Rozdział 69

1.1K 120 7
                                    

Korytarz w szpitalu. Biegnę w stronę oddziału i widzę ich, ich wszystkich. Katy, Eliot, Max i Jack... wszyscy rzucają się na mnie i nie wiedzą co powiedzieć.

- A więc to znaczy że nie wyzdrowiałaś?? - pyta Jack a ja potwierdzam jego słowa kiwaniem głową.

Jedna noc poza domem to dla niektórych żaden problem, jednak ten dom, w którym teraz mieszkam, to dom moich marzeń.

- A przy okazji mamy nową Panią doktor. - śmieje się. - Tamtą wrobiłam w dożywotnią przepustkę do wariatkowa.

- Dokonałaś niemożliwego. - uśmiecha się Max, podchodzi do mnie i przytula mnie z całych sił.

- Ile masz procent? - szepczę.

- Prawie 30, ale przecież dam rade. - szepcze. - Czytałem twoje wyniki. Tobie wyszło 32, a ona wysłała cię na terapie, do wariatkowa.

Nie wierzę... przez chwilę naprawdę wierzyłam że jestem zdrowa, ale, tak serio to to był tylko jej plan bym umarła bez nich. Pewnie na każdego coś miała... trzeba cieszyć się z tego że teraz naprawdę możemy przeżyć.

Siedzimy, każdy w swoim łóżku, nikt nie wypytuje mnie o psychiatryk. I dobrze. Jakoś chcę o tym zapomnieć. Nie będzie łatwo, ale zawsze warto spróbować.

- Chcę wam coś ogłosić. - wstaje Jack i zamyka drzwi. - Jak dorosnę i przeżyję. - zerkam na Katy i na to jak na niego patrzy. Ale ona ho kocha. - Zostanę lekarzem na chirurgii dziecięcej. Chcę uratować ich wszystkich... aby nie musięli cierpieć jak my.

Wszyscy fascynują się jego wyborem. Bo naprawdę widać że ma do tego wprawę, wtedy w domu Maxa gdy udzielał rad Molly i wielokrotnie razy w szpitalu radził sobie z doktorską gadką.

- Ja, wróciłem do Zoe. - błyska Eliot. - Chyba pora spróbować, ale tak na serio.

- Masz rację. - śmieje się Katy.

MAX na nic nie reaguje tylko patrzy na motylki przyklejone do szyby.

Wszyscy zerkamy na nie kątem oka. Są naszym symbolem. Jesteśmy z pozoru jak glizdy, które plotą kokon, a potem rozwijają swoje skrzydła, inni ludzie nie są motylkami, jak my.

Wieczorem, Jack poprosił mnie o krótki spacerek po korytarzu.

- Co jest? - pytam od razu gdy zamyka drzwi.

- Chodzi o Katy. - wzdycha i idziemy przed siebie. - Bo, Max pokazał jak bardzo cię kocha nie jeden raz. A ja? Nigdy...

- Jack... - wzdycham a on uważnie mi się przygląda. - Wystarczą słowa i czyny. Powiedz to jej, jak bardzo ją kochasz... pocałuj, poproś o sekret, który zachowasz dla siebie.

- Myślisz że to wystarczy??

- Tak. - śmieję się. - Katy to skromna dziewczyna.

Max podchodzi do nas i odprawia Jacka a sam łapie mnie w talii i przytula.

- Wiesz, teraz będzie tylko lepiej... - mówi.

- Wiem. - śmieje się.

Wyjmuje z kieszeni opakowanie z jednej z najdroższych firm jubilerskich w kraju a ja wytrzeszczam oczy.

- To nie oświadczyny. - śmieje się i klęka. - Chcę wręczyć ci coś, na wypadek mojej śmierci, bo wtedy nie miałbym okazji oświadczyć ci się w przyszłości...

Przed moimi oczyma staje złoty naszyjnik z motylkiem, na odwrocie Jest napisane Max. Staje w łzach wzruszenia...

- Nino Morgan, oświadczam ci, że kocham cię ponad życie. - bierze wdech. - Że nigdy z ciebie nie zrezygnuje, będę o ciebie walczył do końca i nawet... umrę dla ciebie... oddam życie za twoje szczęście.

- Max... - padam na kolana. - Ja... przysięgam... nigdy cię nie zostawie, nie będziesz musiał o mnie walczyć bo ja do końca będę twoja... a jeśli będzie potrzeba, oddam ci moje sprawne płuca...

Zakłada mi na szyję ten niesamowity naszyjnik i całuje mnie prosto w usta...

To wszystko, brzmiało jak przysięga małżeńska, nie oświadczyny, lecz ślub.

Perfekcja?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz