XVIII

231 27 26
                                    

⬆⬆⬆Gorąca prośba, puśćcie sobie tę nutę nim zaczniecie czytać. Sądzę, że idealnie zrobi klimat pod rozdział. ⬆⬆⬆

____________________________



Kuba wyrzucił kolejną kartkę do kosza, nie mógł skupić myśli, a każdy tekst nie zaspokajał jego artystycznej koncepcji. Koło kosza zgromadziło się już kilkanaście papierowych kulek z nieudanymi wersjami nowego tekstu piosenki. Nawet nie zauważył, jak ściemniło się na dworze, a z zamyślenia wyrwał go dzwoniący telefon. Spojrzał na wyświetlacz, a kiedy ujrzał numer swojej matki, szybko odebrał. 
— Halo? —zapytał szybko przesuwając zielony znaczek ze słuchawką. 
— Cześć, wszystko okej u ciebie? — spytała zatroskanym tonem głosu. 
— Tak mamo, wszystko dobrze. — odpowiedział z lekkim uśmiechem i stanął przy oknie. 
— Robert był? — zapytała, pomimo, że bała się zadać mu to pytanie. 
— Nie, jeszcze go nie było. Mamo błagam cię, nie przejmuj się tym, załatwię wszystko i będzie dobrze, obiecuję ci to, a co najważniejsze już nigdy cię nie dotknie. — powiedział z lekkim uśmiechem. Jednak przez okno dojrzał sylwetkę, która pasowała do jego ojca. — Musze kończyć. — nie czekał nawet na odpowiedź. Rozłączył się szybko i zgasił światło. Rzucił telefonem o stół i przeszedł do salonu, gdzie usiadł w fotelu i splótł ze sobą dłonie opierając na nich podbródek. Czekał, licząc kolejne kroki, kiedy jego ojciec wchodził po schodach. Jego oddech zwolnił na chwilę, kiedy usłyszał huk. Nieprzyjemne wspomnienia z czasów dzieciństwa uderzały w niego. Westchnął cicho i zsunął się lekko z fotela. Pierwsze pukanie w drzwi było nawet kulturalne.  Z drugim zaczęło się robić już gorzej. 
— Ela, suko, otwieraj te drzwi!! — wydarł się pod drzwiami, a Kuba zacisnął mocno pięści. Kolejne uderzenie sprawiło, że drzwi ustąpiły, a Kubie niewiele brakowało, by zerwać się z fotela, ale wziął kolejny głęboki wdech i czekał na swojego ojca. Kolejne kroki odbijały się echem w jego głowię. — Co tu do chuja pana jest tak ciemno?! — spytał i zapalił światło w salonie. 
— Bo do chuja, czekam na ciebie... Tato. — ostatnie słowo wypowiedział najbardziej jadowitym tonem, jaki mógł z siebie wydobyć. 
— Kuba, co ty tutaj robisz? — mężczyzna zachwiał się niespokojnie, a na jego twarzy malowało się zaskoczenie. 
— Czekam na ciebie... Nie cieszysz się? — spytał się z szerokim uśmiechem, który wciąż był przepełniony czystą nienawiścią. Robert spojrzał na niego, a na jego twarzy zaczęła pojawiać się czysta złość. 
— Ty gówniarzu, jak śmiesz odzywać się tak do ojca?! Ta suka niczego cię nie nauczyła, zero pokory... — mruknął pod nosem i podszedł do niego z impetem, na co Kuba momentalnie podniósł się z fotela i stanął z nim twarzą w twarz. 
— I co, kurwa, uderzysz mnie? Na nic innego nie czekam... Czasy, kiedy chowałem się za kanapą już dawno minęły, więc lepiej uważaj co czynisz. — warknął na swojego tatę i  zmierzyli się praktycznie z twarzą w twarz. 
— Nie będziesz gnoju tak się do mnie odzywał. — powiedział i wymierzył cios w twarz chłopaka, jednak nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Kuba złapał jego pięść w swoją dłoń i zblokował cios. 
— Stary, nie ze mną te numery. — sam popchnął ojca, który odurzony alkoholem wpadł na ścianę i zatoczył się lekko. 
— Szacunku rozwydrzony bachorze... — warknął i wyprowadził kolejny cios uderzając tym razem syna. 
— Szacunek? Zdefiniuj chamie to słowo... Czy szacunkiem jest to, jak traktowałeś nas i matkę?! Czy szacunek, to to, jak ona teraz wygląda. Już się z tego nie wyplątasz, nie ma nawet takiej opcji. Kiedy okazałaś komukolwiek z nas szacunek, by się go domagać lub pouczać? Wiesz jak czuje się dzieciak, kiedy nie ma ojca? Kiedy na dzień ojca, w szkole byli wszyscy tatusiowie tylko nie mój? Gdzie wtedy byłeś? Gdzie do cholery byłeś, kiedy wpakowali Maćka do pierdla?! Bo mama walczyła ile miała sił, by mu pomóc, a ty? Pewnie nawet nie wiesz, że coś takiego miało miejsce... Kocham cię, bo dałeś mi życie, ale nienawiść do tego, jak bardzo nam szkodzisz przerosła wszystkie granice... Nie jesteś już ojcem, jesteś zwykłym śmieciem... — ponownie z mężczyźnie się zagotowało i rzucił się z pięściami na syna. Wymieniali się ciosami, dopóki jeden z nich nie padł. W pokoju zapadła cisza, przerywana cichym jęczeniem z bólu. Grabowski podszedł do leżącego ojca i złapał go za ubrania, unosząc lekko i cisnął nim jeszcze o podłogę, siadając na nim. Z rozciętej wargi i łuku brwiowego sączyła się krew. Czerwona stróżka skapywała na Roberta, to gdzieś na podłogę. W oczach miał furię, miał ochotę go już tylko dobić, ale wyciągnął z kieszeni złożoną kartkę. — To obdukcja matki... Teraz zadzwonię po policję, zgłoszę wtargnięcie i dwa pobicia, przyjedzie karetka i też będę miał taki kwitek, a wiesz co to znaczy? Zakład karny, dla najgorszych szumowin, a wynajmę najlepszych prawników, bo mnie na to stać. Nigdy już jej nie skrzywdzisz, nigdy nie skrzywdzisz już nikogo z nas. — wysyczał, przez zaciśnięte zęby, powstrzymując samego siebie, przed następnym ciosem. 
— Kuba, nie... Zmienię się, przysięgam... — ton jego ojca momentalnie zmienił się, na uległy i błagający, ale młody Grabowksi nie zdawał się mieć w sobie już nawet krzty litości. Wybrał numer alarmowy i zgłosił sprawę. Robert znów wpadł w szał i zaczął się szamotać. 
— Siedź kurwa spokojnie. To koniec, rozumiesz, to koniec... — wyszeptał. Jego ojciec wyrwał rękę i sprzedał mu następny cios, ogłuszając na chwilę swojego syna. Kuba upadł na podłogę, a Robert zaczął go okładać pięściami, nie patrzył już co robi.
— Zabiję cię gnoju, jesteś nic nie wartym gównem. Wdałeś się idealnie w matkę! — wykrzykiwał dopóki nie usłyszał za sobą dźwięku odbezpieczanej broni. 
— Puść go! — powiedział jeden z policjantów. 
— To mój dzieciak i mogę z nim zrobić co chcę! Chuj wam wszystkim do tego! — krzyknął mężczyzna i znów uderzył nieprzytomnego chłopaka. Huk strzału wypełnił pomieszczenie i nastała cisza.  Kuba ocknął się i otworzył szeroko oczy. Ich wzroki się spotkały na chwilę.
— Przepraszam synu... — szepnął i osunął się z chłopaka, który westchnął i spojrzał w sufit. Chyba nie chciał doprowadzić tego, aż do takiego stopnia, czy to już był koniec, czy jego ojciec właśnie padł martwy? Świat zwolnił na chwilę... Nie wiedział już czy to emocje przyprawiały go o zawroty głowy, a może utrata krwi lub obrażenia. Przełożył rękę przez twarz zasłaniając przedramieniem oczy. Oddychał szybko, chociaż czuł się jakby miało mu zaraz braknąć tchu. Policjanci podbiegli do niego i zaczęli się dopytywać, jak się czuję i czy wszystko okej, a jeden z nich, stojący nieco dalej wzywał przez radio karetkę i dodatkowe służby. Kuba spoglądał na nich pustym wzrokiem, wszystko jakby działo się w slow motion. Chciał wstać, wyjść i zapalić papierosa, ale kiedy tylko spróbował się podnieść, silny ból przeszył jego zmaltretowane ciało, a funkcjonariusz jak jeden mąż, docisnęli go lekko do podłogi, próbując mu przetłumaczyć, że nie może wstać.


Deszcz zmywał ulice Ciechanowa. Chyba dawno tak nie padało. Siedział w progu karetki, opatulony kocem i patrzył, jak na noszach wywożą jego ojca. Nie było czarnego worka, więc wnioskował, że może nie jest źle. Dochodził do siebie, po fali niefortunnych wydarzeń. Odpowiadał na pytania policjantów, kiedy tylko lekarz wyraził zgodę na wstępne przesłuchanie. Opatrzyli mu rany i wykonali niewielkie szycie na łuku brwiowym, ale finalnie kiedy się uspokoił i napił wody, nie było potrzeby zabierania go do szpitala. Dostał papier, miał świadków. Dla Roberta oznaczało to koniec. Był na przegranej pozycji i miał zapłacić za wszystkie swoje grzechy z przeszłości. Po godzinie służby zniknęły, a sam chłopak został w mieszkaniu. Rozejrzał się po pustych ścianach, po czym zajrzał do salonu, gdzie było pełno śladów krwi. Potarł obolałą twarz i udał się do kuchni, gdzie jego telefon nie przestawał dzwonić. Roztrzęsiona Elżbieta wykonywała połączenie, za połączeniem nie mogąc się dobić do swojego syna. Podniósł urządzenie, jednak odłożył je z powrotem na blat. Nie był w stanie teraz rozmawiać. Nie był w stanie wydusić z siebie słowa, czując w gardle narastającą gulę i pieczenie pod powiekami. 


 — Nie odbiera, nie wiem, co tam się dzieje... — kobieta chodziła spanikowana od kąta w kąt. Eleonora obserwowała kobietę, nie wiedząc jak ją uspokoić. Każde próby kończyły się fiaskiem. 
— Pani Elu, może mu telefon padł, albo nie może teraz gadać, spokojnie, będzie dobrze... — podeszła i pogładziła kobietę po plecach, a ta westchnęła cicho i przytuliła dziewczynę mocno do siebie. 
— Nie kochanie, to szósty zmysł matki. Po prostu czuję, że coś jest nie tak, gdyby nie to, wyzwałabym go pod nosem i zrobiła awanturę, po co ma telefon, skoro go nie odbiera. — kobieta westchnęła smutno i pociągnęła nosem. 
— Przeraża mnie teraz pani... — westchnęła lekko Elen i sama wyciągnęła telefon, próbując się dodzwonić do Kuby. Poszła do kuchni i zrobiła matce przyjaciela melisę. — Proszę się napić, a ja spróbuję się dodzwonić. — odpowiedziała i wyszła na balkon z papierosem w dłoni. Otuliła się kocem i usiadła, opierając stopy o barierkę balkonu. Wykonywała połączenie za połączeniem i popalała papierosa. — Odbierz, błagam... — szepnęła wystraszona o chłopaka. W oczach miała łzy, stan pani Eli wystraszył ją. Bała się o Kubę, bała się, że coś złego mogło mu się stać. 
— Halo... — usłyszała w końcu cichy szept w telefonie.
— Kuba...! — niemal krzyknęła w telefon. — Jezu, chłopie, od zmysłów odchodzimy... Wszystko okej? — spytała pośpiesznie. 
— Tak, rano będę u was. Mama jest już bezpieczna, przekaż jej to proszę. — mówił tak cicho, że ledwo go słyszała. Łamiący się ton mężczyzny, przyprawiał ją o dreszcz i gęsią skórkę. 
— Dobrze przekażę jej. Na pewno wszystko dobrze? — spytała raz jeszcze odpalając kolejnego papierosa. 
— Na pewno Elen, nie martwcie się, pogadamy jutro, zgoda? Musze teraz poukładać myśli. — po tych słowach rozległo się pikanie, symbolizujące zakończoną rozmowę. Dziewczyna spojrzała na miasto i była pewna, że coś strasznego musiało się tam zdarzyć. Weszła do mieszkania, gdzie kobieta siedziała ze splecionymi dłońmi i patrzyła się w kominek nieobecnym wzrokiem. — Dodzwoniłam się, Kuba będzie tutaj rano. — powiedziała, a Elżbieta momentalnie się ożywiła. 
— Co ci powiedział? I czemu do cholery nie odbiera ode mnie?! — oburzyła się w pierwszej chwili, nikt chyba nie był w stanie zrozumieć jej teraz, jako matki. 
— Nie wiem, ale kazał pani przekazać, że jest już pani bezpieczna. Nie zdradził nic więcej, nie powiedział, co tam się wydarzyło, ale nie zostaje nam teraz nic, jak tylko iść spać. Nie zrobimy z tym nic więcej, musimy poczekać. — spojrzała na kobietę i westchnęła lekko. Ela spuściła wzrok i pokiwała głową. 
— Masz rację, to racjonalne wyjście na tą chwilę. — powiedziała i spojrzała na Eleonorę, która złapała ją za dłonie. 
— Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale on zrobił dla mnie wiele dobrego i cholera, martwię się sama jak głupia. Jednak dał nam znać, że mamy na niego jutro czekać, więc to musimy teraz zrobić i uszanować jego wolę. — dodała z lekkim uśmiechem. — Pomimo, że dla pani będzie zawsze dzieckiem, trzeba wziąć pod uwagę, że ma swoje lata i wie co robi. Proszę się położyć i spróbować zasnąć. — słowa dziewczyny były prawdziwe, bardziej, niż mogłoby się wydawać. Kobieta pokiwała głową i położyła się na kanapie. Wieczór, który zaplanowały tak miło, legł teraz w gruzach, jednak obie wiedziały, że nic teraz nie wskórają. Podróż pociągiem trwałaby zbyt długo, mogłyby się minąć z Kubą, o ile w ogóle znalazłby jakieś połączenie o tak późnej porze. Dziewczyna poszła się wykąpać, jednak myśli o wytatuowanym chłopaku nie dawały jej spokoju. Ile jeszcze musiał się nacierpieć w swoim życiu. Zawsze wiatr wiał mu w oczy, ale on na to nie zasługiwał. Zawsze jednak zdawał się wychodzić obronną ręką i z podniesioną głową, ale dzisiaj jego głos brzmiał, jakby został z niego wrak człowieka. Strach jaki czuła zawładnął jej ciałem, ponownie zadrżała, pomimo kaskad gorącej wody. Kiedy wyszła spod prysznica, ubrała sobie piżamę i zajrzała do salonu, gdzie Elżbieta zasnęła już na kanapie. Otuliła kobietę kocem, a sama udała się do swojej sypialni. Otworzyła szafkę i wyciągnęła niewielkie pudełko, schowane gdzieś na dnie. Wyciągnęła z niego kilka wspólnych zdjęć, które zrobiła kilka lat temu. Była na nich z Kubą, w pubie w jego mieście, to na zamku i w samochodzie. Nigdy nie udostępniła nigdzie tych zdjęć, nie przyznawała się przed nikim, że je ma. Zawsze kiedy było jej ciężko zaglądała tam i wspominała stare, dobre czasy. Pomimo, że było to dawno, ich znajomość była krótka i burzliwa, to przyniosła ze sobą tak wiele dobrego. Uśmiechnęła się lekko pod nosem i schowała je z powrotem do szafki. Położyła się na łóżku, jednak sen zdawał się nie nadchodzić. Przynajmniej tak jej się zdawało przez chwilę, bo nie pamiętała kiedy usnęła. 




No i jak obiecałam, tym razem udało mi się naskrobać coś, mam nadzieję, że specjalnego. Urodzinowy rozdział dla was, licze na sporo komentarzy odnośnie treści, bo bardzo się starałam, żeby był emocjonujący. Czy mi się udało? Opinię zostawiam wam Mordeczki! 

Całuję, 
Angel Woodgett


P.S.
Kieliszek szampana dla każdego czytelnika  <3

GDY ZGASNĄ ŚWIATŁA II Quebonafide FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz