Rozdział 2

3.2K 254 29
                                    

3 grudnia 2015

Pokonujemy, długą trasę windą. Nie dałabym rady wyjść po schodach, jestem za słaba.

Dreptam z mamą u boku, aż do recepcji. Gdzie mnie wpisują. Moje serce bije coraz szybciej...

Odwracam głowę w prawo i zauważam Maxa. Opartego o ściane i patrzącego na mnie z uśmiechem.

Stoi pod szyldem z numerem osiem. To pewnie numer jego oddziału.

- Nino. - mówi pielęgniarka a ja momentalnie na nią spoglądam. - Możesz iść do swojego oddziału... to numer osiem.

A jednak, przydzielono mnie do Maxa. Numer osiem. To moja szczęśliwa liczba. Od dziecka, aż do teraz... chwila. To nie szczęście lecz pech. Przynajmiej umre z moim numerkiem u boku.

Krok po kroku, drepczę po zimnej wykładzinie na korytarzu, podążam w stronę zielonookiego. Krok po kroku...

Prawa, lewa, prawa lewa... przekładam ciężar mijego ciała. O ile jeszcze mam jakikolwiek ciężar...

- A więc, witam. - mówi Max.

- Cześć. - uśmiecham się.

- Teraz nie zaznam nudy, jeśli tylko pomożesz. - śmieje się i wchodzimy do sali.

- Spoko. To potowarzysze ci. - w myślach dodaje " Potowarzysze ci w drodze do śmierci".

- W drodze do śmierci... - wzdycha.

Jak on to robi ?! Praktycznie czyta mi w myślach. Widzę, że zaboli mnie jego śmierć, bardziej niż kogokolwiek. Mam mu towarzyszyć w drodze do śmierci... w ogóle, jak to brzmi ??

Do sali wchodzi mama wraz z blond pielęgniarką. To musi być praktykantka, jest za młoda na taki zawód. Zbyt młoda.

- Nina, włóż na siebie coś luźnego. - oznajmia z uśmiechem, lecz rozpoznaje że jest szcztuczny. Sama często go stosuje.

Idę do łazienki i wkładam na siebie szare getry, a gdy ściągam bluzkę, w odbiciu lustra, zauważam mamę. Odwracam się przodem do niej.

- Ale jesteś chuda... - mówi drżącym głosem. Jakby miała za chwilę się rozpłakać.

- Nie. - mòwię i dotykam swoich żeber. - Wiesz na czym to polega.

- Wiem. - wzdycha. - Ale... dlaczego to zrobiłaś ??

- Ja, tylko... - mój głos momentalnie zaczyna drżeć. - Ja nie miałam na to wpływu...

- Pokonałabyś to. - mówi cicho.

- Nie. - panuje długa cisza. Słyszę nawet podmuch wiatru za oknem. W końcu przerywam ciszę.- Nie możesz na mnie już patrzeć...

- To nie tak. - mówi łagodnie. - Ja po prostu, nie potrafię patrzeć jak umierasz.

Robi mi się głupio. Ona ma racje. Wsuwam na siebie za dużą bluzkę w indiańskie wzory.

Czuję łzę na moim policzku. Bo zrozumiałam, że mama po prostu, nie chce patrzeć jak jej mała córka, umiera. To nie przyjemny widok.

- Kochanie, muszę jechać do pracy... - wzdycha. - Jadę na delegację.

- Super. - prycham. - A co jeśli w tym czasie umrę ??

Patrze na nią z pogardą. I chyba dociera do niej że to mnie boli. Że brak mi wsparcia z jej strony...

- Muszę już iść. - mówi i przytula mnie. - Nie umrzesz. Masz szanse przeżyć...

Perfekcja?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz