- Nie zatrudnisz jej. Nie ma nawet mowy.
- Sam, jestem wykończony - zajęczałem, choć naprawdę nie znoszę jęczących marud. - Tym razem nie dam sobie z tym rady. Kieruję dwoma czasopismami. Oprócz niej z całej reszty kandydatów wszyscy są do niczego, więc musimy ją przyjąć. Od trzech miesięcy porządnie się nie wyspałem. Alarmująco wysoka ilość papierosów, jaką wypalam, przeraża nawet mnie samego. Potrzeba nam więcej ludzi. Dochodzi do tego, że zaczynam się zastanawiać, czy nie dołączyć do Stephana na gzymsie za oknem.
Sam obeszła moje biurko, stanęła za mną i zaczęła masować mi ramiona i kark.
- Błędnie napisała własne nazwisko, Dee. Dwa razy. Można je pisać z „e" na końcu albo bez niego, ale jeśli nawet nosząca je osoba nie wie, jak poprawnie wpisać je w list motywacyjny, to nie mam pojęcia, kto miałby to wiedzieć. Znajdziemy kogoś innego. Odpręż się. Jesteś okropnie spięty. Kiedy ostatni raz się z kimś przespałeś? - Mój kark zareagował na to pytanie prawdziwym skurczem. - Co, aż tak dawno temu, hmm?
- Jakoś nie miałem zbytniej ochoty - odburknąłem. - Przypuszczalnie nawet by mi nie stanął. Jestem, do cholery, za bardzo zmęczony. - Rzeczywiście mój tryb życia ostatnio szokująco upodobnił się do celibatu. Nie robiłem już tego dla pieniędzy i nigdy bym nie przypuszczał, że kiedykolwiek tak pomyślę, ale wszystkie kutasy zaczynały wyglądać dla mnie tak samo. - Mhmmhmm. Tutaj, dokładnie tu. I akurat ty mi to wypominasz. Spójrz na siebie. Zamieniłaś się w jedną z tych godnych pożałowania kobiet, które hodują setkę kotów w osiemdziesięciokwadratowym mieszkaniu.
- Mam tylko dziesięć kotów, a dzięki podwyżce mogę z dumą oznajmić ci, że wynajmuję teraz mieszkanie o powierzchni stu dziesięciu metrów. Koty nie zrobią mi dziecka, za to grzeją mnie w zimie. Nie wypijają mojego alkoholu i nie marudzą, że palę. Czujemy do siebie wielką, wzajemną sympatię.
- A następną rzeczą, którą mi powiesz...
Stephan wsunął głowę przez drzwi.
- Mam tu jeszcze jednego kandydata.
Sam przerwała masaż.
- Myślałam, że na dziś już skończyliśmy - mruknęła, odchodząc w stronę drzwi i podkradając po drodze papierosa z otwartej paczki na moim biurku.
Po chwili zabrzęczał telefon.
- Porozmawiałbyś jeszcze i z tym? Jest trochę starszy niż cała reszta kandydatów, ale nie możemy zbytnio wybrzydzać. To Anglik, tak jak ty. No i wydaje się, że ma mózg. Sprawia wrażenie wyjątkowo grzecznego. Mój radar do wykrywania gejów szaleje. W dyskretny sposób, naturalnie. Zakład, że macie porównywalne odchyły?
- Dawaj go tu - powiedziałem, myśląc o czymś innym i przypalając papierosa. Trzydziestego już zresztą w ciągu tego dnia, ale kogo to obchodzi?
Upuściłem zapaloną fajkę na kolana, w jednej chwili rujnując sobie spodnie za pięćset dolarów.
Zdjęcie w „Proroku" było jednak dla niego krzywdzące. Wystarczyło zdjąć mu z twarzy ten ponury grymas, żeby dorosły Harry Potter stanął przede mną w całej swojej krasie, dostatecznie ponętnej, by chcieć go schrupać za jednym podejściem.
Dorosłość dopadła nas wtedy bez ostrzeżenia, tamtego lata, gdy obaj obchodziliśmy osiemnaste urodziny. Nasze ciała urosły, nabierając kształtów właściwych mężczyznom, w których się ostatecznie przemieniliśmy. Nadal byłem raczej kanciasty i szczupły, ale lata złagodziły ostrość krawędzi. Kiedyś, gdy stanąłem w odpowiednim świetle, mogłem uchodzić za wyjątkowo przystojnego. Teraz uważano mnie jedynie za przystojnego, ale za to w każdym świetle.
Potter zmienił się o wiele bardziej. Przede wszystkim miał na sobie ubrania, które na niego pasowały. Po raz pierwszy, odkąd sięgam pamięcią. Fakt, że ich jakość była tak nędzna, że nie wytarłbym nimi nawet podłogi, to już całkiem inna sprawa. Bo kto by się przejmował ciuchami, mając przed oczami te boskie usta z najcudowniejszą, wręcz zapraszającą do grzechu dolną wargą, jaką dane mi było w życiu oglądać? Podczas gdy ja zatraciłem swoją spiczastość, on się jej nabawił. Udało mu się też wreszcie porzucić swój znak rozpoznawczy, okrągłe okulary, które zastąpił bardziej stylowymi, w rogowych oprawkach, znacznie lepiej pasującymi do wyostrzonych rysów jego twarzy. Wyraźne bruzdy nadal rysowały mu się wokół ust, podobnie jak cienkie linie zmarszczek w okolicach oczu, nie wyglądały jednak na oznakę wyczerpania życiem, raczej dodawały mu charakteru. Jako osiemnastolatek był bardzo wysportowany, ale w tym wieku to nic dziwnego, jednak zachowanie tej samej sprawności po przekroczeniu czterdziestki nie jest już aż taką oczywistością, prawda?
Przez niemal wszystkie szkolne lata był tak niepozorny fizycznie, że z trudnością dostrzegałem w nim coś więcej niż kościste kolana i łokcie. Noszone wówczas przez niego ubrania, które śmiało mogłyby pasować na dziecko olbrzyma, w żadnym stopniu nie ułatwiały sprawy. Winiłem za to jego krewnych. Sam nigdy nie uważał się za atrakcyjnego, nawet wtedy, gdy już nie potrafiliśmy oderwać od siebie rąk przy każdej okazji, jaka nam się przytrafiała. Nie mogłem się nim nasycić, co go kompletnie zaskakiwało i zbijało z tropu. Nigdy jeszcze nie spotkałem kogoś, kto byłby równie nieświadomy własnej siły przyciągania. Największe wrażenie robił na mnie, gdy siedział na miotle, prawdopodobnie dlatego, iż - paradoksalnie - jedynie w tych chwilach przekraczał siebie, jednocześnie będąc sobą bardziej niż kiedykolwiek. Jego mentalna strona łączyła się wtedy z fizyczną w trwałą jedność. Stojąc w drzwiach składziku ze sprzętem do quidditcha, obserwowałem go, jak wznosił się w powietrze ponad boiskiem i nagle nabierał gracji, raptem czując się doskonale w swym własnym ciele.
W tej samej chwili, gdy zeskakiwał z miotły, byłem już przy nim. Niektóre z naszych najbardziej namiętnych spotkań miały miejsce właśnie za składzikiem przy boisku. Harry, spocony po treningu i ciągle pachnący świeżym powietrzem oraz słońcem. Ja, spocony z podniecenia i rozsiewający woń wosku do polerowania mioteł.
Często zastanawiałem się, czy gdybym z nim został, to ta fizyczna pewność siebie nareszcie przeniosłaby się i do naszego łóżka. Myślę, że dostałem swoją odpowiedź. Oczywiście, że był wspaniałym kochankiem. Nieśmiały, ale spragniony, pełen chęci dawania, nie będąc przy tym pewnym, co daje. Połączenie to sprawiało, że dygotałem z pożądania. Teraz zaryzykowałem przypuszczenie, że obecnie był w łóżku równie dobry i śmiały, co niegdyś na miotle. No cóż, nie była to myśl, którą powinienem dłużej rozważać.
Stał pośrodku mojego biura, roztaczając fizyczną pewność siebie i mentalną czujność, rejestrującą wszystkie szczegóły otoczenia. To pierwsze charakteryzowało jego samego, to drugie - jego jako aurora. Poczułem krótki przypływ zazdrości na myśl o tym, że to Ginny Weasley miała szczęście stać się świadkiem tej transformacji, a nie ja. Z drugiej strony, odejście było moim własnym wyborem, nie miałem więc prawa narzekać. Czyżbym to jednak robił?
- To jest Harry Potter, a to Dee de Poitier, redaktor wykonawczy... Hej, czy wy się czasem nie znacie?
Przed Sam nie da się wiele ukryć.
- Jesteśmy starymi znajomymi. Wpadłem tu tylko na chwilę, żeby dać znak życia. Nie chciałem wprowadzać was w błąd, że ubiegam się o pracę.
Do kurwy nędzy. Znów sięgnął po swoje wypróbowane hasło: „O, przepraszam, że zrobiłem coś nie tak, nie było to moim zamiarem, chciałem dobrze". A moja rezolutna, wręcz bezczelna, ociekająca cynizmem Sam, która woli kupowanie żarcia dla kotów od pójścia na randkę, ona się do niego, cholera jasna, jeszcze promiennie uśmiechnęła!
- Nie ma sprawy, Harry. - Uśmiech zrobił się nawet szerszy. Spiorunowałem ją wzrokiem. - Zabierz go gdzieś, przydałaby mu się mała przerwa - dodała i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Wyciągnąłem różdżkę z cholewy buta i natychmiast nałożyłem na pokój czar wyciszający, ponieważ nie było żadnej możliwości, aby nie doszło do kłótni. I to głośnej.
CZYTASZ
Czytając Między Wierszami {DRARRY}
Fanfiction,,,Harry strzepnął okruszki, które Hedwiga na niego upuściła, i z roztargnieniem rozwinął pergamin, ciągle wpatrzony w pełen wdzięku lot ptaka. Spuścił oczy i przeczytał pojedyncze zdanie, napisane bardzo starannym charakterem pisma: Myślisz, że McG...