Wzniosłem podobne bariery w kilku restauracjach, gdzie często jadałem posiłki i oczywiście w biurze. Wezwałem do siebie szefa IT i skazałem adres zdradzieckiego Zmieniacza Czasu na banicję oraz zakaz dostępu do naszej strony. Zignorowałem setki sów, paskudzących na elewację mojej kamienicy i rozszerzyłem bariery na cały kompleks stojących w sąsiedztwie domów. Wymagało to niemałego wysiłku, ale wystarczyło zmodyfikować stare, dobre nauki tatusia, uzupełniając je kilkoma własnymi wynalazkami - i proszę, efekt był. W postaci strefy wolnej od sów.
Po tygodniu sowy przestały nadlatywać, a napór na bariery zniknął. Muszę przyznać, że czułem się zaskoczony, gdyż do tej pory nic nie wskazywało na to, że Harry przestał być tym samym, upartym jak dziki osioł kretynem, którym był od zawsze. Z drugiej strony, wcześniej jeszcze nigdy nie nazwałem go aż tak dosadnie zasranym kłamcą. W pewnym momencie przestałem się nawet przejmować faktem, iż on szczerze wierzył w to, że doskonale wiedziałem, kto jest autorem tych e-maili. Chciałem, żeby mi wybaczył lub przynajmniej pogodził się z powodami, dla których przez lata żyłem na własnych warunkach. To, że on uznawał je za moje prawdziwe warunki, nie miało żadnego znaczenia. I zasadniczo pogarszało sprawę.
Ponownie przebrnąłem przez całą wysłaną do niego pocztę elektroniczną. Biła z niej słabość zakochanego głupca. Nie chcę wracać do starego romansu sprzed lat, blabla, ale co mi szkodzi zrobić kilka jednoznacznych aluzji. Jesteś piękny, wspaniały i niezmieniony w najbardziej pozytywnym sensie tego słowa, i aha, tak na marginesie, byłeś nieziemski w łóżku i nie wątpię, że nadal taki jesteś, a tak w ogóle to jest właśnie trzecia w nocy i nie mogę zasnąć, bo myślę o Tobie... Połechtać Ci ego jeszcze bardziej? Z wielką chęcią!
Jak w ogóle mogłem być aż tak głupi? Te cholerne e-maile. To pierdolone odsłanianie duszy. Ta gadanina o Anglii, miłości do niego, umieraniu z bolesnej tęsknoty za nim i tylko za nim. Co takiego tkwi w klawiaturze i monitorze, że siedząc przed nimi dobrowolnie zaczynasz zwierzać się ze wszystkiego? Boże, co ja sobie myślałem? Kurwa, kurwa. Przytłaczająca mnie wstydliwa korespondencja wystarczała, żebym zwinął się w pozycję płodu i zastygł w niej w bezruchu na całe wieki.
Niech ktoś wyceluje różdżkę w mój łeb. Błagam.
Przez dwa dni nie wychodziłem z domu, siedząc przy stole kuchennym, żywiąc się kawą, papierosami i tym, co wpadło mi w ręce. Trzeciego dnia w sukurs przyszła mi malfoyowska bezczelność. Inaczej mówiąc, postanowiłem przestać o tym myśleć. Przeprosiłem się z moim fantastycznym talentem wypierania oraz niedopuszczania do świadomości, udałem się na zakupy do Barney'sa*, przynosząc stamtąd kolejny czarny kaszmirowy sweter i przez jedną straszną sekundę zastanawiając się nad tym, czy można posiadać zbyt wiele ubrań w tym kolorze. Tak podstępna myśl wymagała natychmiastowego działania. Wezwałem Renza i kazałem podstawić samochód. Nadszedł czas, by odesłać Harry'ego w zakurzony kąt przeszłości, gdzie było jego miejsce i skupić się na teraźniejszości oraz przyszłości. Podnieść sprzedaż i sprawić sobie jakiegoś dobrego, gustownego pornola. Przywrócić dobrze mi znany stan rzeczy.
No, może coś się jednak zmieniło. Stephan nie próbował wyskakiwać przez okno. Sam podtykała mi co rano pod nos śniadanie, marudząc nad ilością wypalanych przeze mnie papierosów. Caroline zabierała mnie na obiad, nie traktując tego gestu jako próby zmuszenia mnie do czegokolwiek. DavyD kupił butelkę Napoleona i wręczył mi ją z zakazem wypicia wszystkiego naraz. A Courtney podarowała mi wiązankę podwiędłych kwiatów, które wprawdzie wyglądały tak, jakby zwinęła je sąsiadowi z ogródka, niemniej nadal stanowiły miły gest.
Co takiego widzieli w moich oczach, czego ja sam nie dostrzegałem?
CZYTASZ
Czytając Między Wierszami {DRARRY}
Fanfiction,,,Harry strzepnął okruszki, które Hedwiga na niego upuściła, i z roztargnieniem rozwinął pergamin, ciągle wpatrzony w pełen wdzięku lot ptaka. Spuścił oczy i przeczytał pojedyncze zdanie, napisane bardzo starannym charakterem pisma: Myślisz, że McG...