|72|

800 61 34
                                    

Patrzyłam jak wskazówki od zegara tykają jedna po drugiej. Nic. Nie przyjdzie. Położyłam się na idealnie wyscielonym posłaniu i czekałam. 17:28. Już po ptakach. Rozglądałam się bezsensownie po pokoju aż w końcu zasnęłam.

-Hej.- ktoś mnie szturchnął w ramie. -Halo?- otworzyłam oczy i ujrzałam kobietę po dwudzieste piątce.-Cześć. Ty pewnie jesteś Chanel?-

-Taaak... A ty? Czy ty jesteś moim dawcą?- kobieta uśmiechnęła się i zagarnęła swoje kasztanowe włosy za ucho.

-Nie, nie. Ja jestem pielęgniarką.

-Ah przepraszam, ale jakoś pani chyba wczesniej nie widziałam.

-Tak, bo to mój pierwszy dzień. No, ale dobrze. Muszę wracać do pracy, wiec jak samopoczucie?- do ręki wzięła jakichś notesik.

-Dobrze... a wie pani co z moim dawcą? Wczoraj miałam z nim spotkanie, ale nie przyszedł.

-Jak mówiłam jestem tu jeszcze nowa i nie mam pojęcia kto jest kim, ale moge iść spytać lekarzy.

-Byłabym bardzo wdzięczna.- brunetka wyszła z sali, a mi znowu pozostało czekanie. Wzięłam telefon do ręki i zaczęłam sprawdzać instagrama.

 Wzięłam telefon do ręki i zaczęłam sprawdzać instagrama

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Chwila, moment, a mój dzień się zepsuł. Do pokoju weszła pielęgniarka z nieciekawą miną.

-Przykro mi.

-Ale dlaczego?!- wykrzyczałam przestraszona.

-Za chwilkę go przenoszą do szpitala w Michigan, bo jego rany pooperacyjne się nie goją.

-Jak to?! Gdzie on leży?!!!

-Nie możesz tam iść. Jesteś jeszcze za słaba.

-Moge już normalnie chodzić! Proszę!

-Chanel...

-Błagam!

-Nie ma mowy! A jak ci się coś stanie po drodze?!

-No to niech pani mnie zawiezie na wózku.

-Dobrze, ale jak go już nie będzie to nie histeryzuj tylko normalnie wracamy.- pokiwałam głową i wsiadłam na „pojazd" o ile można to tak nazwać.

-Szybciej!- krzyknęłam gdy zorientowałam się, że babcia po setce idzie szybciej od nas.

-Tu jest szpital, nie ma miejsca na bieganie.

-Ale my nie zdążymy!

-Trudno.

-Gdzie my jedziemy? Jaki jest numer...- wstałam z wózka i zaczęłam biec. Biec ile sił w nogach. Wszystkie dźwięki były stłumione, a cała reszta prócz niego się rozmazała.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Finn. Leżał na łóżku, które akurat wsadzano do helikoptera. Czy to on był dawcą? Czemu nic nie powiedział?

-FINN!!!- krzyknęłam jak najgłośniej. Chłopak podniósł gwałtownie głowę. Wtedy się zatrzymałam. Zobaczyłam jego załzawione oczy. Moje tez się zeszkliły. Stałam przed tym durnym szpitalem i patrzyłam się na niego. I nagle łup. Drzwi od latającego pojazdu się zamknęły. Straciłam kontakt wzrokowy i wszystko wróciło do normy. Poczułam jak pielęgniarka mną szarpie i krzyczy, żebym usiadła. Zobaczyłam, że cały szpital się na mnie patrzy. Przetarłam oczy.

-Czy, czy to był on?- spytałam ciężko oddychając.

-Prawdopodobnie tak. Nazywał się Finn Wolfhand? Jakoś tak.

-Hard. Nazywał się Finn Wolfhard.- uśmiechnęłam się sztucznie i od razu posmutniałam. Muszę się z nim spotkać i to jak najszybciej.

///////////////////////////////////
450 słów

Wowowowo! Finn jest dawcą?! Kto by się spodziewał?! *ironia w głosie*

Mam nadzieje, że po tym rozdziale wbijecie 6k i jutro zrobimy maraton.

List || F.W [Ukończone]✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz