Gdy następnego dnia zjawiłem się w pracy, już tam na mnie czekał, rozparty na krześle obok biurka Sam. Zmrużyłem oczy. Czyżby nadal miał na sobie te same rzeczy co wczoraj? Ale, do cholery, kto by się tym przejmował?
Ostatnia noc upłynęła mi pod znakiem dzikiego szaleństwa w klubach, gdzie oddawałem się radosnej orgii bardzo jednoznacznego zachowania, nie kończąc jednak w czyimś łóżku ani nie zaciągając nikogo do mojego. Trudno oczekiwać czegoś innego, mając na względzie, co działo się ostatnio w moim życiu. Poza tym najwyraźniej mojej uwadze umknął czynnik, który nakazał każdemu atrakcyjnemu i fascynującemu nowojorskiemu gejowi opuścić miasto, a pozostać w nim jedynie tym nudnym, tępym i brzydkim jak noc. Gdy kładłem się do łóżka, wydawało mi się, że to wcale nie takie złe kolejny raz złożyć hołd bóstwu cnotliwości, zmieniłem jednak zdanie, budząc się ze szczególnie dręczącą poranną erekcją (o kim ja, do diabła, śniłem?), w dodatku połączoną z wyjątkowo dręczącym kacem. Masturbacja i kac to mieszanka, której należy się wystrzegać. Przypomina jednoczesne jedzenie hamburgera i brzoskwini. Nie miałem na to nastroju. W zasadzie nie miałem go na nic. A już na pewno nie na Pottera, który - w ciuchach pomiętych od spania w nich - wyglądał, jakby przepuszczono go przez wyżymaczkę.
Sięgając po krzesło, na którym siedział, odezwałem się głośnym i zdecydowanym tonem:
- Wracaj na tę swoją konferencję i zostaw mnie w spokoju. Sam, jeśli ten dżentelmen nie wyjdzie stąd w przeciągu dwóch minut, to dzwoń po ochronę i każ odstawić go za drzwi pod eskortą.
Tak, jak mówiłem. Nie byłem w nastroju.
- Dr... Dee, przyszedłem, żeby przeprosić cię za to, że nazwałem cię kurwą - ogłosił Potter wszem i wobec.
- Jesteś... Cholera. Chodź ze mną - syknąłem, łapiąc go za łokieć, podrywając z krzesła i ciągnąc za sobą do biura.
Musiałem być swego czasu szalony, upierając się przy przeszklonych ścianach w służbowym pokoju - zapewne stanowiło to żałosną próbę powetowania sobie siedmiu lat spędzonych na mieszkaniu w lochach. Wyłuskałem różdżkę z cholewki buta i zaklęciem opuściłem żaluzje. Przynajmniej mogłem teraz patrzeć na niego, nie czując się przy tym tak, jakby trzymetrowe dzidy wbijały mi się w mózg przez gałki oczne.
- Nie mogłeś sobie darować wywlekania brudów w obecności moich pracowników? Jestem naczelnym redaktorem tego szmatławca i chciałbym zachować nieco profesjonalizmu w godzinach pracy.
- Wybacz - przeprosił. Świat musiał stanąć na głowie. Potter przepraszał, a nie było jeszcze nawet południa. Owszem, zdarzało mu się robić to nawet zbyt często, ale nigdy w stosunku do mnie. - Nie wyglądasz za dobrze. Kac?
- Nie - skłamałem.
- No dobra. - Machnął ręką. To, co pozostało z bolesnego kłucia trzymetrowych dzid, zniknęło. Na Boga, jego potęga urosła aż tak, że nie potrzebował już różdżki.
- Jestem pod wrażeniem.
Wzruszył ramionami. Nie po raz pierwszy pomyślałem, że nie jest nikim więcej niż mugolem, który kapryśnym zrządzeniem losu potrafi obchodzić się z magią. Moc, za jaką prawie każdy czarodziej poświęciłby swoje pierworodne dziecko, on wydawał z siebie z taką niedbałością, jakby chodziło o jakiś drobiazg. Co za totalne marnotrawstwo.
- Większość ludzi wpada w lekką panikę, gdy nie używam różdżki. W zasadzie już wcale jej nie potrzebuję. Jadłeś coś?
Mój żołądek ścisnął się boleśnie na samą myśl o posiłku. Na kolację zamówiłem sobie szklankę - a raczej dziesięć - mojito*. Odbijało mi się miętą przez cały poranek. Starając się za wszelką cenę zachować gburowato, warknąłem:
- Nie, nie jadłem. Wiesz, że nigdy nie jadam śniadań.
- Tak, ale wyglądasz na rozdrażnionego jak wtedy, gdy jesteś głodny i nie chcesz się do tego przyznać. - Zamknąłem oczy. Co dobrego ma z tego wyniknąć? Wzajemne zapewnienie siebie, że znamy się na wylot? - No przestań, Draco. Zaraz za rogiem jest bardzo porządna kafejka.
- Tak, stacja sanitarno-epidemiologiczna robi tam regularne naloty raz w miesiącu, a gdybyś wiedział, jak liberalne są panujące tu normy, wolałbyś omijać to miejsce szerokim łukiem. - Uniosłem powieki. - Spałeś w ubraniu?
- Możliwe - przyznał, poprawiając okulary na nosie dobrze znanym mi gestem. - Miałem dość ciężką noc. No to chodźmy gdzie indziej. Ty decydujesz. W końcu jesteś głodny.
- Nie, nie jestem. Nie zamierzam być głodny przez kilka kolejnych dni. A może i na zawsze.
- Po prostu wybierz jakąś knajpę, Draco.
CZYTASZ
Czytając Między Wierszami {DRARRY}
Fanfiction,,,Harry strzepnął okruszki, które Hedwiga na niego upuściła, i z roztargnieniem rozwinął pergamin, ciągle wpatrzony w pełen wdzięku lot ptaka. Spuścił oczy i przeczytał pojedyncze zdanie, napisane bardzo starannym charakterem pisma: Myślisz, że McG...