23

1.2K 127 6
                                    

Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedykolwiek odzyskam przytomność, przeżyłem więc coś w rodzaju miłej niespodzianki. Szokująco tania pościel, nędzna poduszka, woń środków dezynfekujących: wszystko to aż krzyczało, że nie mogłem znajdować się w Świętym Mungu. Musieliśmy być w jakimś nowojorskim szpitalu dla czarodziejów. Kurwa mać, co za ból w piersi. Ostrożnie wsunąłem dłoń pod szpitalną koszulę. Palcami wyczułem grubą bliznę, wędrującą od szyi aż po podbrzusze - auć do sześcianu! - i podziękowałem w duchu Merlinowi za to, że szalone lata mam już za sobą. Spróbuj poderwać kogoś, jeśli wyglądasz, jakby właśnie zrobiono ci przeszczep serca. Mało seksowny obrazek.
Na lustrze wiszącym naprzeciwko mnie widniało wymalowane jaskrawoczerwoną szminką „Dzięki, Malfoy", obramowane pękatym sercem***.
Sądząc po kącie światła padającego z okna, musiał być późny ranek. Granger spała na łóżku stojącym po mojej prawej stronie, a Harry po lewej. Na stoliku obok jego posłania królowała wielka butla Szkiele-Wzro. Wydałem olbrzymie westchnienie ulgi na widok równomiernie wznoszącej się i opadającej klatki piersiowej. Jego twarz nadal przedstawiała sobą jedną wielką katastrofę, ale czas oraz uzdrowiciele na pewno temu zaradzą.
- Twoja mama zeszła na dół na herbatę. Powinna być tu za moment - usłyszałem czyjś szept.
Weasley, z moim Blackberry w ręku, siedział obok wsparty stopami o krawędź łóżka Harry'ego.
- Brickbreaker****? - zapytałem cicho.
- Tak, dla zabicia czasu. Jaki masz rekord?
- Czterdzieści pięć tysięcy czterysta dwadzieścia.
- Jesteś zasranym kłamcą, Malfoy - mruknął.
- Byłem szukającym, Weasley - rzuciłem i uśmiechnąłem się pod nosem.
Zapadłem na powrót w lekką drzemkę, z której obudziła mnie wysyczana, dosadna „kurwa". Otworzyłem oczy i zobaczyłem, jak Weasley rzuca komórkę na kołdrę.
- Poziom szesnasty?
- Cholera jasna, kurwa mać - warknął, po czym rozejrzał się wokół, aby sprawdzić, czy klnąc jak szewc, nie obudził żony. Granger nawet nie drgnęła.
- Zabiłem go?
Po części żywiłem nadzieję, że tak, po części, że nie. Jasne, wkrótce i tak byłoby po nim, już teraz wyglądał przecież jak chodzący trup. Gdybym nie był pewien, że zabije nas dokładnie w tej sekundzie, w której dostanie w swoje łapy notatki ojca, z rozkoszą sam wcisnąłbym mu je do ręki, wiedząc, że każde czarnomagiczne zaklęcie, jakie rzuci na siebie, tylko przybliży go do tego, czego obawiał się najbardziej.
Weasley prychnął.
- Skąd. Spudłowałeś o milę. Za to omal nie pozbawiłeś Dawlisha oka. Lestrange nie żyje, Merlinowi niech będą dzięki. Oszczędził nam tym samym przesłuchania i procesu. Niestety cała reszta będzie musiała stawić się przed Wizengamotem. Chryste, zapowiadają się nadgodziny na cały następny rok. Ten rodzaj spraw zawsze przyciąga jakichś półgłówków. Idiotów, którzy wyobrażają sobie, że są następcami Voldemorta. Jakby nie było, Lestrange'a mamy z głowy. Twoja matka unieruchomiła go Drętwotą, co spowodowało zatrzymanie akcji serca. Sądząc po jego wyglądzie i tak już był jedną nogą w grobie. Mówię ci, gdy kamuflaż się rozpłynął... - Wzdrygnął się. - Przypomnij mi, żebym nigdy nie wchodził jej w drogę. Powiedziałem Kingsleyowi, że powinniśmy zatrudnić ją jako aurora.
Zachichotałem, co zabolało jak jasna cholera.
- Au. Nie zmuszaj mnie do śmiechu. Czego, do diabła, szukała tam moja matka? Czy ten Shacklebolt kompletnie oszalał?
Na wszystkie pieprzone świętości, naprawdę będę musiał zamienić kilka poważnych słów z biurem aurorów i to natychmiast po opuszczeniu szpitalnego łóżka.
- Nie żartowałem. Zresztą nie dała nam wyboru. Rzuciła zaklęcie tropiące w ślad za tobą na ułamek sekundy przed tym, zanim dotknąłeś świstoklika. Nie mieliśmy o tym pojęcia. Wywołała nas przez kominek w chwili, kiedy zniknąłeś. Kazaliśmy jej nie ruszać się z miejsca i powiedzieliśmy, że sami się tym zajmiemy, a ona na to, żebyśmy się odpierdolili i aportowała się Merlin wie dokąd. Przyspieszyło to planowaną operację o sześć godzin, ponieważ ostatnią rzeczą, której potrzebowaliśmy, byłoczterech zakładników obciążających nasze sumienie. W ciągu dziesięciu minut zebraliśmy tylu aurorów, ilu się tylko dało i aportowaliśmy się na miejsce dokładnie w tej samej chwili co ona. Człowieku, ta kobieta jest niesamowita.
Granger poruszyła się, więc milczeliśmy, dopóki nie znieruchomiała ponownie, zapadając na powrót w głębszy sen.
- Moja matka nigdy w życiu nie wymówiła słowa zbliżonego do „pierdolić". A jak wy nas znaleźliście? - zapytałem szeptem.
Przewrócił oczami.
- Widać, ilu rzeczy nie wiesz. Miałem pięciu świadków, a każdy mówił co innego. Prędzej rzucę się ze szczytu wieży Gryffindoru niż zaufam Malfoyowi. Czar śledzący. To dlatego zaklęcie wyciszające, które nałożyłem na twoją kuchnię, zaskoczyło z taką mocą.
- Powinienem się na ciebie wściec - skomentowałem, unosząc brew w geście sygnalizującym zakłopotanie. - Ale z oczywistych przyczyn nie mogę.
Możliwe, że Weasley pozbył się z biegiem lat niektórych ze swoich szkolnych znaków rozpoznawczych, ale głębokie rumieńce do nich nie należały. Nagle oblał się szkarłatem od nasady włosów aż po czubek brody.
- Dzięki, Malfoy. Wiesz. Harry. Wątpię, czy by mu się udało z tymi wszystkimi latającymi wokół klątwami. Tak czy owak, byłeś tam wręcz nieziemski. - Ostatnie słowa przypominały niewyraźne mamrotanie.
- Ja jestem nieziemski, Weasley. Najwyższy czas, żebyś przyznał to głośno.
- Napusz się jeszcze bardziej z dumy, a puszczą ci szwy. Na razie nie zaszedłem aż tak daleko. Dotarłem zaledwie do punktu, w którym przestałem uważać cię za samolubnego gnojka. - Słowem, rodzaj zwycięstwa. O ile życie mnie czegoś nauczyło, to właśnie rozkoszowania się zwycięstwami, nieważne, jakiego kalibru. Weasley wycelował we mnie różdżką. - Poza tym uważam, że łżesz jak z nut, jeśli chodzi o twój osobisty rekord w Brickbreakera.
Pokazałem mu środkowy palec, ale z uśmiechem na twarzy.
- Mario?
Weasley potrząsnął głową, po czym odparł cicho:
- Pamięć twojego zespołu została już zmodyfikowana.
Zacisnąłem powieki, próbując powstrzymać łzy. Moi chłopcy.
Poczułem dotyk czyjejś ręki. Ręki, którą znałem lepiej niż swoją własną.
- Draco.
Zabrzmiało to bardziej jak „Dua-o" - nadal miał całkowicie spuchnięte usta - ale ten baryton, nawet ledwo słyszalny, rozpoznałbym na końcu świata.
Obróciłem się ku niemu i z wielką ostrożnością uniosłem jego poturbowaną rękę do ust.
- Harry - wyszeptałem i pocałowałem wnętrze jego dłoni. Smakowała Szkiele-Wzro, solą i Anglią. Domem.

Czytając Między Wierszami {DRARRY}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz