- Posłuchaj, Harry, przeleżałem bezsennie całą noc po naszej ostatniej kłótni, dochodząc ciągle do tego samego wniosku. Nie gra żadnej roli, którą ze stron bym wybrał, ponieważ w obu przypadkach wcześniej czy później znalazłbym się w centrum jakiejś bitwy, zmuszony do podjęcia decyzji, czy mam zabić ojca, powstrzymując go przed zabiciem ciebie, czy też zabić ciebie, powstrzymując cię przed zabiciem ojca. Nie umiałem wybrać, do cholery! Nie rozumiesz tego? Nie mogłem! Stałem pośrodku, między wami obydwoma. Co ty byś zrobił na moim miejscu, gdyby żył twój ojciec? Co, gdybyśmy spotkali się we trzech na polu walki, a on wziąłby mnie na celownik? Kogo, do jasnej cholery, wybrałbyś w tej sytuacji? Którego z nas zabiłbyś, by ocalić drugiego?! - wykrzyknąłem.
- Dee, wszystko w porządku? -W progu jadalni pojawił się Renzo z Mariem stojącym w cieniu za jego plecami.
Policzyłem do pięciu, żeby się uspokoić.
- Tak, Renzo, jak najbardziej. Deser był wyborny. Rozpaliłeś już w kominku w salonie? Wspaniale. Obaj macie teraz wolne.
Gdy wrzeszczeliśmy na siebie z Harrym przez całą kolację, dyskretnie trwali w gotowości na posterunku, czekając, aż Harry przekroczy pewną umowną granicę. Zauważyłem wybrzuszenie w kieszeni Renza, zdradzające krótką pałkę i podejrzewałem, że Mario również miał przy sobie broń.
- Czy im naprawdę wolno tego słuchać? - szepnął Harry.
- Nie ma się czym przejmować. Przypuszczalnie dla Maria wygląda to na zwykłą rozmowę przy kolacji. - Po biurze krążyła plotka, że ojciec Maria uchodził za prototyp Tony'ego Soprano*. Swego czasu odczułem lekki niepokój, gdy napomknąłem mu o tym ze śmiechem, a on wcale nie zaprzeczył, tylko odpowiedział poważnym tonem: „Wycięli kupę naprawdę dobrych scen". - Przejdźmy do salonu. Zmęczyłem się tą kłótnią. Mam koniak, który jest lepszy nawet od seksu.
Salon był moim ulubionym pomieszczeniem w domu. Początkowo zapchałem go masą antyków w stylu Ludwika XIV, czyniąc z niego miniaturową kopię salonu w naszym rodzinnym dworze. Zacząłem jednak stopniowo sprzedawać cały ten pozłacany przepych na cienkich nóżkach, dochodząc małymi krokami do obecnego wystroju, na który składały się wygodne, obite skórą krzesła, solidne lampy do czytania i dwie mięciutkie sofy, idealne do ucinania sobie na nich drzemki. Nie pozbyłem się jednak wszystkiego, co przypominało mi o moim pochodzeniu. W kwestii porządnych dywanów pozostałem niewzruszony. Mój Aubusson** nadal leżał na swoim miejscu.
- Usiądź - powiedziałem, ruchem podbródka wskazując Harry'emu sofę przed kominkiem i napełniając kieliszki koniakiem.
- Zawsze znajdziesz sposób na przyciągnięcie sobie świty, Draco.
- Renzo dostaje pensję, jeśli już chcesz wiedzieć. A Mario po prostu się go trzyma.
Harry ni z tego, ni z owego rzucił bez związku:
- Bardzo cię kochałem, Draco.
Przerwałem nalewanie w pół ruchu.
- Tak, wiem. - Wróciłem do przerwanej czynności, wypełniając szkło niemal po brzegi. Co to ma być, do diabła? Podałem mu jego porcję. - Masz. Na zdrowie.
Unieśliśmy kieliszki w toaście, siedząc w dwóch przeciwnych rogach sofy i wpatrując się w ogień. Obracałem koniak w lampce, ogrzewając jej podstawę wnętrzem dłoni.
- Ja... Nie umiem... Wiesz, nie reaguję za dobrze, gdy ludzie odchodzą.
Odstawiłem koniak i położyłem mu rękę na ramieniu.
- Harry, spójrz na mnie. Wiem. Ale nie miałem wyboru. Granger i Weasley nadal byli na miejscu, żeby pomóc ci wrócić do normalności. Poza tym mogłem się spodziewać, że Łasica skwapliwie skorzysta z okazji. Pod tym względem z pewnością spełniła moje oczekiwania. Jeśli cię to w jakiś sposób pocieszy, to ja nie miałem nikogo. - Przeniosłem rękę z jego barku na włosy, przeczesując je palcami. Doznanie to zawsze przyprawiało mnie o szok. Przygotowany na dotyk szorstkiej, splątanej szczeciny, za każdym razem czułem, jakby moja dłoń przesuwała się po warstwach jedwabiu, pieszczących mnie swoją miękkością. - Wcześnie posiwiałeś.
- Mam to już od lat. Pozostałość po ostatniej bitwie. - Mogłem zareagować jedynie cofnięciem ręki i wydaniem krótkiego „och". - Dlaczego zacząłeś sprzedawać swoje ciało? Naprawdę tego nie rozumiem. Muszę to wiedzieć.
Drogi Merlinie, jak miałem wyjaśnić Harry'emu i jego pruderyjnym przekonaniom ideę seksu jako władzy, a nie jako grzechu?
- Myślę, że gdy spojrzysz na to w utarty, schematyczny sposób, to pomyślisz sobie, że takie zajęcie było jak najbardziej poniżające i że wybrałem je, ponieważ nie miałem innego wyjścia, prawda? - Przytaknął. - Możliwe, że czułem tak samo, pieprząc się pierwszy raz za pieniądze. Zostało mi wtedy ostatnie dwieście funtów i nie miałem pojęcia, co mam ze sobą począć. Ale potem znalazłem się w łóżku z tym arabskim szejkiem, przystojnym, chociaż na początku trochę szorstkim w obejściu i nagle mnie oświeciło, Harry. Seks to władza. Władza absolutna. Stajemy się najbardziej podatni na zranienie, gdy oddajemy swoje jaja w czyjeś ręce. Tak więc sięgnąłem po mój wrodzony urok, nadając mu rangę sztuki. Nie obsługiwałem facetów w ciemnych zaułkach. Byłem kurtyzaną w pełnym, pierwotnym sensie tego słowa. Żyłem otoczony luksusem, a sam wiesz, jak bardzo za nim przepadam...
- Czyż niuchacze nie lubią złota? - mruknął pod nosem.
Dałem mu lekkiego klapsa w ramię.
- Nie zamierzam się z tego powodu usprawiedliwiać. Tak mnie wychowano. Bogaci mężczyźni zapewniali mi życie na poziomie, do którego od zawsze byłem przyzwyczajony, a wszystko, co musiałem zrobić w zamian, sprowadzało się do zapewnienia ich, że są najbardziej godnymi pożądania facetami na tej planecie. Wiem, że mi nie uwierzysz, ale to było całkiem zabawne. Podróżowałem po świecie. Zatrzymywałem się w miejscach opływających takim przepychem, że nawet trudno to sobie wyobrazić. Jasne, iż pomocny był przy tym fakt, że moją seksualną atrakcyjnością można obdarzyć ze trzech mężczyzn. Zaskakującym trafem przez większość czasu wcale nie chodziło o sam seks. Bardziej liczyła się umiejętność sprawiania, by moi sponsorzy śmiali się i dobrze czuli we własnej skórze. Dostawałem za to gratyfikację. Raczej sporą. Niektórzy z nich byli cudowni, niektórzy potwornie nudni. Tak się składa, że fortuna nie jest równoznaczna z posiadaniem rozumu, niestety. Unikałem tych głupich i okrutnych, nienawidzących cię za to, że są gejami, a ty sprawiasz, że cię pragną. Wszelkich Terrych Bootów tego świata. Nie pozostałbym z tymi, którzy nie traktowali mnie dobrze. W końcu całe tabuny mężczyzn chciały mojego towarzystwa. Bo trzeba ci wiedzieć, że miałem dość niezłą reputację.
Harry przesunął po mnie wzrokiem, jakby próbując oswoić się z osobą, którą byłem w porównaniu z tą, którą znał za młodu. Nie miał w sobie ani cienia zdolności do autorefleksji. Jak zwykle: najpierw czyny, bo na rozmyślanie przyjdzie czas, gdy będzie się tygodniami leżało w skrzydle szpitalnym. Ze mną sprawa przedstawiała się zupełnie inaczej. Szczerze mówiąc, nigdynie przestawałem myśleć, w żadnym stopniu nie czułem się więc zaskoczony mężczyzną, którym stał się on. Na ile oczywiście można to ocenić po dwóch raczej wrogich spotkaniach: śniadaniu ze śmigającymi widelcami oraz kolacji, której głównym punktem było wzajemne obrzucanie się epitetami przez dwie godziny. Już w wieku osiemnastu lat ujawnił wszystkie cechy mężczyzny, w którego miał się przemienić, zarówno fizyczne, jak i emocjonalne. Dzięki Bogu wojna nie zrujnowała niczego. Tak więc i on spełnił moje oczekiwania pod tym względem. Było to dziwnie pocieszające. On zaś musiał być teraz kompletnie zbity z tropu, gdyż wątpię, żeby przejrzał mnie jako osiemnastolatka. Wiedział tylko, że mnie kocha i akceptował ów stan bez zagłębiania się w cokolwiek. No, na początku z pewnością dręczyło go to i owo. Przecież w końcu nienawidziliśmy się całymi latami, ale w chwili, gdy przyznał się sam przed sobą, że jest we mnie zakochany, kwestia była dla niego zamknięta. Żadnego wycofywania się, żadnego odwrotu. Zawsze zazdrościłem mu tej odwagi.
Wdarłem się do jego myśli, tylko troszeczkę, żeby się przekonać, na czym stoję.
- Wyłaź ze mnie, ty draniu - ostrzegł, co rozległo się w mojej głowie jak krzyk.
- Kto nie próbuje, ten nie wygrywa - mruknąłem.
- Dlaczego z tym skończyłeś?
- Zrobiłem się za stary - przyznałem ze śmiechem. - Ryzyko zawodowe. Częścią przedstawienia, podbudowującego ego klienta jest to, by jakiś młody przystojniak powtarzał mu w kółko, jaki jest boski. Im bardziej zbliżasz się do trzydziestki, tym mniej przekonująco brzmią podobne oświadczenia. Rzuciłem to, napisałem książkę, dostałem ofertę prowadzenia redakcji „Na Gorąco", nad czym wprawdzie strasznie marudzę i ubolewam, ale co w gruncie rzeczy uwielbiam i naprawdę dobrze robię. I co znów łączy się z poczuciem władzy. Wiadomości, informacje, media: to wszystko oznacza władzę. Mój paszport może sobie twierdzić, że nazywam się de Poitier, ale jestem na wskroś Malfoyem, Harry. Władza to dla mnie coś bardzo ważnego.
- Czy tobie chodziło...
Światło padające z kominka było słabe, ale wnioskując z gestu, którym zasłonił sobie podbródek, musiał oblać się rumieńcem.
- Chodziło o co?
- Czy chodziło ci o władzę w tym, co było, eee, między tobą a mną?
- Nie i doskonale o tym wiesz, więc przestań się wygłupiać.
- Nie wiem, Draco - zaparł się. - Próbuję uporać się z tysiącem myśli na temat tego, co powiedziałeś dzisiejszego wieczoru.
- Nie, nie chodziło mi o poczucie władzy. Czy ufasz mi na tyle, żeby uwierzyć, gdy powiem, że nie pieprzyłem się z tobą dlatego, bo byłeś Harrym Potterem?
- N... nie myślałem tak, ale... zostawiłeś mnie i...
Do jasnej cholery, jego głos brzmiał, jakby za chwilę miał się rozpłakać.
- Spróbuj się tylko poryczeć, a popamiętasz. Pieprzyłem się z tobą mimo tego, że byłeś Harrym Potterem. Tak samo jak ty pieprzyłeś mnie mimo tego, że byłem Draconem Malfoyem - przypomniałem mu.
Odpowiedział mi niewielkim uśmiechem. Przez moment siedzieliśmy pogrążeni w przyjemnym, wygodnym milczeniu, wsłuchani w wesołe potrzaskiwanie ognia i z uwagą skierowaną ku zawartości naszych kieliszków. Czy istnieje na tym świecie coś wspanialszego od popijania Napoleona*** z kryształowych lampek do brandy?
- Naprawdę miło tu u ciebie - skomentował w końcu.
- O tak, jestem dość przywiązany do tego domu. Całe lata zabrało mi odsłanianie oblicza osoby, ukrytej za synem Lucjusza Malfoya. Nie wydaje mi się, żebym wydobył go na powierzchnię, zostając w Wielkiej Brytanii. Przytłoczyłoby go zbyt wiele historii. O wiele za dużo, by móc odetchnąć pełną piersią pod jej ciężarem.
- Zdajesz się być wciąż ten sam. Piękny. Dowcipny. Urzekający. Bezczelny. I o wiele za inteligentny.
- Pozwól, że zignoruję wzmiankę o bezczelności. Aha, zapomniałeś dodać: seksowny. Chciałbym zaznaczyć, że w tym, co robiłem, byłem najlepszy. Oczywiście, że w pewnych sprawach zrobiłem postępy, ale fakt pozostaje faktem. Moje naturalne zdolności, połączone z atrakcyjnością, są dosyć znaczące. - Uśmiechnąłem się pod nosem, sięgnąłem do cholewki buta po różdżkę i zacząłem obracać ją w palcach niczym dyrygent batutę.
- Byłeś cudownym kochankiem. - Oblizał dolną wargę. - Ja nigdy... - urwał, prostując się raptownie. - Dracooooo - odezwał się, mrużąc groźnie oczy. - Czyś ty rzucał na nich zaklęcia seksualne?
- Nooo, możliwe, że się zdarzało, nie powiem. Raz czy dwa - odparłem wymijająco i dmuchnąłem ponad czubkiem mojej różdżki, jakby była dymiącym po wystrzale pistoletem.
Roześmiał się krótko, a po chwili wykrztusił w przerażeniu:
- To byli mugole! Jesteś absolutnie niepoprawny! Wiesz przecież, że to nielegalne? - Nie był naprawdę przerażony, no dobrze, może troszeczkę, ale głównie udawał. Nie próbował traktować mnie swoim aurorskim autorytetem.
- Serio? Mówisz, że to nielegalne? - zadrwiłem.
- Powinienem skonfiskować ci różdżkę. Jesteś cholernym zagrożeniem bezpieczeństwa publicznego.
- Sprawiało im to przyjemność. - Wydąłem usta w grymasie niezadowolenia.
- Pewnie, że sprawiało, ty zboczony idioto - prychnął i pochylił się, by sięgnąć po moją różdżkę, ale byłem szybszy, jednym skokiem podrywając się z sofy.
- Nie złapiesz mnie - podrażniłem go, rzucając się do ucieczki w stronę jadalni. Kilka razy okrążyliśmy biegiem stół, robiąc parę zmyłek, w końcu szalonym susem dopadłem drzwi i popędziłem schodami na górę, biorąc po dwa stopnie naraz.
- Draco, nawet nie próbuj uciekać. Nie palę i dobrze wiesz, że zaraz cię dogonię - zawołał w ślad za mną.
- Gadaj sobie, ile chcesz!
Chociaż miał rację co do palenia, to jednak przez lata stał się raczej mało ruchliwy. W przeciwieństwie do niego, przez okrągły rok biegałem po osiem kilometrów dziennie. Z wyjątkiem dni, w których miałem kaca.
Złapał mnie w jednej z sypialni dla gości i popchnął na łóżko. Upadłem twarzą w dół, czując przygniatający mnie ciężar jego ciała i zanim zdążyłem się zorientować, szarpnął mnie za ręce i zablokował je nad moją głową. Dysząc mi prosto w ucho, zażądał:
- Poddaj się, Draco.
Ścisnąłem różdżkę w dłoni, ale nagle ją z niej wypuściłem. Słowo „nigdy" zamarło mi na ustach, gdy dynamika naszego układu błyskawicznie zmieniła się z głupiej, dziecinnej zabawy w powagę wszechobecnego nacisku jego ciała, powodzi jego zapachu, jego gorącego oddechu na moim karku... Nie, do cholery, tylko nie to. Odsunąłem od niego głowę jak mogłem najdalej, nie ufając samemu sobie. Może on pozostanie jedynie przy zabawie i nie wyczuje mojego podniecenia, nie... Drogi Boże, nie, też był twardy. Przywierał całą długością swojego penisa do rowka między moimi pośladkami, a materiał naszych spodni napinał się mocno pod naporem obu erekcji. Jego ciężki, nieregularny oddech, będący na wpół śmiechem, na wpół zadyszką, urwał się nagle, wracając po chwili w postaci lekkiego, wyrównanego posapywania, odpowiadającego podobnie rytmicznemu naciskowi na moje ciało.
- Draco - wymruczał i westchnął, przyciskając wargi do mojej szyi. Mocno. Nie było to już nieśmiałe dotknięcie ust młodego chłopaka, zawstydzonego własnym pożądaniem. Nie. Te usta ssały pulsujący punkt na mojej skórze, pieściły krawędź ucha, wpychając do niego niecierpliwy język i jednoznacznie domagając się odpowiedzi. Naturalna pewność siebie, z jaką Harry nie przestawał mnie całować, dała mi wyraźnie do zrozumienia, że wciskanie twarzy w poduszkę i trwanie w bezruchu nie były odpowiedzią, jakiej oczekiwał. Zdradzieckie kropelki potu wystąpiły mi na kark, tuż przy linii włosów, spływając wolniutko na obojczyk. Och, moje lędźwie zareagowały podobnym tarciem na śmiałe ruchy jego podbrzusza, zataczającego kręgi na moich pośladkach, zdradzając prawdopodobnie to, co czułem.
Mrowienie magii przebiegło mi po skórze i nagle stwierdziłem, że nasze ubrania zniknęły. Kurwa, kurwa, co teraz? Jak przeliterować słowo „rozkosz"? N-A-G-O-Ś-Ć. Najpierw jego włosy łonowe połaskotały mnie w tyłek, chwilę później gorący penis przylgnął do szczeliny między pośladkami, a na koniec spocony tors otarł się o moje plecy, drażniąc je stwardniałymi sutkami. Wydałem mimowolny okrzyk zachwytu prosto w poduszkę, równie mimowolnie rozkładając nogi. Kolejne drgnienie magii przebiegło przez pokój i śliski palec zaczął masować mój odbyt. Drogi, drogi Merlinie, to było... Tak bardzo chciałem...
CZY JUŻ KOMPLETNIE MI ODBIŁO?!
Zapisałem sobie w myślach, żeby zaraz z rana wysłać mojemu osobistemu trenerowi czek z premią, gdy jednym ruchem udało mi się wyswobodzić spod Harry'ego. Złapałem różdżkę i zaklęciem ubrałem nas obu z powrotem.
- Byłoby lepiej, gdybyś wyszedł - powiedziałem tylko, patrząc, jak Harry gapi się na mnie zaplątany we własne kończyny w pozycji, w której go z siebie zrzuciłem.
Opuściłem sypialnię i skierowałem się w dół, ku drzwiom wejściowym, przeklinając samego siebie, że dałem Renzowi i Mariowi wolne. A chociaż Harry nigdy nie był kimś, kto trzyma się ustalonych reguł, to jednak połączenie mojej różdżki i ich mięśni pozwoliłoby mi pozbyć się go z domu bez większego trudu. Owszem, musiałbym potem rzucić na nich Obliviate, ale skoro nie ma innej możliwości...
Stanął na szczycie schodów, nie kwapiąc się, by zejść, z upartym grymasem wokół ust, sugerującym, że tak łatwo nie ustąpi.
- Czułeś to - odezwał się oskarżycielskim tonem. - Nic się nie zmieniło.
- Masz rację - zgodziłem się ze spokojem, który powinien dać mu wyraźnie do zrozumienia, że nie żartuję.
- No więc o co ci, do cholery... - zaczął, unosząc głos.
- Ponieważ to, co właśnie czułem, nie gra żadnej roli. A teraz wyjdź. Przez te drzwi albo aportuj się stąd, jeśli chcesz. Jest mi to absolutnie obojętne, bylebyś tylko opuścił ten dom w przeciągu dziesięciu sekund. Raz...
- Wiesz, jaka to rzadkość? To magia, Draco. Pieprzona transmutacja, zaklęcia i czary. Znów cię znalazłem i nie mam najmniejszego zamiaru kolejny raz pozwolić ci odejść...
- Dwa.
- Wróć do domu. Wróć tam ze mną. Kup „Proroka". Możemy być razem szczęśliwi. Wiem o tym. Nie ma już wojny, żadnego...
- Chyba sobie żarty stroisz. Mam kupić tego szmatławego brukowca? Jak się sprzedaje? Dwadzieścia tysięcy egzemplarzy, gdy trafi się dobry dzień? Tutaj od ręki schodzi mi nakład w wysokości trzystu tysięcy, a czterystu, gdy w numerze jest coś na temat klapsów. Trzy.
- No dobrze - wycofał się. - Wróć do Anglii. Prowadź „Na Gorąco" z Londynu. Znajdziemy sobie mieszkanie w mugolskiej części miasta, ale niedaleko Pokątnej i...
- Nowy Jork to centrum świata, Harry. Ty się tu przeprowadź, skoro tak ci zależy. Cztery.
- Nie mogę! Mam dzieci. - Szarpnął się za włosy, a wazon stojący na komodzie w holu zaczął dygotać jak oszalały.
- Pohamuj się. Natychmiast. Ten wazon - wskazałem na komodę - jest bezcenny. Jeśli stłuczesz go w jednym z tych swoich niekontrolowanych wybuchów magii, wcisnę ci odłamki do gardła. Pięć.
- Tęskniłeś za tym - wysyczał. - Brakowało ci bycia czarodziejem. Wczoraj w biurze, gdy zaczęła wyciekać ze mnie magia, prawie dostałeś orgazmu.
- No i co z tego? - odparłem opryskliwie. - Nie spędza mi to snu z powiek. Sześć.
- Kogo ty chcesz oszukać? Otaczasz się namiastkami Ślizgonów. Renzo i Mario to praktycznie klony Crabbe'a i Goyle'a. To samo można powiedzieć o Sam. Nie jest podobna do Parkinson, ale jest tak samo wredna jak ona. A ten DavyD to niby kto? Wydaje mi się, że mógłby być Zabinim. Gdzie jest mój substytut, Draco?
Nie ruszył się z miejsca, nadal stojąc na górze przy schodach. Ciało niemal w całości przysłaniał mu cień i nie mogłem dostrzec wyraźnie jego twarzy. W tym przytłumionym świetle znów wyglądał na osiemnastolatka. I brzmiał tak jak on. Nic, tylko wzburzenie i furia.
Dla ciebie nie ma żadnego substytutu i nigdy go nie będzie.
Otworzyłem drzwi. Szeroko.
- Siedem. Do cholery, ty naprawdę niczego nie pojmujesz, prawda? Jeśli nigdzie nie wrócę i jeśli nie zaczniemy się znów pieprzyć, to nadal pozostaniemy dla siebie osiemnastoletnimi chłopcami. Nadal będziemy w sobie zakochani. Nie będzie żadnej wojny, żadnego wybierania stron. Moi przyjaciele nadal będą żywi. Moi rodzice będą żywi, a ja będę mógł wrócić do domu. Do domu. Wiem, co sobie myślisz, dla ciebie nasz dwór był tylko siedliskiem zła od piwnic aż po strych, ale...
- Nie jesteś jedynym, który stracił rodziców lub dom - przypomniał mi.
Rozwścieczony, zatrzasnąłem drzwi tylko po to, by zaraz otworzyć je ponownie.
- Gówno mnie to obchodzi. My, my to... Nie mogę już dłużej udawać, że ciągle oznacza to dla mnie wszystko. Wystarczy tylko wsiąść do samolotu. Nic, co jeszcze powiesz, nie zmieni mojej decyzji. Nie wrócę do Anglii i nie wrócę do ciebie. Wynoś się z mojego domu. Osiem. Dziewięć.
Patrzył na mnie z góry.
- Twoja matka żyje. Na wygnaniu. W Szwajcarii.
Zaczął schodzić w dół. Gdy dotarł do połowy schodów, odezwałem się cicho:
- Gnojek. Nie rób mi tego, Harry. Zamknij tę swoją pieprzoną...
- Parkinson przebywa we Włoszech razem z Zabinim. Miała kilka trudnych lat, ale radzi sobie teraz całkiem nieźle. Przysyła mi co najmniej sześć sów w roku, pytając, czy słyszałem coś o tobie.
Pans, moja kochana Pans.
Ostatni stopień. Stanął obok mnie, niemal na wyciągnięcie ręki. Nie, nie zrobię tego, nie wrócę i nie...
- Niech cię szlag trafi, kurwa, pierdol się - wyrzuciłem z siebie, zamykając oczy. Nie byłem w stanie spojrzeć na niego, ponieważ gdybym to zrobił, to stałby się moją teraźniejszością, przeszłością i przyszłością podanymi na jednym talerzu. Nic, tylko sięgać i brać. Ale za jak cenę? - Nic nie zmieni mojej decyzji - powtórzyłem przez zaciśnięte zęby. - Niezależnie od tego, co...
- Miałeś rację. Nie umiałbym wybrać ciebie zamiast ojca. Nie miałem prawa żądać od ciebie, byś ty wybrał któregoś z nas.
- Dziesięć - wyszeptałem. Zamykane drzwi stuknęły głośno, gdy bezwładnie opadłem na nie plecami.
I jakbym był zniczem, którego ścigał przez całe lata i nareszcie dogonił, złapał mnie z triumfalnym okrzykiem, zanim zdążyłem uderzyć o podłogę.
CZYTASZ
Czytając Między Wierszami {DRARRY}
Fanfic,,,Harry strzepnął okruszki, które Hedwiga na niego upuściła, i z roztargnieniem rozwinął pergamin, ciągle wpatrzony w pełen wdzięku lot ptaka. Spuścił oczy i przeczytał pojedyncze zdanie, napisane bardzo starannym charakterem pisma: Myślisz, że McG...