Rozdział 82

997 107 11
                                    

Życie to proces umierania. Widać to na przykładzie Eliota. Urodził się by umrzeć. W sumie, to każdy tak ma. Ja kiedyś umrę, Katy... wszyscy. Więc, ma to znaczenie czy zginę teraz czy za pięćdziesiąt lat?

Wracam do sali i patrzę prosto w oczy Santany, matki Eliota, i podaję jej kartkę.

- Testament Eliota. - wzdycham.

Wyrywa mi dokument z ręki i czyta w myślach.

- Nie ma tam Pani. - warczę. - Nie ma tam też Pani męża. Jest tam Jack McCandy, Katherine Gelb, Max Carter i ja, Nina Morgan.

Biorę jej kartkę.

- Widziałaś się z nim? - pyta oszołomiona a ja kiwam głową. - Co mówił?

- Standard. - wzruszam ramionami. - Rozmawialiśmy o śmierci. Ale Pani tego NIGDY nie zrozumie.

Kobieta z opuszczoną głową, wychodzi. A ja spoglądam na Katy która w swych dłoniach trzyma kosmyk włosów.

- Jak się czuje? - pyta Max ale ja jedynie wzruszam ramionami. - Nie oddalaj się. Ja też cię potrzebuje.

Siadam na skraju jego łóżka i myślę, co się ze mną ostatnio dzieje? Chyba za bardzo skupiam uwagę na Eliocie.

- Wiem.

Splatamy nasze palce, lecz gdy w drzwiach staje William, od razu zamieram. Max zrywa się i zasłania mnie swoim ciałem.

- Nie waż się jej dotknąć. - wrczy mój chłopak.

Jednak on podchodzi do nas wyluzowany jak nigdy. Jego uśmiech mnie przeraża. Łapie Maxa w pasie.

- Nic jej nie zrobie.

- Nie wierzę ci.

Ojciec uderza Maxa, lecz on kopie go prosto w brzuch powalając na ziemię.

- Weź się w garść, William. - warczy. - Jack! Wołaj pielęgniarki.

Jack od razu rusza w stronę drzwi a William podnosi się z trudem.

- Po co tu przyszedłeś? - pytam wychylając głowę za ramion Maxa.

- Żeby, się pożegnać. - prycha. - Wracam do San Francisco, i ty jedziesz ze mną.

- Nie. - krzyczę. - Przeliterować?

- Nie? To nie.

Zaciągam koszulkę Maxa i przykłdam głowę do jego pleców po czym widzę jak z sali wychodzi William, jednak po chwili wraca z zastrzykiem.

- Jesteś mi potrzebna. - mówi mój tak zwany ojciec.

- Do czego? - pyta Katy.

- Sprzedam cię jakimś cyganom za grube pieniądze!

Zaczynam krzyczeć, lecz on jedynie unosi brwi. Drżę jak opętana. To strach. A jednak znam jego smak.

- Nie? To nie. - mówi spokojnie. - Wezmę twoją przyjaciółeczkę.

- Po moim trupie! - krzyczę.

- Masz rację, łyse źle zchodzą.

Nagle na oddział wpadają policjanci i biorą Williama. Od razu wpadam w ramiona Maxa i na razie nie mam zamiaru go puszczać.

Do sali wchodzi pielęgniarka, ma opuszczoną głowę i markotną minę. Trzyma w ręku kartkę i długopis.

- Gdzie mama Eliota?

- A coś się stało? - pytam.

- Eliot, doznał kolejnego ataku, tym razem, dławił się własnym językiem.




Perfekcja?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz