- Co ty tu robisz, Harry?
Czułem wściekłość. Nie wiedziałem, skąd się wzięła, do tego tak wielka, że zacząłem uderzać różdżką o krawędź biurka, bo gdybym tego nie zrobił, z pewnością rzuciłbym w niego jakąś klątwą. Co byłoby strasznie głupim pomysłem. Nawet ogarnięty silnym wzburzeniem wiedziałem, że próba zaatakowania aurora, a tym bardziej głównego aurora, a tym bardziej głównego aurora Harry'ego Pottera, to czyste samobójstwo.
- Jestem tu służbowo, międzynarodowa konferencja. Jak się miewasz, Draco?
- Jeszcze trzy sekundy temu doskonale. Nie pytałem, co robisz w Nowym Jorku, ty kretynie, ale tutaj. W moim biurze. Nie mam pojęcia, jak mnie znalazłeś, zresztą nieważne. Wpadłeś tu, dałeś znak życia, a teraz sobie idź. - Podszedłem do wyjścia, gestem nakazując Potterowi opuścić pomieszczenie i wtedy nagle zrozumiałem. - O, cholera. Zaczekaj. Zjawiłeś się tu, by mnie aresztować? - Z wrażenia oparłem się o drzwi. Co robić? On wsadzi mnie do Azkabanu za to, że uciekłem, za to, że... Aportuj się stąd, Draco, dasz radę, pomyśl o jakimś miejscu, w którym chciałbyś się ukryć. Do domu? Nie, pewnie już wie, gdzie mieszkasz. Mieszkanie Sam. Drogi Boże, te pierdolone koty...
- Aresztować cię? Draco, o czym ty, do diabła, mówisz?
- Jesteś głównym aurorem, co nie? - Straciłem dech. Dokąd mogłem się...
- Nie zamierzam cię aresztować, ty głupolu. Tak, jestem głównym aurorem, ale chciałem się z tobą spotkać tylko dlatego, żeby zamknąć nareszcie twoją sprawę. Jesteś wielkim, nie, hmm, olbrzymim znakiem zapytania. No dobra. Chciałem... A tak swoją drogą, niby za co miałbym cię aresztować? O ile wiem, rzucenie swojego chłopaka nie jest jak dotąd karane gniciem w Azkabanie. A nawet jeśli, to pewnie istnieje też prawo mówiące, że sprawa już wiele lat temu uległa przedawnieniu.
Oderwałem się od drzwi, powlokłem do biurka, usiadłem i niezgrabnie sięgnąłem po papierosa. Otwarta paczka upadła na podłogę, a jej zawartość rozsypała się po wykładzinie. Potter jednym ruchem różdżki posłał wszystko z powrotem na blat.
- No, cholera jasna. Accio fajka. I powiedz mi, proszę, dlaczego nadal nie potrafisz sklecić porządnego zdania.
- Oczywiście, że potrafię, nie mam z tym żadnych problemów. Tylko że przez ciebie... Ciągle palisz?
- Dwa razy tyle, co kiedyś. A może i więcej. - Ręce trzęsły mi się tak bardzo, że musiałem spróbować chyba z dziesięć razy, zanim zapalniczka rozbłysła płomyczkiem. Zaciągnąłem się głęboko. W takich momentach jak ten wiedziałem jasno, że nigdy nie rzucę palenia. Przenigdy. - Jak mnie znalazłeś? - Mogłem sobie wyobrazić, że mnie śledził. Miał ku temu skłonności.
- Skoro na serio chciałeś pozostać w ukryciu, nie powinieneś pokazywać się na publicznej imprezie prasowej. Choćbyś ukrywał się w największym cieniu, wszędzie cię rozpoznam. - Cholerna Caroline. Zabiję tę babę, rozerwę ją na strzępy, wyrzygam się na jej szpilki od Jimmy'ego Choo, wezmę czarny, niezmywalny flamaster i pomażę jej nim... - W artykule wspomniano, że pracujesz w redakcji...
- O, a ciebie naszła ni z tego, ni z owego chęć pojednania się z ukrytym w twoim wnętrzu homoseksualistą? A może chcesz tylko dożywotniej prenumeraty? Nawet sobie nie wyobrażasz, jak chętnie zabawiłbym się w muchę na ścianie i podsłuchał, gdy tłumaczysz się żonie, dlaczego ślinisz się nad rozkładówką z chłopakiem miesiąca. Bo chyba nie próbowałeś jej wmówić, że czytasz nasz magazyn ze względu na porady dotyczące wystroju wnętrz?
- Byłej żonie. Widziałem cytaty z twojej książki. Przeczytałem ją od deski do deski. - Wyczułem wzbierający w nim gniew. - Nigdy nie dowiedziałem się, dokąd uciekłeś ani czy w ogóle jeszcze żyjesz. Dwadzieścia dwa lata. I ani słowa. Wyobrażałem sobie Merlin wie co. A potem nagle cię odnajduję i to wcale nie chorego, martwego albo dotkniętego tymi strasznymi rzeczami, które chodziły mi po głowie w najgorszych chwilach. Nie. Ty wolałeś wypinać gołą dupę za pieniądze. Wyszłeś z mojego łóżka, żeby kurwić się Bóg wie z kim. Wyobrażasz sobie, jak się czułem?
- Jak widać gramatyka nadal jest dla ciebie zbyt wielkim wyzwaniem. Mówi się „wyszedłeś". I gówno mnie to obchodzi, szczerze mówiąc. - Zacząłem po dawnemu przeciągać sylaby. - No cóż, najwyraźniej nie dotarło do mojej świadomości, że uważałeś mnie za swoją własność. Miałem najpierw spytać cię o pozwolenie?
- Dlaczego? Dlaczego, Draco?
- W ostatnim liście wyjaśniłem powody mojego odejścia. A dlaczego zabrałem się za prostytucję, to już nie twój pieprzony interes. Wsadź sobie w tyłek te swoje wiktoriańskie, burżuazyjne przekonania, Potter. Pamiętasz przysłowie o tym, kto pierwszy ma rzucić kamieniem? Nie jestem chyba jedyną osobą w tym pomieszczeniu, która sprzedawała swoje ciało, co? Choć muszę przyznać, że przypuszczalnie wygrałbym z tobą pod względem ilości aktów tej sprzedaży.
- O czym ty, do kurwy nędzy, gadasz? - Jego magia zaczęła wibrować. Próbowałem ją zignorować, nie chłonąć jej w siebie, nie pławić się w niej, bo nawet podszyta furią nadal była cudownym doznaniem. Nie bez powodu całymi latami trzymałem się od niej z daleka.
- O tej pindzie Weasley. Dała ci w zamian dzieci, których z pewnością nie dostałbyś ode mnie. Mówię o sprzedaniu się komuś za coś. Kurwą jest ten, kto postępuje jak kurwa. Coś ty z nią robił, cały ten czas rżnąłeś ją od tyłu? Bo o ile pamięć mnie nie myli, nie mógłbyś zaznać z nią przyjemności w żaden inny sposób, no chyba że wyczarowała sobie kutasa.
Bruzdy wokół jego ust pogłębiły się nagle. Jego gniew osiągnął punkt kulminacyjny, a ja - niczym żałosny alkoholik na odwyku, latami dręczony przez swoją trzeźwość i sięgający znów po kieliszek, dokładnie wiedząc, że oto nadchodzi potępienie - pozwoliłem sobie przesiąknąć siłą jego rozszalałej magii, jakby była życiodajną krwią. Pochyliłem się wręcz ku niemu, bojąc się uronić choćby kropelkę. Nie przejmowałem się tym, że była to magia wywołana złością. To była magia. Zalewała mnie falami, podczas gdy sam czułem się jak pijany, nakręcony, na haju, wszystko jednocześnie. Przygotowałem się wewnętrznie na wylatujące z okien szyby, niespodziewanie jednak wszystko ucichło. Bo Harry wypadł z mojego biura jak burza, zabierając całą moc ze sobą.
- Finite Incantatem - mruknąłem. Czar wyciszający zniknął.
CZYTASZ
Czytając Między Wierszami {DRARRY}
Fanfiction,,,Harry strzepnął okruszki, które Hedwiga na niego upuściła, i z roztargnieniem rozwinął pergamin, ciągle wpatrzony w pełen wdzięku lot ptaka. Spuścił oczy i przeczytał pojedyncze zdanie, napisane bardzo starannym charakterem pisma: Myślisz, że McG...