TREX
Przed oczami ukazał mi się tonący człowiek. Oczy wytrzeszczone ze strachu. Usta rozpaczliwie chwytające powietrze. Ręce wierzgające i uderzające o czarną taflę wody. Desperacja, by być ponad powierzchnią. Bezskuteczna. Bo wiedziałem, że i tak utonie.
Obudziłem się zlany potem. Byłem przyzwyczajony do tego typu koszmarów, więc zamiast się przejąć i go rozpamiętywać, zdjąłem z uszu słuchawki i zacząłem poszukiwania niezbyt brudnej koszulki wśród sterty zdecydowanie zbyt brudnych. W końcu udało się wygrzebać coś w miarę czystego. Jedynym mankamentem była dziura na samym środku pleców. Zrobiłem jeszcze dwie podobne dziury, żeby wszystko wyglądało na efekt zamierzony i teraz ubranie nadawało się do chodzenia.
Odrobinę się ogarnąłem, wypiłem szklankę tonicu i wyszedłem z pokoju. Na szczęście dom był pusty. Albo prawie pusty, bo przechodząc obok pokoju Ashtona, usłyszałem, że przekręca się na swoim skrzypiącym łóżku. Grunt, że nie było dziewczyny Briana.
Mogłem w spokoju zjeść śniadanie. I to porządne śniadanie - póki jeszcze byłem u matki. We własnym mieszkaniu zwykle nie myślałem o jedzeniu. Czasami nie miałem na nie kasy, a czasami miałem jej tyle, że zaopatrywałem się w coś ciekawszego niż żarcie. Raz na wozie raz pod wozem. Teraz byłem pod nim, ale za dwa dni wracam do siebie z kasą, którą wygram w zakładzie i na nowo rozkręcę interes. Znów będę górą.
- O, Trex, nareszcie wstałeś. - Matka weszła do salonu i zaczęła wypakowywać zakupy, zasypując mnie gradem pytań i informacji na różne nieinteresujące tematy. W końcu zaczął się jeden z najbardziej przeze mnie znienawidzonych. Jutrzejsze wesele. Słuchałem jej tylko jednym uchem, nie odrywając się od telewizora.
- Kupiłam ci nową koszulę, z długim rękawem, żeby przykryła te paskudne tatuaże na rękach, i garnitur. Przymierz, czy na pewno będzie dobry. Tylko błagam, nie zniszcz go tak, jak poprzedniego.
Nie odpowiedziałem. Nie czułem potrzeby. Nie musiała wiedzieć, że nie zniszczyłem poprzedniego tylko w kryzysowym momencie zamieniłem go na towar. Ten też zamienię, jeśli będzie trzeba.
- Uważaj na niego, bo był bardzo drogi. Założę się, że nawet pan młody nie będzie miał tak porządnego.
Parsknąłem. Daian na pewno będzie miał jeszcze cudowniejszy. Pierdzielony ideał. I kretyn.
Że też Sarah nie dała się odwieść od durnego pomysłu z tym ślubem. Tyle miesięcy namawiania, a i tak za niego wychodzi. Za skończonego debila.
Uśmiechnąłem się. Jeszcze kiedyś obiję mu mordę. Albo umilę życie w inny sposób, na przykład taki, jak jutro. Przeczuwam, że wspaniale rozpocznie nową drogę życia.
- Jesteś pewien, że idziesz sam? - spytała mama, wyrywając mnie z przyjemnych rozmyślań. - Jeszcze do jutra zdążysz kogoś znaleźć. Simon się nie poddaje i zobaczysz, że przyprowadzi tam jakąś piękną dziewczynę.
- Idę sam - odburknąłem, nie przestając gapić się w ekran telewizora, w którym w sumie nie było niczego ciekawego.
- W następnym tygodniu temperatury... - Przerzuciłem na następny kanał. Po co gadają o pogodzie, skoro w lecie się ona u nas kompletnie nie zmienia? - To już drugi przypadek w tym miesiącu, gdy ktoś zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach... Radzimy... - mówił mężczyzna o poważnej twarzy. Znowu zmieniłem program. Niech sobie znikają, i tak pewnie nikogo nie obchodzą.
Mama namawiała mnie jeszcze przez chwilę do znalezienia sobie partnerki, bo Sarah to moja przyjaciółka i chciałaby, żebym się dobrze bawił, bo moi bracia nie idą sami, bo sam będę wyglądał jak jakiś smutas, bla bla... Jednak w końcu dała za wygraną. I dobrze, bo nie obchodziło mnie, jak będę wyglądać, ani że Brian, Ashton i Simon nie idą sami. Partnerka nie była mi potrzebna, a wręcz przeszkadzałaby w tym, co zaplanowałem.
Sarah nie musiała się o mnie martwić. Będę się świetnie bawił na jej weselu.
CZYTASZ
Uprowadzony ✔
Mystery / ThrillerJa jestem jedna. A ich było czterech. Czterech braci. Jeden jest moim chłopakiem. Jeden to mój były. Z najmłodszym się przyjaźnię. A najstarszego nienawidzę. Z wzajemnością. Z czasem wszystko się komplikuje. Jeden z braci znika, a ja zaczynam grać...