Poleciłem Renzowi zamówić skrzynkę Singha**** (i to zimnego, jeśli praca u mnie nadal była mu miła) oraz tajskie żarcie na wynos w ilości wystarczającej do nakarmienia małej armii. Nadal nie miałem apetytu, jednak moje ciało znajdowało się na granicy głodowego wycieńczenia. Balansowałem na skraju szoku hipoglikemicznego i mogłem się założyć, że Weasley również. Nie był to stan sprzyjający myśleniu. Weasley musiał zmobilizować do intensywnej pracy tych kilka komórek mózgowych, które podarowała mu natura. Nieco pocieszenia czerpałem z faktu, że Renzo i Mario ciągle nie zbliżali się do niego na odległość mniejszą niż pół metra, z pewnością uważając go za zbyt niebezpiecznego. Jeśli rzeczywiście mieliśmy tu do czynienia ze śmierciożercami, roztoczenie groźnej aury było bardzo sprzyjającym zjawiskiem. Poza tym Harry mu ufał, co mniej więcej zmuszało mnie do odwdzięczenia się mu tym samym.
Zazwyczaj nie przyozdabiałem mojego stołu w jadalni (obłędne cudo w stylu Ludwika XV, zakupione za urodzinowy bonus od kompletnie pijanego, lecz bogatego drania Didiera) kartonami zawierającymi potrawy na wynos, było nas jednak tak dużo, że nie mieściliśmy się w kuchni. Renzo, wykazujący równą właścicielowi odpowiedzialność za moje umeblowanie, komentował cichym, pełnym dezaprobaty syknięciem każde ziarenko ryżu lądujące na blacie. Mario obrzucił jedzenie krótkim spojrzeniem i opuścił pokój, mamrocząc na odchodnym coś o zamówieniu pizzy dla siebie i Renza. Courtney grzebała w swojej porcji, marudząc, że wygląda „dziwnie". Stephan narzekał na nędzny wybór dań jarskich i nękał nas pytaniami, czy aby wiemy, że wypas bydła niszczy dorzecze Amazonki, co nie przeszkadzało mu piętrzyć sobie na talerzu wielkich stosów Gaeng Masaman Nua*****. DavyD nawet nie udawał, że je i poprzestał na wlewaniu w siebie piwa, powtarzając w kółko bez żadnego wyraźnego powodu: „Jesteś czarodziejem? On też jest czarodziejem?", wskazując przy tym butelką na Weasleya.
Kolejny raz otrzymałem dowód na to, że dzień, w którym zatrudniłem Sam******, był jednym z najszczęśliwszych w moim życiu. W przeciągu dziesięciu minut od chwili, kiedy zasiedliśmy przy stole, objęła dowodzenie: kazała Renzowi wyjść z jadalni i zażyć Valium, wołając jednocześnie do Maria znajdującego się za drzwiami do kuchni, żeby zorganizował kilka kawałków pizzy dla Courtney, wyrwała DavyDowi butelkę z ręki i napełniła mu talerz tajszczyzną, każąc, do jasnej cholery, wziąć się w garść i jeść, i to w tej kolejności, po czym zwróciła się do Stephana z żądaniem, aby się zamknął. Co do Weasleya, ograniczyła się do pełnego godności kiwnięcia głową w jego stronę. A ja? Zauważyła mimochodem, że jeśli nie będę jadł, to z pewnością mi nie stanie, gdy Harry wróci wreszcie do domu.
- Jest niezła. Dałbym jej pracę w mgnieniu oka - szepnął mi Weasley do ucha.
- To mugolka, a nawet gdyby nią nie była, to i tak byś jej nie dostał. Zwariowałbym bez niej - przyznałem, sięgając po pałeczki.
CZYTASZ
Czytając Między Wierszami {DRARRY}
Fanfiction,,,Harry strzepnął okruszki, które Hedwiga na niego upuściła, i z roztargnieniem rozwinął pergamin, ciągle wpatrzony w pełen wdzięku lot ptaka. Spuścił oczy i przeczytał pojedyncze zdanie, napisane bardzo starannym charakterem pisma: Myślisz, że McG...