I

1.3K 45 62
                                    

Początki nigdy nie są łatwe, kiedy zaczynasz coś nowego, dużego, a twoim zapleczem jest zapał i chęć osiągnięcia szczytu, nie można mieć pewności, że się uda. Każdy najmniejszy krok, potrafi zamienić się w kamień milowy, a najmniejszy sukces osiągnięciem celu. Tak właśnie zaczęła się jego przygoda z QueQuality. Walczył o to, odkąd jego kariera nabrała tempa, a finalnie stał się numerem jeden.

Warszawa, 17 października 2017

— Kuba, wstawaj... — głos blondynki rozbrzmiał w jego uszach kiedy tylko ona obudziła się. Nie potrzeba było mu więcej, by kąciki ust uniosły mu się do góry w lekkim, leniwym uśmiechu.
— Która godzina? — mruknął cicho i przeciągnął się.
— Dziewiąta, pora się zbierać. — zaśmiała się lekko i wpiła w usta chłopaka.
— Jeszcze jeden koncert i w końcu odpoczniesz. Skoczymy na jakieś wakacje, albo może na wieś? Uciekniesz trochę od tej sławy i medialnego szumu, jaki jest wokół ciebie. — powiedziała gładząc jego policzek.
— Hmmm... Co ja bym bez ciebie zrobił? — mruknął pod nosem i przełożył przez nią nogę, wsuwając się na nią.
— Spóźnimy się, a mamy do przejechania pół Polski. — posmyrała nosem o jego nos i wtuliła się w niego.
— A co to dla nas... — ledwo skończył wypowiadać te słowa, kiedy usłyszał otwierające się drzwi wejściowe. Do środka wszedł młody chłopak z czerwonymi końcami włosów, zaczesanymi do góry. — No to tyle o nas...
— No ludzie, wy jeszcze w łóżkach? Zbieramy się, ostatni koncert w tegorocznej trasie i wakacje. — powiedział rozentuzjazmowany i wskoczył parze do łóżka wpychając się pomiędzy nich i roześmiał się. — Kuba jakiś taki bardziej seksi się zrobiłeś... — zażartował i zamruczał do niego.
— Weź spierdalaj Krzysiek, bo będziesz gonić za samochodem. — roześmiał się, jednak kiedy kumpel położył dłoń na jego brzuchu wyskoczył z łóżka jak poparzony. — No od razu lepsze ruchy i zapał do roboty widzę.
— Uduszę cię kiedyś...
— Niestety, ale nie. Lepszego hypemana nie znajdziesz na tej planecie. Nawet w całym kosmosie... — chłopak obrócił się w stronę dziewczyny i oparł głowę na ręce. — Hej maleńka...
— Hej Krzysiu... — powiedziała Lena i roześmiała się.
— Ej, ej, ej... — Kuba wplótł dłoń w włosy przyjaciela i pociągnął go za nie.
— Ała, ała... Dobra już będę grzeczny, tylko nie ciągnij i nie psuj mi fryzury! — pisnął cienkim głosem, na co roześmiał się lekko.
— To ty cierpisz czy się cieszysz? — cała trójka parsknęła śmiechem. — Dobra spadaj do salonu, ubierzemy się i przyjdziemy do ciebie. — Krzysiek pokiwał głową, po czym udał się do pokoju obok. — Co za czubek...
— Przecież go uwielbiasz, jest twoim najlepszym przyjacielem.
— Najlepszy przyjaciel, to osoba, którą kochasz i nienawidzisz jednocześnie. W sumie to, życie na krawędzi. — zaśmiał się wsuwając nogi w szerokie jeansy. Podniósł się z łóżka, wybrał z szafy obszerną koszulkę, bluzę, a na głowę nasunął czapkę z daszkiem. Dopełnieniem jego stroju, jak zawsze była biżuteria: kolczyki, łańcuchy i sygnety, których i w tym przypadku nie mogło zabraknąć. Poszedł do łazienki i spryskał się ulubionymi Paco Rabbane. Zabrał plecak z dokumentami i identyfikatorami dla ekipy. Spojrzał na swoją ukochaną z szerokim uśmiechem, kiedy przyszła do niego w obcisłych jeansach i swetrowej tunice. — Pięknie wyglądasz wiesz? — mruknął zadowolony.
— Zakochańcy nie przesadzajcie już, bo się spóźnimy na próbę! — zawołał z salonu Krzysiek.
— No to by było na tyle, zbierajmy się. — przepuścił Lenę w drzwiach i wyszli do chłopaka. — Reszta ekipy gotowa? — spytał Grabowski mierząc przyjaciela wzrokiem.
— Wszyscy czekają na dole w samochodzie. — ogłosił zadowolony czerwonowłosy i ochoczo poszedł do wyjścia. — Ale ja jadę z wami, po tym jak twój braciszek spił mnie podczas ostatniej trasy, mam dość. — zaśmiał się cwano.
— Nam to bez różnicy. — powiedziała Lena i wsiadła do czarnego Mercedesa. Kuba podszedł do srebrnego Audi i przywitał się z kumplami.
— Szwagierka się nie przywita? Strasznie nie wychowana ta dziewucha. — powiedział chłodno Maciek.
— Stary, daj jej spokój, wiem, że za sobą nie przepadacie, ale nie drzyjcie chociaż raz kotów. — odpowiedział mu Quebo, świadom tego, że jego prośba jest jak proszenie o deszcz na Saharze.
— Postaram się. — mruknął cicho.
— No zbierajmy się, bo naprawdę kawałek drogi przed nami. — powiedział Mojski i odpalił samochód.
— Już się zbieramy. — chłopak poszedł do swojego samochodu, otworzył drzwi i wsiadł za kółko. Odpalił  silnik i ruszył w stronę Krakowa.
— Zatrzymamy się po drodze w Macu? — spytał Krzychu, gdy tylko wyjechali z Warszawy.
— Stary, masz pięć lat? — spytał Grabowski zerkając w lusterko.
— No nie, ale jak będzie fajna zabawka, to z chęcią wezmę Happy Meal, dla ciebie też, no niech stracę. — roześmiał się razem z Leną, która z niedowierzaniem słuchała ich rozmowy.
— Wjedziemy, ale bliżej Krakowa, o ile będzie na to czas. — powiedział na odczepne i przyspieszył, sprawdzając w tylnim lusterku, czy Audi trzyma mu się na ogonie.
— Dobrze, niech będzie. Planujesz coś szalonego na zakończenie tegorocznej trasy? — spytał jego kompan zaciekawiony planami przyjaciela i spojrzał na drogę, która zdawała się nie mieć końca.
— Jeszcze nie wiem, coś wypadałoby zrobić, ale co? Nie mam pojęcia. Chyba będzie najrozsądniej nie zastanawiać się nad tym, tylko pójść na żywioł. Zobaczymy przede wszystkim, jak ludzie będą się bawić, bo wiesz, że im lepszy odbiór tym lepsza nasza energia. — powiedział z lekkim uśmiechem.
— Wiem panie „zwierze sceniczne", po prostu chciałem wiedzieć, czy cokolwiek planujesz, ale jeżeli tak stawiasz sprawę, to jestem za. Sądzę, że będzie sporo ludzi, Kraków nigdy nas nie zawiódł pod tym względem.
— Wiesz, na bank będzie kilka znajomych twarzy, jak zawsze. Przecież są ludzie, co za nami po świecie jeżdżą, a ja zawsze mam wrażenie, że to oni nakręcają resztę i ta maszyna jakoś się toczy. — zaśmiał się lekko pod nosem. Każdy koncert był dla niego bardzo ważnym i emocjonującym wydarzeniem. Jeszcze tak niedawno nie znał go nikt, a dziś jego płyty pokrywają się platyną. To wszystko stało się czymś szalonym i dziwnym, a zarazem czymś pięknym. Dla chłopaka z niedużego miasta, to jak złapanie pana boga za nogi, mało kto wierzył, nie raz wyśmiano jego marzenia, a teraz tym wszystkim ludziom mógł podziękować. Kiedy mówili „nie da się", nakręcali go tylko i sprawiali, że chciał im udowodnić, jak bardzo się mylą. Udało się. Dzisiaj śmiało może spojrzeć tym ludziom w twarz z pełną satysfakcją, bo kiedy oni dalej tkwią w Ciechanowie, on zwiedził świat, zobaczył tak wiele, a przede wszystkim nabrał dystansu i zmienił podejście do świata, tego co posiada, jak i do pieniędzy. Zdrowe podejście do życia, pozwalało mu się w nim w pełni cieszyć.

GDY ZGASNĄ ŚWIATŁA II Quebonafide FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz