Z olbrzymią ulgą obserwowałem, jak Sam i Courtney wciskają się do taksówek, a Renzo i Mario zaganiają Stephana i DavyDa do jaguara, zamierzając odwieźć ich z powrotem na Brooklyn, gdzie razem mieszkali. Weasley i ja, pozostawieni sami sobie, udaliśmy się prościutko do salonu. Wyciągnąłem się na jednej ze skórzanych kanap, bohatersko próbując nie zwymiotować, podczas gdy on nawiązał kominkową łączność z Shackleboltem. Po pojednaniu z matką dokonałem w mieszkaniu niewielkich magicznych „poprawek". Trzymając się jedną dłonią za żołądek, by pohamować mdłości (święty Boże, wuj Rabastan, już naprawdę nie mogło być gorzej), jednym uchem wyłapywałem strzępy toczącej się tuż obok narady na temat najnowszych wydarzeń. Miałem nadzieję, że McLaggen dostał już swoje referencje, ponieważ dni jego pracy w biurze aurorów bez wątpienia były policzone.
Po zakończeniu rozmowy Weasley opadł na fotel, wzdychając głęboko z wyczerpania. Zwróciłem głowę w jego stronę.
- Chcesz tu dziś spać, Weasley? Mam sporo wolnego miejsca. Uważam, że w tych okolicznościach najmądrzejszym wyjściem będzie chwilowe odłożenie wzajemnej antypatii na bok.
- Co do antypatii, zgoda. I tak nie mam już nawet siły, żeby cię wkurzać. Za resztę dzięki, Malfoy, ale przenocuję gdzie indziej. Zatrzymaliśmy się u Hezzlewhite'a na Gravesend Lane, Hermiona przybyła tu dziś rano. Będzie przewodniczyć naszym rozmowom z Jankesami. Podjedzie po mnie taksówką. Prawdę mówiąc, próbowała się aportować do twojego mieszkania i nadwerężyła sobie z wysiłku mięsień w oku. Masz rację. Twój dom jest zabezpieczony lepiej od Hogwartu. Zapieczętowałeś nawet całą zafajdaną okolicę.
Nie zadałem sobie nawet trudu, by ukryć uśmieszek, wyobrażając sobie bezgraniczną irytację na twarzy Granger, gdy okazało się, że nie da rady pokonać moich barier.
- No to możesz się stąd aportować - ziewnąłem. Wielkie nieba, mimo potwornego zmęczenia byłem tak spięty, że nie dam rady zmrużyć oka również dzisiejszej nocy, nawet gdybym wziął garść tabletek nasennych i pozwolił walnąć się w czoło jakimś kijem-samobijem. - Nic cię nie zatrzyma. Choć jak się tak dokładniej zastanowię, to może powinienem jednak zmienić kod bariery.
Weasley wykrzywił się z rozbawieniem. Słabym, niemniej jednak rozbawieniem.
- Nie musisz się wysilać, Malfoy. Nigdy nie byłem dobry w aportacji, a dzisiaj jestem tak wykończony, że tylko cudem dotarłbym gdzieś w jednym kawałku.
- To chyba prawda, skoro nie wykorzystujesz materiału szantażowego, który wpadł ci w ręce. Dlaczego McLaggen nie zawarł wzmianki o utykaniu w swoim raporcie?
Weasley jęknął.
- Bo jest arogancką, zasraną świnią. Wymówił się tym, że przesłuchiwani byli mugolami, a co za tym idzie, ich zeznania nie miały żadnej wartości. Jak gdyby ich oczy nie funkcjonowały równie dobrze jak nasze. - Weasley zamilkł na chwilę, po czym podjął cichym głosem: - Planujemy cię wezwać i przepuścić przez krzyżowy ogień pytań w sprawie twojej rodziny.
- Weasley, zrobię co w mojej mocy, ale pamiętaj, że stan wiedzy, którą dysponuję, pochodzi sprzed wojny. - Pojednanie z matką oznaczało, że o pewnych sprawach należało mówić, inne zaś pomijać milczeniem. Jak najbardziej dopuszczalne i mile widziane były rozmowy o mojej wspaniałej karierze redaktora wykonawczego, w rachubę nie wchodziły te krążące wokół lat kariery jako luksusowa prostytutka. Pogawędki o tym, jak żyje się w Szwajcarii, należały do dobrego tonu, ale mowy nie było o wspomnieniu choć słówkiem tego, co robił ojciec w trakcie wojny. - Powiem ci, jak się skontaktować z moją matką. Nie rozmawiamy ze sobą o wojnie lub o tym, co stało się zaraz po niej, ponieważ naprawdę wolałbym nie mówić jej rzeczy w stylu „Dawałem dupy na prawo i lewo przez piętnaście lat. A ty co porabiałaś?" Nie mam pojęcia, co działo się w czasie wojny. Emigracja to emigracja, Weasley.
- Prawda - mruknął, nie starając się ukryć sceptycznego brzmienia głosu.
Cisnąłbym w niego poduszką, ale mój żołądek zaczął wywijać alarmujące koziołki i musiałem przycisnąć do niego obie dłonie, by stłumić ściskające gardło mdłości.
- Nie wiedziałem nawet, że mój ojciec nie żyje, ty palancie. Porozmawiajcie z moją matką - powtórzyłem. - Nie dostała co prawda Mrocznego Znaku, ale ojciec nie miał przed nią żadnych tajemnic. Byli ze sobą bardzo blisko. - Z drugiej strony, w przypadku matki sprawdzało się powiedzenie, że więzy krwi są silniejsze niż małżeńskie. Ojciec wyklął mnie z rodziny w momencie, w którym dowiedział się o mojej dezercji. Matka przywróciła mnie do niej zaraz po jego pogrzebie. W pierwsze święta Bożego Narodzenia, spędzone z nią po pojednaniu, włożyła mi do skarpety z prezentami zapieczętowany akt własności naszego dworu. Odwiedziłem grób ojca, nie byłem jednak w stanie przekroczyć progu domu. Jeszcze nie wróciłem naprawdę. Posiadłość stoi pusta, utrzymywana w porządku przez skrzaty domowe dla rodziny, która nie pojawiała się tam od dziesięciu lat. - Harry stał się jej ulubieńcem. Pomoże wam, na ile będzie w stanie. Mimo tego małe ostrzeżenie: chora ambicja była domeną Lucjusza, nie mojej matki.
Jeśli nie znało się jej dobrze, można było pomyśleć, że lekkie zmarszczki przecinające jej czoło były oznaką zdenerwowania, gdy liczni śmierciożercy, łącznie z Lordem Voldemortem we własnej osobie w charakterze gościa honorowego, panoszyli się w naszych progach. Mając siostrę i męża uwieszonych u ramienia Czarnego Pana, nie mogła otwarcie okazywać im swojej pogardy, ale gdy tylko uciążliwa wizyta dobiegała końca, wszczynała burzliwe dyskusje, zarzucając ojcu ryzykowanie wszystkim, co mamy, ryzykowanie naszym życiem dla wybryków jakiegoś megalomana. Ojciec nie potrafił zanegować manii wielkości Voldemorta (swój swojego zawsze rozpozna), był jednak przekonany, iż Czarny Pan odniesie sukces, a co za tym idzie, Malfoyowie staną się pierwszymi zaraz po nim. W jaki sposób chuderlawa, na wpół ślepa sierota mogła zagrozić najpotężniejszemu czarodziejowi wszechczasów?
Skończyło się na tym, że matka nie mogła nawet patrzeć na Carrowów, nie wykrzywiając przy tym ust z obrzydzenia. Jedyną osobą, z którą rozmawiała z własnej woli, był Snape. Zawsze trzymał się na uboczu, z dala od reszty, a uwzględniając to, co mój mały Harry opowiedział mi o jego kompletnej, bezwarunkowej zdradzie Lorda Voldemorta, postawa ta nagle nabierała sensu.
Matka ledwo tolerowała Avery'ego, Dołohowa, Selwyna, Yaxleya i ojca Grega, podpadających bezpośrednio pod kategorię oznaczoną literą „B" jak brutal: można ich było zaliczyć do naprawdę okrutnych złoczyńców. Następnie szli śmierciożercy dotknięci obsesją czystej krwi: Nottowie, Parkinsonowie, Crabbe'owie, Flintowie oraz wujaszek Rudolf. Kolejną grupę stanowili ci żądni władzy, gotowi sprzedać się oferującemu najwięcej, a którym bardzo odpowiadała waluta używana przez Voldemorta: Macnair, Mulciber, Rookwood, Jugson i Traversowie. Mój ojciec łączył w sobie wszystkie te cechy: jeżeli wymagała tego sytuacja, potrafił okazać brutalność, był też zdecydowanym, uzależnionym od władzy rasistą. Na czele całej bandy śmierciożerców stali zaś ci dotknięci absolutnym, czystym szaleństwem: Voldemort, rzecz jasna, a wraz z nim cioteczka Bella i wuj Rabastan.
- Jak bardzo jest źle, Malfoy?
Usiadłem i spojrzałem Weasleyowi prosto w twarz. Po co owijać w bawełnę?
- Nie wyrzygałem jeszcze kolacji ze stresu jedynie dzięki nadludzkiemu wysiłkowi woli. Po zamordowaniu rodziców Harry'ego, gdy wszystko wskazywało na to, że Voldemort został pokonany, mój ojciec na jakiś czas wycofał się z całej afery. Gdy miałem osiem lat, ponownie zaczął odbudowywać fundamenty swojej władzy. Nie wydaje mi się, żeby szczególnie uginał się pod ciężarem żałoby po rzekomym upadku Voldemorta. Wręcz przeciwnie, odnosiłem wrażenie, że przeżył niemały wstrząs, kiedy okazało się, że ten powrócił. A to dlatego, ponieważ Voldemort nie dzielił się władzą. Wszyscy bez wyjątku byli jego lokajami. Oczywiście wśród służby istniały stopnie w hierarchii, nie mogę sobie jednak wyobrazić, żeby mój ojciec czuł się spełniony na stanowisku pierwszego podnóżka.
- Ależ go musiał żal za dupę ścisnąć.
Nie mogłem powstrzymać chichotu.
- Weasley, przeżyłem już dość niespodzianek jak na jeden dzień. Proszę, nie szokuj mnie udowadniając, że dysponujesz czymś takim jak poczucie humoru. Zresztą nieważne. Wracając do rzeczy, nagle zaczęliśmy wydawać całe mnóstwo przyjęć. Wieczorki towarzyskie. Wiosenne imprezy w ogrodzie. Biesiady bożonarodzeniowe. Bale noworoczne. Ale nawet na zwykłych wieczornych spotkaniach z kolacją, które ja, ukryty za okienną kotarą brzdąc, obserwowałem szeroko otwartymi oczami, nie chcąc uronić ani jednego słowa, większość rozmów prowadzono przy pomocy zawoalowanego kodu lub aluzji. Niemniej dwie rzeczy były zupełnie jasne: Snape uchodził za uznanego geniusza w dziedzinie warzenia eliksirów, zaś wuj Rabastan za geniusza w rzucaniu najczarniejszych z czarnomagicznych zaklęć. Jego jedynym poważnym konkurentem na tym polu był tylko mój ojciec, na którego jednak, szczerze mówiąc, nie postawiłbym ani grosza, gdyby doszło do zakładów, który z nich mógłby wygrać pojedynek.
Rodzinna legenda głosiła, że nikogo nie zaskoczył ślub Rudolfa Lestrange'a z Bellatriks Black. Siedziba Blacków uchodziła za centralę sztuki czarnej magii (nawet bardziej niż dwór Malfoyów, gdyż Narcyza była raczej typem pani domu w przeciwieństwie do ciotecznej babki Walburgi, będącej kimś w rodzaju pani maniactwa), a że Lestrange'owie odznaczali się niezrównanymi zdolnościami do operowania czarną magią, pozostawało jedynie pytanie, któremu z braci przypadnie urocza rączka Belli. Przypuszczam, że cioteczka Bella uznała, iż jeden psychol w małżeństwie wystarczy, tak więc Rudolf wygrał z miejsca.
Rodzina Lestrange'ów, chociaż dobrze znana ze swego podchodzącego pod arystokrację wizerunku, miała ponure, mało chlubne korzenie. Półszlachecki status, którym się chełpili, uzyskali dzięki swojej francuskiej odnodze, nie kryło się za tym jednak nic większego. Ich przodkowie byli francuskimi odpowiednikami Borgina i Burkesa, utrzymującymi się ze sprzedaży czarnomagicznych artefaktów w przypominającym jaskinię sklepie pod mostem Pont de Neuf. Podobnie jak moi malfoyowscy antenaci padli ofiarą wielkiego pogromu czarodziejów w 1794 roku, mającego miejsce podczas Rewolucji Francuskiej, a następnie wyemigrowali do Anglii z workami pełnymi galeonów, nie musząc tłumaczyć się przed nikim z faktu nagłego awansu z pospólstwa na bogaczy. Podejrzewano, że mając za klientelę również wyższe kręgi, udało im się schwytać uciekających mugolskich arystokratów i przekazać ich za wynagrodzeniem w łapy Robespierre'a.
- Pamiętasz, jak aroganckim dzieckiem byłem, Weasley.
- Ach, serio? - zapytał z pokaźną dawką sarkazmu.
Pokazałem mu środkowy palec.
- Nawet ja bałem się wuja Rabastana. - Gdy wuj zjawiał się w pomieszczeniu, śmiechy gasły, a ludzie cichli. Każdy wypatrywał kryjówki. - Patrzył na ciebie, a za jego oczami nie kryło się absolutnie nic. Żadnej iskry, żadnego wyrazu. Nigdy nie widziałem jego uśmiechu. Składał dłonie, przyciskając je do siebie opuszkami palców, a następnie badał cię wzrokiem tak klinicznie sterylnym i wypranym z wszelkiej emocji, iż mogłeś poczuć tylko jedno: że rzeczywiście jesteś pozbawiony znaczenia. Wszelkiego znaczenia. Że gdybyś nawet skręcał się w śmiertelnym bólu, spalał się w ogniu, on tylko przyglądałby się spokojnie, jakby nigdy nie widział, jak ktoś się smaży i czyż to nie fascynujące? W pewnym momencie wydawało ci się, że twoje gałki oczne zaczynają się topić pod jego spojrzeniem! - Weasley nie poruszył się, ale mięśnie jego twarzy i ramion napięły się wyraźnie. - Istniały tylko dwie osoby na całym świecie, których bał się mój ojciec: Voldemort i Rabastan Lestrange.
O Boże.
Harry.
Wpadliśmy w potworne gówno.
CZYTASZ
Czytając Między Wierszami {DRARRY}
Fiksi Penggemar,,,Harry strzepnął okruszki, które Hedwiga na niego upuściła, i z roztargnieniem rozwinął pergamin, ciągle wpatrzony w pełen wdzięku lot ptaka. Spuścił oczy i przeczytał pojedyncze zdanie, napisane bardzo starannym charakterem pisma: Myślisz, że McG...