Gorąco 9

1.9K 196 12
                                    

Czaru maskującego nie używałem od lat - do diabła, w końcu bez przerwy wydawałem całe góry funtów na to, by wyglądać dokładnie tak, jak naprawdę wyglądam - w wyniku czego zmarnowałem przynajmniej godzinę na testowanie różnych kombinacji, które, niezależnie od moich starań, ciągle upodobniały mnie do goblina. Trzydzieści zaklęć później udało mi się uzyskać aparycję zbliżoną do ludzkiej, choć przywodzącą na myśl raczej karykaturę mnie samego. Aportowałem się na niewielką uliczkę obok cukierni Fortescue, nie wiedząc nawet, czy Nokturn nadal istnieje. Wątpiłem, aby sklep Borgina i Burkesa ocalał. Z pewnością obaj jego właściciele byli pierwszymi ofiarami czystek przeprowadzonych przez ministerstwo.
Zignorowałem wibrację magii, którą odczuwa każdy czarodziej, gdy znajdzie się w miejscu należącym do jego świata. Doznanie kojarzy się z kopniakiem wymierzonym prosto w duszę i przypomina ci, że tak, owszem, jesteś inny. Cudownie inny. Oczywiście, że w ciągu minionych lat wielokrotnie zdarzyło mi się czuć emanowanie magii. O, chociażby taki Egipt. Nie sposób ruszyć się tam dalej niż dwadzieścia kroków bez natrafienia na jej ślady. Ale tu, tu byłem w domu. Gdzieś, gdzie powinno mi przysługiwać prawo posiadania własnego miejsca. Prawo pokazywania się publicznie. I to bardzo uzasadnione prawo.
Gdybym pozwolił porwać się temu ciągowi myśli, naprawdę mogłoby zakończyć się to decyzją zawiśnięcia pod sufitem na hotelowym prześcieradle. Zebrałem się w sobie i ruszyłem prosto w kierunku Nokturna. Musiałbym być szalony, żeby pod osłoną tego godnego pożałowania kamuflażu wybrać drogę przez Dziurawy Kocioł.
Szczęście mi dopisało. Nokturn nadal prosperował w całym swym nadpsutym splendorze, a szczęśliwym trafem wszyscy unikali nawiązania kontaktu wzrokowego ze mną w tym samym stopniu, co ja z nimi. Sklep Borgina i Burkesa rzeczywiście zniknął, za to ocalało kilka pubów, w których mój ojciec zwykł swego czasu załatwiać interesy. Nie znalazłem tego, czego szukałem, zanim nie wszedłem do czwartej z kolei knajpy: spelunki służącej stałym klientom jedynie za miejsce upijania się do nieprzytomności. Kilka różnie datowanych, niedbale porzuconych egzemplarzy „Proroka Codziennego" zaścielało blat jednego ze stolików, leżąc tak już z pewnością od tygodni. Zebrałem je wszystkie i aportowałem się z powrotem do hotelu, pragnąc jak najszybciej pozbyć się spartaczonego czaru kamuflującego.
Dopiero w ostatniej z przeglądanych gazet udało mi się odszukać coś wykraczającego poza zwyczajowe bzdury. Numer pochodził sprzed kilku tygodni i wyglądał tak, jakby ktoś wytarł nim podłogę, ale nie miałem najmniejszych wątpliwości, czyją twarz i utrwalony na niej grymas niezadowolenia dane mi było oglądać.

Główny auror, Harry Potter, opuszcza budynek sądu po szczególnie emocjonującym dniu na sali rozpraw.

Na zdjęciu Harry uniósł rękę, aby osłonić się przed fotografem.

Doskonale pamiętamy wspaniały ślub tej pary, zakochanej niczym dwa gołąbki, który odbył się dwadzieścia lat temu. Urodę panny młodej podkreślała zachwycająca, długa suknia z satyny w kolorze szampana, pokryta francuską koronką z Chantilly. Owego niezapomnianego dnia cały czarodziejski świat miał w oczach łzy wzruszenia! Równie trudno powstrzymać nam je dzisiaj, gdy obserwujemy prowadzoną na sali rozwodów zażartą walkę obojga o podział majątku. Godne zaufania źródła podają, iż Ginewra Potter - a raczej znów Weasley - jest więcej niż rozgoryczona obrotem spraw. „Zawsze byłam przekonana, że stanowimy wyjątkowo udane małżeństwo", podkreśla. Harry Potter okazał się mniej wymowny w kwestii zdradzenia nam powodów rozpadu swojego związku. Z drugiej strony, pan Potter przez wszystkie minione lata nigdy nie przejawiał pozytywnego nastawienia do prasy, nie powinniśmy więc dziwić się zbytnio jego milczeniu.

Harry, bardzo przepraszam, Potter, skrzywił się ponownie, po czym fotografia zaczęła powtarzać cykl zapisanych na niej gestów. Powiodłem palcem wskazującym po twarzy na zdjęciu. Włosy Pottera, całkowicie posiwiałe, były nie mniej rozczochrane niż za czasów młodości. Wymowne bruzdy po obu stronach ust podkreślały jego ponurą minę. Nie potrafiłem stwierdzić, czy powstały dopiero pod wpływem opisanych w gazecie, niedawnych wydarzeń, czy też stanowiły trwałe świadectwo niezbyt udanego życia. Nadal nosił okulary, cholerny głupek, chociaż nie okrągłe jak za młodu. Wyglądał na strasznie nieszczęśliwego.
Zabrzęczał telefon. Samochód mający zawieźć mnie na lotnisko już czekał.

Czytając Między Wierszami {DRARRY}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz