Rozdział 84

1K 116 8
                                    

Schodzę powoli na dół i na schodach, spotykam się z Maxem.

- Eliot, będzie żył, aż do naszej śmierci. - klepie się w serce. - Zawsze będzie tu... w sercu.

Schodzę, trochę niżej i łapie się barierki. On natomiast nie spuszcza ze mnie wzroku.

- Da się żyć ze śmiercią. - śmieje się, mimo porze dwie białych oczu. - Będzie boleć, ale póki o nim nie zapomnisz, będzie żył w twoim sercu.

Wychodzi wyżej i całuje mnie prosto w usta. Po czym uśmiecha się i głaszcze moje policzki.

Nie odzywa się. Tylko patrzy, jakby chciał mi coś powiedzieć.

- Eliot, wpadł w śpiączkę. - mówi tak cicho, że ledwie zdołałam to usłyszeć. - Byłem u niego. Kiedy wyszedłem.

Kładę rękę na usta.

- Chodźmy powiedzieć Jackowi i Katy. - mówi i wyciąga do mnie rękę, którą jak najszybciej łapie.

Kiedy wchodzimy na salę a on, oświadcza tą jakże smutną wiadomość. Ja wpatruję się w lustro obok drzwi.

Jesteś piękna.

- Kto by się spodziewał. - szepcze Katy. - Był przecież taki silny, taki zdrowy.

- Może, po prostu Bóg chce go w swojej armii. - mówi Max. - Był taki mężny. Potrzeba takich ludzi by pokonać zło i diabła.

- Ile dają mu na obudzenie?

- Trzy dni. - szepcze i pokazuje na palcach. - Musimy być dzielni, jak on.

Zuważam za szybą, przy oknie, Santanę. Opuszczam głowę i patrzę na swoje brudne już trampki.

- Zaraz wracam. - mówię do Maxa i wychodzę.

Powoli krocze w stronę matki Eliota aż staje obok niej i obie wpatrujemy się za okno.

- Przepraszam. - wzdycham. - Za te obelgi. Nie powinnam.

- To ja powinnam cię przepraszać i jeszcze podziękować.

- Za co?

- Byłaś przy nim, kiedy nie było mnie. A teraz, pomogłaś mi to wszystko zrozumieć. To, że nawet na święta nie przyjechałam. Olałam go. Boże.

- Wie Pani, moja mama, mimo wypadku, mimo śpiączki, mimo wszystkiego. Wiem, że stoi za mną, albo tu, zapełnia pustą przestrzeń między nami. Eliot też, będzie przy nas, przy Pani zwłaszcza.

- Może nawet lepiej, żeby umarł?- szepcze. - Nie wiem czy dałabym radę patrzeć na jego ataki.

- Bóg potrzebuje go do umocnienia armii. - wzdycham. - Tylko tacy ludzie jak on, mogą pokonać szatana.

Podchodzi do nas czarnoskóra pielęgniarka.

- Mogę Panią prosić? - pyta zerkając w stronę Santany.

Ona jednak spogląda na mnie.

- Niech Pani mówi tu. - rząda.

Przez chwilę później pracownica szpitala, wacha się i patrzy raz na mnie raz na kobietę. Po czym podaje jej kartkę.

- Prosimy Pani podpis.

- Po co?

- To zgoda na odłączenie Eliota od respiratora.

Perfekcja?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz