Rozdział 54

1.1K 116 3
                                    

Lustro. W odbiciu dostrzegam mnie i Maxa. Uśmiechniętych. Lecz zamykam na chwilę oczy a zamiast Maxa pojawia się Eliot.

- Gdzie Max ? - pytam odwracając się gwałtwonie.

- Kochanie, jaki Max?- mówi ze zmarszczonym czołem.

Wyglądam za jego ramię i spostrzegam że wcale nie jesteśmy w szpitalu, a moje nogi są normalne.

Patrzę w lustro i widzę jak moje puszyste włosy, układają się zadziwiająco dobrze. Brak wychudzonej twarzy... pełne usta, oczy pełne uroku... próbuje objąć nogę tak jak kiedyś, lecz nie dam rady.

- Nie mam anoreksji. - uśmiecham się i kłdę ręce na usta. Wzruszam się.

- Anoreksję?- marszczy brwi. - Ale ty nigdy nie chorowałaś.

Odwracam się gwałtownie i patrzę na niego wielkimi oczyma.

- To wszystko to żart? - prycham.

- Rzeczywistość, moja kochana. - mówi z uśmiechem.

Czy anoreksja to był tylko sen?? Tylko iluzja?? A tak naprawdę zawsze byłam zdrowa i piękna...

Ale w takim razie, czy Katy, Jack i Max...to iluzja?!

- Twoja mama trafiła do szpitala, może pojedziemy tam teraz? - proponuje Eliot.

- Mama?- pytam z uśmiechem i łzami w oczach.

- Jakoś dziwnie się zachowujesz. - uśmiecha się Eliot.

Jesteśmy w szpitalu i biegnę w stronę oddziału mamy.

Tak to ona. Jej czarne włosy, jej zielone oczy, to ona. Żywa. Zaczynam płakać bo widzę że wygląda znakomicie.

- Mama. - łapie ją za dłoń.

- To tylko... - zaczyna lecz ja jej przerywam.

- Wiem. - uśmiecham się i płaczę ze szczęścia. - Wypadek z Panią Gelb i jej córką.

Katy. Skoro mama przed chwilą tu trafiła, to Katy również!!

- Mamo, jak się cieszę że cię widzę...

Jednak po około godzinie idziemy na oddział numer osiem. Widzę, ich wszystkich.

Wparowuje do pomieszczenia i witam się z nimi jednak, oni patrzą na mnie jak na wariatkę.

- Max. - uśmiecham się w jego stronę.

- Znamy się?- pyta cicho.

- Żartujesz?! - patrzę na niego ze zmarszczonym czołem. - Powiedz że to żart...

- Nie znam cię. - prycha. - I wybacz ale chcę kontynuować proces umierania...

- Ej... - szlocham i podchodzę do Katy.

- Wyjdź. - mówi przerażona. - Albo zadzwonię na policję.

Płaczę w niebogłosy i wychodzę z sali siadając na podłodze na korytarzu. Eliot dosiada się.

- Ale... tam są nasze łóżka Eliot... zaraz przyjedzie tu Jack. - szlocham.

- Jaki Jack?!

- Twój przyjaciel!! - krzyczę. - Wy nawet razem tańczyliście!!

Eliot obejmuje mnie ręką a ja zaczynam jeszcze bardziej to przeżywać.

Zauważam Jacka i podnoszę na niego wzrok a on uśmiecha się pogodnie, więc wstaje i łapie go za nadgarstek.

- Pamiętasz mnie?- szepcze w jego stronę.

On wyrywa się z uścisku i idzie dalej a ja siadam spowrotem na podłodze.

- Kochanie...

- Wal się !! - krzyczę. - Kocham tylko Maxa!!

Katy wybiega na korytarz i patrzy na mnie uważnie. Po czym upada na ziemię u naszych stóp.

Pielęgniarki reagują. Jednak jest za późno. Katy... odeszła...

Krztuszę się łzami... wszystko mnie przerosło.

- Max Carter, stracił puls. - słyszę jak szepcze jedna z pielęgniarek.

- Katy Gelb, to samo. - prycha druga. - Jack momentalnie zapadł w śpiączkę a stan krytyczny...

Wchodzę na oddział i widzę nieżywego Maxa. Biały, chudy, wyssany z krwi i życia.

Gdy mam łapać dłoń Maxa i jestem od niej trzy milimetry pielęgniarki odsuwają mnie od niego a ja krzyczę, rzucam się jak diabeł...

Oni. Nie żyją...

Perfekcja?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz