moja osoba w tym domu, skoro on nie wydaje się taki jak Mark? Victor mógłby już tysiąc razy zrobić mi taką samą krzywdę jak Gibson i traktować mnie równie przedmiotowo i bez szacunku co on, ale on tego nie zrobił. 

Ja rozumiem, że to mogła być tylko taka gadanina, żeby nastraszyć Mark'a, który rzekomo miał być we mnie zakochany. Jednak ten facet z tatuażem na dłoni nie mówiłby mi takich rzeczy, gdyby Clark rzeczywiście nie miał w planach przywłaszczenia mnie sobie...

Wbrew sobieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz