Rozdział 125

994 87 5
                                    

Siedziałam na łóżku Artura, wlepiając bezmyślnie wzrok w sufit i oczekując, że coś się w moim życiu zmieni. Nie wiem dlaczego, ale byłam przekonana, że zaraz ktoś pstryknie palcami i wszystko się ułoży. Głowa bolała mnie niemiłosiernie. Chyba natłok emocji nie był odpowiedni dla mojego organizmu, który wręcz błagał o pomoc.

            Najchętniej wyczarowałabym sobie zamknięte pomieszczenie bez okien i drzwi z małym telewizorem, w którym przez całą dobę leciałby Dr. House. I jeszcze może trochę mrożonej kawy, żebym nie zasnęła. I kołdra, bo jak zwykle bym marzła.

            Marzła… No właśnie. Przypomniało mi się jak szliśmy albo wracaliśmy z kina razem z zespołem i Arturem. Zaczął się ze mnie nabijać i zdjął kurtkę na środku chodnika, twierdząc, że zaczęło się lato. Przed oczami zobaczyłam minę starszego pana, który został zahaczony przez chłopaka. Najchętniej odesłałby nas do jakiejś poradni. Z resztą słusznie.

            -Mała!

            Do pokoju wszedł, ubrany w luźną bluzę zakładaną przez głowę, Artur z zniecierpliwieniem na twarzy. Rzucił plecak na krzesło od biurka. Bałam się, że zaraz powie coś w stylu:

            -Znalazłaś mój pamiętnik!

            Ale obejrzał jedynie szuflady, a potem z powrotem przeniósł swój wzrok na mnie. Pokręcił głową i delikatnie ściągnął z moich ramion koc. Podał mi swoją granatową bluzę, która wisiała cały dzień na wieszaku i aż się prosiła, by ją założyć. Praktycznie włożył moje ręce w rękawy. Nie miałam siły nic do niego powiedzieć. Ciężko było w ogóle stwierdzić czy byłam żywa. Nic na to nie wskazywało.

            -Doskonale wiem, że w głowie masz największy bałagan, jaki widział świat- powiedział z uśmiechem- Ale czas wziąć się w garść, okej?

            Pokiwałam głową, że nie i sięgnęłam po koc. Chwycił moje nadgarstki i trzymał je na moich kolanach.

            -Tak! Wychodzimy.

            -Niby gdzie?- zapytałam, szczerze nie chcąc się nigdzie ruszać- Artur, przecież widzisz, że wyglądam jak wrak zatopionej łodzi, która leży pod wodą siedemset osiemnaście lat.

            Spojrzał na mnie, a jego wzrok można by opisać pytaniem: co ty tworzysz?

            -Czemu akurat tyle?-spytał po chwili.

            -Bo ta liczba nie ma sensu. Tak jak wszystko, a szczególnie moje życie.

            Chwilę wpatrywał się we mnie, analizując moje słowa. Myślałam, że nadal będzie naciskać na wyjście z tej jaskini, zwanej również jego sypialnią. Jednak nagle wgramolił się pod swoją kołdrę, układając się z brzegu na boku. Uchylił kołdrę i powiedział jedynie:

            -To chodź spać. Zupełnie jak dawniej.

            Po chwili leżałam już wtulona w jego klatkę piersiową, która unosiła się równomiernie do góry, by znów opaść. W szyję łaskotał mnie jego oddech, a ręka wędrowała po moich plecach. Powoli zasypialiśmy, gdy chłopak, ledwo przytomny, dodał:

            -Alka, wiesz, że nie powinniśmy.

            -Czego?- spytałam ospałym głosem.

            -Zaczynać od nowa. Nie możemy- westchnął- Jednak za nic w świecie cię teraz nie puszczę. Wyobrażam sobie właśnie, że jesteś tylko moja- zaśmiał się cichutko- Nigdy tak nie będzie.

            Chciałam spytać dlaczego tak myśli, gdy poczułam jego policzek ocierający się o mój, co mnie kompletnie rozproszyło i pozwoliło spokojnie zasnąć.

Witamy w gimnazjum/5sos ffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz