Upadliśmy, a moje kolana uderzyły o zimną, kamienną posadzkę. Zanim zdołałem się podnieść, usłyszałem znajomy głos, mówiący:
- Zabij go.
Oślepiło mnie złowrogie światło Avady Kedavry.
Zdziwiony, że jeszcze żyję, wyprostowałem się i zobaczyłem skurczoną na podłodze sylwetkę Renza, którego twarz zastygła w dziwacznym grymasie bólu.
- Nie - wyjęczałem, rzucając się w jego stronę w nadziei, że wyczuję jeszcze bicie jego serca, cokolwiek. Przechylając się do przodu, sięgnąłem do buta po różdżkę.
- Expelliarmus - rzucił Rabastan znudzonym głosem, jakby od niechcenia. Różdżka wyskoczyła z mojej dłoni, a kolejne zaklęcie cisnęło mną o ścianę. - Nie bądź głupi, Draco.
Otarłem łzy z twarzy i dojrzałem stojących za wujem Yaxleya i Traversa. Rabastan**,
wysoki i jak zawsze wyprostowany niczym struna, nie zmienił się ani odrobinę. Nigdy nie był ostentacyjny w ubiorze (jego pasja nie skupiała się na odgrywaniu światowca), teraz też miał na sobie prostą szatę z czarnego jedwabiu, a długie, ciemne włosy, zebrane do tyłu w ciasny węzeł, opadały mu na kark. Gdy byłem mały, przywodził mi na myśl panterę: wysunięte pazury, wyszczerzone kły i ciągła gotowość do zadania śmiertelnego ciosu.
Duże, wilgotne pomieszczenie, w którym wylądowaliśmy, z pewnością stanowiło podziemia jakiegoś podejrzanego pubu. Beczki z winem podpierały jedną ścianę, pod drugą piętrzyły się baryłki piwa. Brak okien i tylko jedne drzwi natychmiast kazały mi zapomnieć o szukaniu drogi ucieczki. Musiałem zaczekać na lepszą okazję. Merlinie, czy to możliwe, że przez mdłą woń taniego wina i chmielu przebijał się słodkawy zapach krwi? Modliłem się, żeby było to tylko wytworem mojej bujnej wyobraźni.
- Wuju Rabastanie.
Zignorował mnie.
- Usuń to stąd - rozkazał Yaxleyowi, z którym ostatnie dwadzieścia lat obeszło się o połowę mniej łagodnie. Zgarbiony i pomarszczony, splunął mi pod nogi, mijając mnie i usuwając martwe ciało Renza z pomieszczenia.
- Harry - zażądałem od Rabastana.
Uśmiechnął się.
- Travers. Przyprowadź tu Pottera - polecił niespiesznym, leniwym tonem.
Travers wlewitował Harry'ego do środka. Byłem w tak wielkim szoku, że nie potrafiłem zareagować. Jedyną rzecz, po której poznałem, że ten unoszący się w powietrzu skulony ludzki strzępek to właśnie Harry, stanowiła odrażająca pomarańczowa koszulka polo - choć przesiąknięta krwią, bez wątpienia była tą samą, którą miał na sobie w piątek tuż przed porwaniem. Kończyny drgały mu spazmatycznie w krótkich odstępach czasu, dłonie, stopy, łokcie, wszystko trzęsło się niekontrolowanie, wyraźnie świadcząc o wielokrotnym bombardowaniu Cruciatusem. Jego piękna twarz była opuchnięta i zmasakrowana nie do poznania. Musieli go kopać bez przerwy, na okrągło. Wisiał przede mną z ramionami uniesionymi do góry, jakby uczepionymi niewidzialnego haka. Podziękowałem w duchu wszelkim bóstwom, że znajdował się w stanie błogosławionej nieświadomości, bo przywrócony do przytomności konałby z męki. Jego ręce były połamane, a każdy palec, wygięty pod dziwacznym kątem, kojarzył się z ostrymi torturami.
- Jesteś wykuty ze znacznie twardszej stali, niż mógłbym przypuszczać, Draco. Spodziewałem się, że będziesz nieco bardziej zrozpaczony. Zważywszy na to. - Wskazał różdżką pokiereszowane ciało Harry'ego i rzucił znaczące, podszyte drwiną spojrzenie najpierw na moje, a potem na jego krocze.
O nie, nie miałem zamiaru dać temu draniowi satysfakcji. Doznałem chwili histerycznej słabości nad martwym Renzem, ale na tym koniec. Musiałem teraz zmobilizować cały mój spryt i inteligencję, żeby wydostać nas z tego monumentalnego gówna. Uniosłem więc nonszalancko brew.
- Oto dowód, jak słabo mnie znasz, wuju. Wygląda na to, że odrobinę przedobrzyłeś. Jeśli koniecznie potrzebowałeś mojej pomocy, wystarczyło po prostu wysłać do mnie sowę. Sposób, który wybrałeś, gwarantuje ci zastępy aurorów z dwóch krajów, mierzących w twój, zapewne już niebawem martwy, tyłek.
Travers krzyknął „Crucio!", a ja upadłem na podłogę, tarzając się przez pięć minut w nieznośnym, pierwotnym bólu, wrzeszcząc tak ostro i przeraźliwie, że z mojego głosu nie pozostało wiele więcej niż chrapliwe rzężenie.
Ból ustał nagle. Zwinąłem się w kłębek, próbując opanować fale mdłości. Bezskutecznie. Koniak, herbata i resztki kolacji na powrót ujrzały światło dzienne. Przez odgłos własnego zmagania się z żołądkiem usłyszałem tego kurewskiego drania, mojego wuja, upominającego Traversa:
- Zabijemy go, ale jeszcze nie teraz. Jest nam potrzebny.
„Jeszcze nie teraz" stwarzało niejaką perspektywę. Miałem więc trochę czasu.
- Jak już mówiłem - wycharczałem kącikiem ust między kolejnymi napadami torsji. - Sowy. Działają jak magia.
Reakcją był, co zadziwiające, śmiech.
- Wyjdźcie stąd - zarządził Rabastan.
Podpełzłem do ściany i wsparłem się o nią. Pomieszczenie opustoszało, zostaliśmy z Rabastanem we dwóch, nie licząc Harry'ego, wiszącego w powietrzu jak półtusza na niewidzialnym haku. Odwróciłem od niego wzrok, stając twarzą w twarz z wujem.
- Przejdźmy do rzeczy - odezwałem się ochryple.
Przechylił głowę, a końce jego ust powędrowały w górę. Nie nazwałbym tego uśmiechem, ponieważ takowy sugerowałoby rozbawienie, a grymas, na który patrzyłem, oznaczał pogardę zmieszaną z odrobiną podziwu.
- Naprawdę jesteś wielką niespodzianką. - Obracał moją różdżkę w lewej ręce, w prawej ściskając własną. - Zapewne odziedziczyłeś to zacięcie po swojej matce. Lucjusz rozczarował nas wszystkich.
- Nie jesteś godzien wymieniać jego imienia - wyszeptałem, przygotowując się na kolejną porcję bólu.
Ku memu zdziwieniu tym razem nie był to Cruciatus. Wuj podszedł bliżej i spoliczkował mnie. I wtedy nagle wszystko stało się jasne, gdyż odniosłem wrażenie, że zostałem uderzony przez dziecko. Rabastan nie rzucił Niewybaczalnego, bo po prostu nie miał na to siły. A to dlatego, że całą jego energię pochłaniało utrzymywanie czaru kamuflującego. Ponieważ umierał. Ginął w oczach. Jak ojciec. Zżerany przez zło.
- Potrzebujesz notatek Lucjusza.
Wciągnął powietrze ze świszczącym charkotem, który dziwnie do niego nie pasował. Pod wpływem szoku wywołanego moimi słowami kamuflaż popuścił w szwach, na sekundę ukazując prawdziwy wygląd Rabastana. Jęknąłem, bo epitet „koszmarny" nie oddawał tego, co było mi dane zobaczyć. Oczy, zapadłe w głąb czaszki. Skóra o barwie mokrego piachu, poznaczona niezdrowymi plamami. Sprawiał wrażenie oddychającego szkieletu.
A potem zaklęcie powróciło na miejsce, przysłaniając straszliwy obraz.
Wuj zaczął krążyć po piwnicy, rzucając mi badawcze spojrzenia i poddając mnie skrupulatnej ocenie, do której nigdy wcześniej nie dałem mu powodów.
- Draco, naprawdę mnie zaskakujesz.
Przerwał, spoglądając na Harry'ego i odłożył swoją różdżkę na beczkę z winem. Uniósł za to moją, tak bym wyraźnie zobaczył, co zamierza z nią zrobić.
Jęknąłem. Cóż za pierdolony skurwiel. Przełamał moją różdżkę na pół i odrzucił jej kawałki w kąt, na wilgotną podłogę. Śmierć różdżki pozbawiła mnie tchu, zalewając całe ciało przenikliwym aż do szpiku kości smutkiem.
- Pokazałeś, że jesteś o wiele lepiej poinformowany niż zakładałem. Tak, chcę jego notatek oraz zawartości waszej dworskiej biblioteki. Wątpię, żebyś się na tym znał, skoro zdecydowałeś się zamienić w mugola - zaszydził - ale zawiera ona najlepszy poza Hogwartem zbiór ksiąg czarnomagicznych. Twój ojciec, choć swego czasu niewątpliwy ekspert, w ciągu swoich ostatnich lat poddał się słabości i zaniedbaniu. Najprawdopodobniej czegoś mu brakowało. Aportujemy się na skraj posiadłości, zdejmiesz bariery, a potem gruntownie przeszukamy bibliotekę. Gdy tylko znajdziemy...
Jego słowa udowodniły mi, że jestem jednak synem swojego ojca, a co za tym idzie, nie mogłem pozwolić wujowi Rabastanowi obrażać się bezkarnie, odwarknąłem więc:
- Umierasz, prawda? Oni o tym wiedzą? Reszta twojej bandy? Wiedzą, jaki jesteś słaby? Że całą twoją energię pochłania utrzymanie kamuflażu? Że...
Rabastan zasyczał, zbliżył się do Harry'ego i wykręcił mu rękę. Słysząc krzyk, natychmiast się uciszyłem.
- Sugeruję, abyś zatrzymał swoje małe, paskudne uwagi dla siebie. W przeciwnym razie połamię mu także nogi - zagroził.
- Dlaczego to robisz? Mogłeś przecież zmusić moją matkę, żeby zdjęła bariery, nie mieszając w to mnie ani Harry'ego.
Przechylił głowę na bok, studiując wyraz mojej twarzy i zapewne zadając sobie pytanie, ile może mi zdradzić. A skoro było jasne, że na koniec i tak zabije nas obu, pewnie uznał, że wyjawienie mi wszystkiego w niczym mu nie zaszkodzi.
- Oczywiście, to mógłby być plan optymalny. Wiedziałem, że twoja matka nie da się zastraszyć, chyba że zastosuję dodatkową motywację. Aby zapewnić sobie jej współpracę, opracowałem nawet szkic porwania ciebie, ale potem nagle wy dwaj spadliście mi z nieba.
Te wszystkie traktujące o nas historyjki w „Proroku". Ten feralny spacer grudniowego popołudnia.
- Widziałeś nas na Przeklętym Łuku?
- Owszem - przytaknął. O ile wiedziałem, wuj Rabastan nigdy nie okazywał radości, jednak teraz z pewnością wyglądał na usatysfakcjonowanego i zadowolonego z siebie. - Od tamtego momentu śledzenie cię nie nastręczyło mi wielkich trudności. No, może z wyjątkiem czasu, który spędzałeś w domu. Nałożone wokół niego bariery okazały się całkowicie nie do pokonania, gratuluję, nawet ja sobie z nimi nie poradziłem. Ustaliłem jednak wzór, według którego się poruszałeś, no i proszę bardzo, z jakim efektem. Ale dosyć tego, Draco. Mam świstokliki, które przeniosą nas pod bramę dworu...
- Wypuść Harry'ego - odezwałem się błagalnie. - Masz mnie. Matka będzie...
Najwyraźniej nie to chciał usłyszeć, ponieważ wyczułem bijącą od niego falę gniewu oraz niestabilnej, wymykającej się spod kontroli magii.
- Czy masz w ogóle pojęcie o totalnym piekle, o absolutnym spustoszeniu w duszy, które pozostawia po sobie rok spędzony w Azkabanie? No to spróbuj wyobrazić sobie dwadzieścia podobnych lat - syknął. - A wszystko zjego winy. Wraz z moimi towarzyszami długo czekałem na taką okazję. Gdy z nim skończymy, będą musieli zbierać jego szczątki pincetą.
Cichy jęk kazał mi spojrzeć w stronę Harry'ego. Usiłował otworzyć jedno oko. Jego usta były opuchnięte i pokryte skrzepami krwi, mimo tego próbował coś powiedzieć. Może „Draco", a może „kocham cię", nieważne, nie grało to najmniejszej roli. Odwróciłem wzrok, bo niech mnie piekło pochłonie, jeśli wbrew całej swojej stanowczości nie straciłbym głowy patrząc na niego dłużej, a za żadną pieprzoną cholerę nie chciałem dać się złamać temu pierdolonemu szaleńcowi. Przycisnąłem obie dłonie do ud, żeby się dosłownie trzymać, uchwycić czegokolwiek, poszukać punktu zaczepienia...
O. Mój. Boże. Sam. Ty kochana, najdroższa kobieto.
Pistolet.
Nadal tkwił w mojej kieszeni.
Czy udałoby mi się wydobyć go stamtąd bez wzbudzenia uwagi Rabastana lub kogoś innego, to już osobna sprawa, niemniej szansa istniała. Pistolet był niewielki. Jeśli zdołałbym go wyciągnąć podczas podróży świstoklikiem do dworu, mógłbym ukryć go w dłoni. A gdy zostanę z Rabastanem sam...
- Chodźmy więc - zwróciłem się do wuja od razu, bo im szybciej dostaniemy się do posiadłości, tym szybciej tego sukinsyna zastrzelę.
- Wiedziałem, że wykażesz rozsądek. Zabierzmy ze sobą pana Pottera jako gwarancję powodzenia. Spodziewam się, że w jego stanie transport przy pomocy świstoklika może okazać się mało komfortowy, ale czasem nie można być zbyt wybrednym. - Uśmiechnął się najpierw do mnie, a potem do Harry'ego.
I wtedy rozpętało się piekło.
CZYTASZ
Czytając Między Wierszami {DRARRY}
Фанфик,,,Harry strzepnął okruszki, które Hedwiga na niego upuściła, i z roztargnieniem rozwinął pergamin, ciągle wpatrzony w pełen wdzięku lot ptaka. Spuścił oczy i przeczytał pojedyncze zdanie, napisane bardzo starannym charakterem pisma: Myślisz, że McG...