Kolejne chwile były jednym wielkim, niewyraźnym pasmem zlanych ze sobą wrażeń. W jakiś niewyjaśniony sposób z powrotem znaleźliśmy się na sofie, przy czym Harry ściskał mnie tak kurczowo, że mogłem liczyć się z siniakami na ramionach przez kilka następnych dni. Był jednym wielkim chaosem. W jego przypadku to nic nadzwyczajnego, ale tym razem nieskładne bredzenie osiągnęło poziom zaskakujący nawet jak na niego. Wyrzucał z siebie zduszone westchnienia, urwane zdania i zniekształcone słowa, o których wątpiłem, by miały jakiś związek z angielskim, oraz dłuższe strzępki czegoś, co, przysięgam, mogło być jedynie wężomową. Sednem wszystkiego było wyznanie, jak bardzo mnie kocha. Pokrywając mi twarz, ręce i szyję pocałunkami, nie przerywał chaotycznej gadaniny aż do chwili, gdy wreszcie odwróciłem się do niego, ustami sięgając jego ust i rozchylając wargi w bezwstydnym geście błagania o więcej.
Wziął mnie na tej sofie. Dokładnie jak dwadzieścia dwa lata temu, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, odrzuciwszy na cholerny przysłowiowy bok nieodłączny malfoyowski instynkt uchylania się przed każdym zagrożeniem, uległem urokowi Harry'ego Pottera. Sygnalizując mu chętnymi, otwartymi ustami swoją pełną kapitulację. Uwodziciel zamienił się w uwiedzionego.
Z zażenowaniem musiałem przyznać się do faktu, że czterdziestoletni Draco Malfoy okazał się równie podatny na czar Harry'ego Pottera co jego osiemnastoletnia wersja, ale cóż, tak wyglądała rzeczywistość. Rdzeń naszego układu nie zmienił się ani na jotę - właśnie z tej przyczyny nigdy nie udało mi się znaleźć nikogo, kto mógłby mi go zastąpić. Ilu istnieje ludzi na tym świecie, którzy z takim zapałem, zaangażowaniem i wytrwałością pragną kochać?
Nigdy bym mu się do tego nie przyznał. Przenigdy. Ale prawdziwa władza Harry'ego nade mną nie polegała na tym, jak bardzo ja go kochałem, lecz na tym, jak bardzo on kochał mnie. Otworzyłem się przed nim jak przed nikim innym. Nikt inny nie potrafił połączyć w sobie pasywności z aktywnością tak, jak robił to on. Poruszał się we mnie tym odwiecznym rytmem, napierając i wycofując się na przemian, ale robił to wyłącznie dla mnie, szepcząc żarliwie: „Tutaj? Dokładnie w tym miejscu, Draco?", „Pozwól mi, pozwól...", „Taki piękny, przepiękny...", „Kocham cię, kocham cię...".
Nikt inny nie pieprzył mnie tak, jakby chodziło mu o coś więcej niż tylko o to, by posiąść mój tyłek. Nikt inny nie był w stanie zrozumieć prawdziwej dynamiki między aktywem a pasywem. Że chodzi też o przyjemność i zabawę dla tego, który jest na dole. Większość moich kochanków uważała, że mnie posiada, ponieważ to oni wypisywali czeki, a moją rolą było rozkładanie nóg. Ale nigdy nie rozłożyłem ich do końca. Zawsze zostawiałem jakąś odrobinę dla siebie samego. A z Harrym? Dla niego z gorliwości zwichnąłbym sobie staw biodrowy.
To pierwsze zbliżenie po latach było brutalne. I raczej nie mogło być inne, zważywszy na naszą przeszłość. Znaczyliśmy sobie wzajemnie szerokość ramion śladami ugryzień, a długość pleców szramami zadrapań.
Przypuszczam, że obaj chcieliśmy coś sobie udowodnić. W moim przypadku chodziło o potwierdzenie, że robienie tego ze mną jest dla niego o niebo przyjemniejsze od rżnięcia jakiejkolwiek cipki, on zaś zgłaszał prawo do mojego tyłka, usuwając go z zasięgu innych facetów.
Harry zawsze był zaborczym draniem, ponieważ nigdy nie dostał tego, czego pragnął. Ja byłem taki sam z odwrotnej przyczyny: ponieważ zawsze dostawałem to, czego pragnąłem. Musiałem posiadać, a Harry niczego nie chciał bardziej, niż być posiadanym. Rozsunął mi nogi, brutalnie wciskając między nie kolano, a ja zrewanżowałem się, szczypiąc mu dolną wargę zębami, niemal przegryzając przy tym skórę i z pewnością zostawiając na niej krwiaka. Odpłacaliśmy się sobie identycznym, jawnym zadeklarowaniem miłości, biorąc się nawzajem w posiadanie.
- Mój, mój, mój - jęczałem melodyjnie w rytm jego pchnięć, gdy pieprzył mnie do upadłego.
- Twój, twój, twój - odśpiewywał mi w odpowiedzi.
Nie doszliśmy nawet do sypialni. Po wszystkim przytuliliśmy się do siebie pod kocem, przywołanym krótkim Accio, podtrzymując ogień w kominku przy pomocy różdżek.
Jakoś sobie z tym poradzimy. Może uda mi się spędzać pół tygodnia tutaj, a drugie pół tam. Jasne, jego dzieci będą mnie przeklinały, ale że niewątpliwie go kochały, to nie powinny się od niego odwrócić i po pewnym czasie zdołają odnaleźć się w tej sytuacji. Hmmm. Zacząłem się zastanawiać, czy mógłbym uwarzyć jakiś eliksir, pod wpływem którego dzieci polubiłyby nowego, męskiego kochanka swego ojca. Nie wyobrażałem sobie, żeby Harry radośnie przyjął pomysł potraktowania mojego otoczenia paroma Imperiusami. Będę zmuszony też podlizać się Caroline, co ją nadzwyczaj uszczęśliwi. Albo i nie. Możliwe, że sukces edycji brytyjskiej...
- Draco, możemy iść teraz spać? - Harry ziewnął. - Przez kilka ostatnich nocy za cholerę nie mogłem zasnąć... - Drugie ziewnięcie, tym razem prosto w moją łopatkę.
- Chodź tutaj, ułóż się na mnie. Nie mam siły ani na to, żeby się podnieść, ani żeby nas aportować. Mógłbym nam niechcący rozszczepić jaja. Co byłoby straszną tragedią, jako że właśnie ponownie odkryłem twoje.
- Będziemy ze sobą szczęśliwi - wymruczał, przysypiając.
- Twoje dzieci - przypomniałem mu.
- Najmłodsze wysłałem we wrześniu do Hogwartu, więc wszystko pójdzie łatwiej, niż myślisz. Dalej mam dom przy Grimmauld Place, o ile chcesz tam zamieszkać. Ciągle jest paskudny i zaniedbany, ale dasz radę doprowadzić go do porządku.
- Nie mam zamiaru żyć w tym mauzoleum. Znajdźmy sobie coś razem. Coś nowego, nieprzesiąkniętego smętną wonią naszej przeszłości. No i wybacz, ale według wszelkich praw ten dom powinien być mój, chyba o tym wiesz?
- W zasadzie to twojej matki.
Uszczypnąłem go.
- AUU!
- Oj, chyba nie jesteś aż tak senny.
- Kompletnie padnięty, szczerze mówiąc. Ale za to szczęśliwy, Draco. - Wymościł sobie gniazdko tuż nad moją pachą. - A ty? Jesteś szczęśliwy?
Przytaknąłem skinieniem głowy, ponieważ w ten sposób nie przyznawałem się przed nim do całej głębi swojej radości.
Ugryzł mnie lekko.
- Nienasycony szaleniec - poskarżyłem się. - Myślałem, że jesteś strasznie śpiący?
- No tak, ale boję się, że to tylko sen i że gdy się obudzę, ciebie wcale tu nie będzie. Muszę się cały czas przekonywać, że jesteś realny.
- Absolutnie realny, zapewniam cię - powiedziałem, łagodnie przesuwając dłoń w dół jego brzucha, podczas gdy jego język zaczął pieścić moją skórę.
- Nie jesteś zadowolony, że ani nie wyłysiałem, ani nie obrosłem tłuszczem, ani nie chodzę w kapciach po ulicy? - wymruczał między pocałunkami.
To, co powiedział, dotarło do mnie dopiero po paru sekundach, ponieważ nie umiałem myśleć racjonalnie z językiem Harry'ego, zabawiającym się pod moją pachą. Z drugiej strony byłem znany jako osoba, która pokazowo radzi sobie z kilkoma czynnościami równocześnie. Takimi chociażby jak rozkoszowanie się pieszczotą przy jednoczesnym gotowaniu się ze złości.
- Draco?
- Złaź ze mnie - zażądałem. - Złaź i wynoś się.
- Co? - zapytał, siadając i patrząc na mnie bez zrozumienia.
- A oto pan Zmieniacz Czasu - odparłem głosem tak ostrym, że sam się zdziwiłem, iż nie przeciął mu twarzy na pół.
Drgnął, na sekundę tracąc dech.
- Draco, proszę, powiedz mi, że wiedziałeś. Powiedz. O tym ze Zmieniaczem Czasu. Jak mogłeś nie wiedzieć? - nalegał uparcie.
- Do jasnej cholery, nie wiedziałem! - krzyknąłem, łapiąc za różdżkę. Kurewskie déjà vu. Zaklęciem przywołałem na nasze ciała ubrania. - Opowiedziałem temu facetowi o rzeczach, których nigdy nie wyjawiłbym tobie. Nigdy. Coś ty sobie myślał? Że toruję sobie drogę do odzyskania twojego tyłka jakimś podstępnym, tylnym wejściem? Że ja... Ach, pierdol się... - Byłem tak wkurzony, że aż plułem przy mówieniu, rozsiewając wokół kropelki śliny.
Zaczął krążyć gorączkowo po pokoju, co było pewną zapowiedzią roztrzaskującego się szkła i eksplodujących lamp.
- Musiałeś wiedzieć. Jak mogłeś nie wiedzieć? Każda jedna odpowiedź aż krzyczała, że to właśnie ja ją napisałem.
Pieprzone, cholerne déjà vu.
- NIE WIEDZIAŁEM!
- Dobra, no dobra - wydyszał, zaczynając wpadać w hiperwentylację i przyciskając dłoń do klatki piersiowej. - Ale jakie to ma teraz znaczenie? My... - Wyciągnął do mnie rękę.
Wskazałem mu drzwi.
- Ma, i to spore, do diabła! Zabieraj swój zakłamany tyłek z mojego domu. Jeśli tego natychmiast nie zrobisz, nie powstrzymam się przed Avadą Kedavrą, a wtedy będziesz musiał mnie zabić. Nie żartuję. - I wcale nie żartowałem. Dla Malfoyów nie ma bardziej gorzkiej pigułki niż poniżenie, a rozmiar tego, które czułem, przytłaczał swoim pieprzonym ogromem.
Zmagałem się z wielką pokusą rzucenia mu w plecy jakiegoś paskudnego uroku, ale się powstrzymałem. Podjął kilka słabych prób protestu, nic nie było jednak w stanie dotrzeć do mnie przez mur wściekłości, toczącej w moim wnętrzu zaciekły bój o dominację ze świadomością głębokiego upokorzenia. Trzasnęły zamykane drzwi. Zabezpieczyłem je zaklęciem. Z największą satysfakcją przypomniałem sobie, że Harry, choć potrafił wyleczyć kaca jednym skinięciem małego palca, nie poradziłby sobie z barierą postawioną przez Malfoya. W duchu wysłałem słowo dziękczynne pod adresem mojego ojca, gdziekolwiek się teraz znajdował. Bez wątpienia smażył się w ogniu piekielnym, o ile ktoś wierzy w takie rzeczy. Aktywnym wyznawcom zła zdarzało się miewać dodatkowe dochody, chociażby płynące z opublikowania standardowego dzieła o barierach ochronnych. Magiczne zabezpieczenie mojego domu przed Harrym Potterem bazowało na tym, czego się nauczyłem jako brzdąc, siedząc na kolanach ojca - co za ironia. Lub tragedia. Wyglądało na to, że nadal krążyłem niezdecydowanie między nimi dwoma.
CZYTASZ
Czytając Między Wierszami {DRARRY}
Fanfic,,,Harry strzepnął okruszki, które Hedwiga na niego upuściła, i z roztargnieniem rozwinął pergamin, ciągle wpatrzony w pełen wdzięku lot ptaka. Spuścił oczy i przeczytał pojedyncze zdanie, napisane bardzo starannym charakterem pisma: Myślisz, że McG...