Godzinę później, po kolejnej pedantycznie dokładnej relacji zaszłych wydarzeń, było po wszystkim.
Podczas gdy cała reszta zakładała płaszcze, Sam pociągnęła mnie za sobą w głąb holu, zatrzymując się w pewnej odległości od innych.
- W tej chwili przyda ci się to bardziej niż mnie - powiedziała cicho, sięgając do torebki i wydobywając z jej wnętrza niewielki pistolet, jeden z tych, które wyglądają jak zabawka, ale wcale nią nie są. Broń w typie chętnie kupowanym przez kobiety. Z miejsca przyrzekłem sobie, że już nigdy więcej nie podwędzę jej papierosów. Mógłbym przypadkowo stracić oko, grzebiąc w tym przerażającym bagażu podręcznym. - Masz.
- Sam, ja nie...
- Ależ tak, weźmiesz go - nalegała.
- Po co w ogóle, do diabła, nosisz przy sobie broń? - zapytałem podniesionym szeptem, niemniej ciągle szeptem. - Jeszcze zabijesz kogoś niechcący, a najprawdopodobniej samą siebie.
- Nie. A jeśli już, to tylko następnego drania, który będzie próbował mnie zgwałcić. - To skutecznie zamknęło mi usta. Ponieważ wypowiedziane słowa insynuowały, że taka próba udała się już w przeszłości jakiemuś skurwielowi. - Jest zabezpieczony. Umiesz obchodzić się z bronią?
Skinąłem głową, przejąłem pistolet, upewniłem się dwukrotnie, że naprawdę jest zabezpieczony i wcisnąłem go do przedniej kieszeni spodni. Zamierzałem schować go później w którejś z szuflad.
To smutne, ale cóż, z bronią potrafiłem obchodzić się aż nazbyt dobrze dzięki latom spędzonym z Haagenem.
Nadal dosyć młody i nowy na gejowskim „rynku", nie rozumiałem jeszcze, że z pewnym typem mężczyzn lepiej nie wchodzić w długi układ, choćby mężczyźni ci posiadali nie wiadomo jak dużą ilość pieniędzy. Nieślubny syn nieślubnego syna duńskiego króla Christiana X, Haagen, dysponował tak zawrotnie wysokim mniemaniem o sobie samym, że zaszokował nim nawet mnie, osobę, dla której porażająca mania wielkości nie była niczym obcym.
Haagen, chętnie postrzegający siebie samego jako współczesnego Brora von Blixena***** z domieszką Hemingwaya (pisał bardzo złe miniopowiadania), ciągał mnie ze sobą na safari, na których upierał się, żebym jego śladem oddawał się szlachtowaniu zwierząt dla czystej przyjemności. Moje strzały nie trafiały do celu, jego jak najbardziej. Większość roku spędzaliśmy w szykownym mieszkaniu w samym sercu paryskiej Dzielnicy Łacińskiej, co było cudowne, zaś sezon łowiecki w Kenii, w posiadłości położonej czterdzieści mil od Nairobi, co było torturą. Ściany we wnętrzu domu kolonialnego pokrywały kolekcjonowane przez niego „trofea". Po dziś dzień dostaję białej gorączki na sam dźwięk słowa „lew".
Niestety, jak to często bywa w przypadku mężczyzn, którzy nie potrafią pogodzić się z własną homoseksualnością - typ Terry'ego Boota w tym świecie - niebawem zaczął wyładowywać swoje niezadowolenie na mnie. Po roku jako-takiego spokoju nagle się zmienił. Początkowo rzucał tylko od czasu do czasu jakąś ostrą uwagę. Po jakimś czasie ostrość nabrała cech dziwnego okrucieństwa. Pod koniec drugiego roku już nie przestawał mnie prowokować. Powoli mogliśmy robić zakłady, ile czeków zdołam jeszcze od niego wyciągnąć, zanim nie wytrzymam i odejdę.
Pewnego ciepłego, wiosennego dnia (dlaczego wielkie zmiany w moim życiu muszą dokonywać się właśnie o tej porze roku?) siedzieliśmy na werandzie jego kenijskiej posiadłości. Właśnie skończyliśmy jeść śniadanie. Zastanawiałem się w duchu, czy mam opuścić go jeszcze w tym, czy też lepiej w przyszłym tygodniu, gdy nagle zrozumiałem ze sporą irytacją, że będę musiał zaczekać z zerwaniem do powrotu do Paryża, jako że wszystkie loty z Nairobi za granicę cechowały się zawrotnymi cenami.
- Dee? - odezwał się tym swoim pół-duńskim, pół-podrabianym brytyjskim akcentem, który podebrał ode mnie krótko po naszym pierwszym spotkaniu. - Jesteś naprawdę żałosnym strzelcem, prawda?
Patrzył na mnie sponad czyszczonej i namaszczanej smarem najnowszej zdobyczy: zabytkowej, czterorurkowej broni monstrualnych rozmiarów, z której podobno zastrzelił się Hemingway. Oczywiście nie wierzyłem w ten nonsens, jednak Haagen był całkiem zadowolony z zakupu. Naiwniaków nigdy nie zabraknie na tym świecie. Nie miałem pojęcia, skąd udało mu się wytrzasnąć naboje do tego potwora.
- Hmm, nie wiem. Polowanie to nie moja specjalność. Wolę tenisa - odparłem swobodnie, nie pozwalając wyprowadzić się z równowagi. Moje umiejętności na korcie nie były czymś, co mógłby poddać w wątpliwość, a ja naprawdę chciałem, żeby zapłacił za mój bilet powrotny z tego cholernego kraju. Bezlitosne wyzyskiwanie Kenii i wyciskanie ostatniego grosza z obcokrajowców nie osiągnęło wówczas jeszcze tego drastycznego poziomu, który obecnie czyni Nairobi miastem niemożliwym do zamieszkania, niemniej było już wyczuwalne.
- Nie miałbyś ochoty troszeczkę poćwiczyć do celu? - zapytał, wkładając naboje do komory i blokując zamek. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, krzyknął: - Oba! - Na dźwięk jego głosu z wnętrza domu wybiegł molestowany werbalnie, choć całkiem kompetentny służący. - Odejdź jakieś sto metrów i postaw to sobie na głowie. - Zanurzył dłoń w misie, wydobył z niej pomarańczę i rzucił służącemu. Oba złapał owoc, nie ruszył się jednak z miejsca.
- On tylko żartuje, Oba - wtrąciłem pospiesznie.
- Nie, nie żartuję - zaparł się Haagen i wyciągnął strzelbę w moją stronę. Widziałem wahanie Oby. Haagen był cholernie dobrym strzelcem, ale na odległość stu metrów i to z takiej kurewskiej armaty... - Chyba, że sam wolisz to zrobić? - dodał, uśmiechając się do mnie podstępnie.
- Jasne - zgodziłem się i sięgnąłem po broń. Zwinnie usunął ją poza mój zasięg.
- Hej, hej, hej. A jak nie trafisz? Wtedy poćwiczę na tobie.
Nie był okrutny. Był szalony. Oczy Oby rozszerzyły się z przerażenia. Haagen zwariował do końca, osiągnął ten punkt, w którym mnie nienawidził, nie mogąc jednocześnie beze mnie żyć. Nie byłem pewien, czy rzeczywiście zamierzał mnie zabić, czy też chciał tylko przełamać moją swobodną pewność siebie, ale jeśli naprawdę rozwaliłby mi łeb, z pewnością miał dosyć pieniędzy, by móc zatuszować ów mały wypadek. Poza tym nie wyglądało na to, by nagle zjawił się ktoś przejęty moim nagłym zniknięciem.
Wyciągnąłem rękę po strzelbę.
- Jeżeli mi się uda, wypiszesz mi czek na pięćdziesiąt tysięcy funtów. W sumie to wystaw go już teraz. Nie spudłuję.
- Och, Dee, zabawny jesteś - zachichotał, wyjął książeczkę czekową, wypisał to, czego żądałem, rzucił wyrwany czek na stół i wyszczerzył się do mnie szeroko, wręczając mi strzelbę. Wsunąłem czek do kieszeni.
Podejrzewałem, że jeśli nie zdołam wyjść z tego obronną ręką, zabije nas obu.
Oba doszedł najwyraźniej do podobnego wniosku, sądząc po zagadkowym spojrzeniu, które mi rzucił, zanim się oddalił, zatrzymał w pewnej odległości i odwrócił z ułożoną na czubku głowy pomarańczą. Stał bardzo spokojnie.
- Jeśli wstrzymasz wypłatę tego czeku - zwróciłem się do Haagena - powiem każdemu, ale to naprawdękażdemu, Haagen, że jesteś najgorszą tragedią w łóżku na wszystkich sześciu kontynentach. Przez dziesięć lat nikt się z tobą nie prześpi. - Nie mogłem uwierzyć, że zmarnowałem całe dwa lata na tego faceta. Cóż, kolejna nauczka od losu.
Nie strzelałem jeszcze z tej broni i skłamałbym twierdząc, że nie czułem zdenerwowania. Przez chwilę rozważałem w myślach pomysł skierowania lufy w stronę Haagena i postrzelenia go w prawe ramię, ale słowo moje (czyli kurwy) oraz słowo Oby (czarnego służącego) nie znaczyło w tym świecie nic przeciwko słowu kogoś, kto w czwartkowe wieczory grywa w darta z miejscowym szefem policji. Moja różdżka spoczywała ukryta na dnie walizki. Cholera jasna. Na nic mi się teraz nie przyda.
Przycisnąłem kolbę do ramienia, przez chwilę ważyłem ciężar broni w ręku, w myślach uprawiając coś na kształt błyskawicznej numerologii, po czym wycelowałem. Raz szukający, zawsze szukający. Zdmuchnąłem tę przeklętą pomarańczę z głowy Oby. Upewniwszy się, że go nie zraniłem, nakierowałem strzelbę na Haagena.
- Oba! - krzyknąłem. - Chodź tutaj! - Podbiegł, mamrocząc histerycznie jakieś niewyraźne bzdury, za co absolutnie nie mogłem go winić. Przerwałem mu, podając chusteczkę, żeby otarł nią z twarzy pomarańczowe rozbryzgi. - Masz paszport? Dobrze. Idź spakować najpierw swoje walizki, a potem moje. Jesteś doskonały w tym, co robisz, a mnie przyda się asystent. Nie zostaniesz w tym domu ani minuty dłużej. Łapię pierwszy samolot i zabieram cię ze sobą. Zobaczysz, pokochasz Paryż.
Haagen przymierzył się do protestu, ale uniosłem broń tak, że lufa zatrzymała się o kilka centymetrów od jego otwartych ust.
Oba został ze mną na długie lata, dopóki matka nie nakazała mu wracać do Kenii i się ożenić. Załatwiłem mu pracę w największym hotelu w Nairobi. Haagen posłał sobie kulę w przygłupi łeb pięć lat później.
O tak, umiałem obchodzić się z bronią.
CZYTASZ
Czytając Między Wierszami {DRARRY}
Fanfiction,,,Harry strzepnął okruszki, które Hedwiga na niego upuściła, i z roztargnieniem rozwinął pergamin, ciągle wpatrzony w pełen wdzięku lot ptaka. Spuścił oczy i przeczytał pojedyncze zdanie, napisane bardzo starannym charakterem pisma: Myślisz, że McG...