Rozdział 86

1K 109 5
                                    

Dwa dni później...

Od rana panikuję. To ostatni dzień Eliota pod respiratorem. Jeśli się nie obudzi? Jak moje życie na tym ujdzie? Czy ja w ogłóle ujdę z życiem?

Kolejna godzina mija. Zaraz następna. I tak do wieczora.

Niepokój. Strach. Łzy. Myśli.

- Chcecie pożegnać się z Eliotem?- pyta jego mama zapraszając nas na korytarz.

Wymieniam spojrzenia z Katy, a potem kiwam głową po czym idziemy przez cały budynek.

Nie piśniemy ani słówka w drodze do jego sali. Idziemy gęsiego za Sntaną i pielęgniarką.
Głowy nam zwisają, wzrok przybity. Bo wiemy, że zaczyna się żałoba. Zaraz odetną mu tlen, kroplówki...wszystko.

Odwracam się by spojrzeć na Katy i widzę szlochającą dziewczyne, której nie pocieszy chłopak. Bo to on właśnie umiera.

Patrzę przed siebie i widzę drzwi. Białe, ale w myślach pojawia się na ich plama krwi. Mrugam i znika.

Kiedy wchodzimy do pokoju, widzę Eliota. Ma otwarte oczy, oddycha, patrzy na mnie.

Uśmiecham się. Nie mam sił już się wzruszać. Nie mam sił być słabą.

- Miła niespodzianka. - śmieje się Max. - Żyjesz.

- Na to wygląda. - mówi bardzo zachrypniętym a jednocześnie zmęczonym głosem. - Dałem radę.

Tydzień później...

Każdemu z nas poziomy zdrowotne wracają do normy, Eliot wrócił na oddział, Max jest coraz bliżej swojej operacji która uratuje mu życie. Papiery o zgodę podpisane, wypisy nadchodzą wielkimi krokami.

Kiedy jednak przychodzi na nią czas, zdaje się że oszaleje. Moje serce niebawem wyskoczy mi z piersi. Mimo to wiem, że są tu specjalisci, którzy przeprowadzali takie operacje miliony razy.

- Do zobaczenia, kochanie. - uśiecham się, łapie jego dłoń i całuje prosto w oczy.

- Kocham cię. - szepcze lecz promienieje szczęściem.

- Ja ciebie też Max. Ja ciebie też.

Podchodzi reszta przyjaciół.

- Powiem ci tyle. - zaczyna Eliot patrząc mubprosto w oczy. - Najgorsze za tobą.

- Może być tylko lepiej. - dodaje Katy, łapiąc dłoń Jacka.

- Teraz, tylko z górki. - wtrąca się Jack. - Wierze w ciebie stary.

- Dzięki. - mówi wreszcie.

Ostatni raz spogląda na motylki i splata nasze palce. Nie chce mi się płakać, no chyba że ze szczęścia. Będzie zdrowy.

Całuje moją dłoń i parę sekund później pielęgniarki zabierają go na korytarz.

Wychodzę z nim jedynie na korytarz. Dalej nie mogę. Jednak...

- Nie pękaj! - krzyczy Max.

Zaczynam się śmiać. Jestem na tyle szczęśliwa... zaraz tu zejde!!

Kilka godzin później na oddział zostaje przywieziony Max, wraz z jego mamą i lekarzem.

- Po wszystkim? - pytam.

- Ależ skądże. - mówi oburzona rodzicielka Maxa. - Nie mogą go zoperować.

- Co? Dlaczego? - patrzę na Maxa.

- Okazało się że całe prawe płuco jest do wymiany. - mówi lekarz. - Lecz, nie ma dawcy.

- Ja jestem. - krzyczę. - Po co mi dwa płuca?!

Wychodzi. A po chwili wraca z moją kartoteka w ręku i krzywi twarz.

- Nie możesz. - mówi zniesmaczony. - Nie spełniasz warunków. Inna grupa krwi i tak dalej.

- A ja? - pyta Eliot.

- Wykluczone! - mówi oburzony lekarz. - Masz padaczkę.

- Mamo. - prycha Max. - Co ja teraz zrobie?

- Spokojnie. - zapewnia lekarz. - Znajdziemy dawcę, a ty za miesiąc będziesz oddychał jak każdy.

Perfekcja?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz