LXXXII

167 19 2
                                    

Elen spała wtulona w Kubę, jej dłoń spoczywała spokojnie na jego klatce piersiowej, a on obejmował ją ramieniem. Na dworze rozpadało się, a niebo błyskało się wraz z kolejnymi piorunami. Ze snu wyrwał ją głośny huk. Usiadła dysząc lekko i rozejrzała się po sypialni. Wysunęła się z objęć Kuby, który tylko wymamrotał coś pod nosem i poszła do kuchni. Nalała sobie soku i upiła kilka łyków. 
— Nie możesz spać...? — usłyszała za sobą głos i aż pisnęła wystraszona. 
— Co ty tu robisz? — odstawiła szklankę z hukiem i odwróciła się w stronę Wayana. 
— Sprawdzam, czy wszystko z tobą dobrze, Kwiatuszku. Nie złość się, bo bardziej ci do twarzy z uśmiechem na ustach. — kącik jego ust uniósł się w lekkim, cwanym uśmiechu. 
— Prawie uwierzyłam, niezła próba. — mruknęła i zasłoniła się nieco, przypominając sobie, że była tylko w koszulce i majtkach. — Powinnam zadzwonić po policję, że nachodzisz mnie w domu? 
— A zrobiłem ci coś złego? Jeszcze nie, no może poza małą ranką, ale sama mnie zmusiłaś, kiedy nie chciałaś ze mną współpracować. — stała i mierzyła go wzrokiem, miała ochotę strzelić go w twarz i wysłać do diabła, ale wiedziała, że to nie był najlepszy pomysł. 
— Dobrze, wracając do tematu, wszystko ze mną dobrze, możesz już iść skoro sprawdziłeś, czy wszystko ze mną dobrze i zaspokoiłeś swoją ciekawość. — Elen naprawdę miała nadzieję, że mężczyzna opuści ich dom, ale z drugiej strony wydawało się, że była to za łatwa opcja. 
— Hiszpanie są w Polsce, wiesz o tym, prawda? — jego ton spoważniał, a dziewczyna usiadła na barowym stołku przy kuchennej wyspie. 
— Prawda, ale co to ma do nas? Szukają ciebie, nie nas. — powiedziała ściszonym tonem, bo zaczynała się już gubić w tym wszystkim. 
— Pracujecie dla mnie. To jest wystarczający powód Kwiatuszku. Oni nie patrzą na to czy jesteś kobietą, mężczyzną, czy dzieckiem... Po prostu wyrzynają wszystkich w pień, bez taryfy ulgowej. Chociaż w sumie to zaszczyt, bo jak im się zbierze na tortury, to będziesz błagać o śmierć. Nigdy święty nie byłem, ale miałem honor, oni go nie mają. — spojrzał na nią, a dziewczynę przeszył nieprzyjemny dreszcz. — Spokojnie, z tego co wiem, w waszym mieście jeszcze ich nie ma, ale jeśli doszli do informatorów, to mogę już nie dostać żadnych przydatnych informacji. Zabunkrujcie się tutaj, macie Nathaniela, on wam zapewni odpowiednią opiekę i bezpieczeństwo. — odpalił cygaro i wypuścił spory kłąb dymu.
— Wiedziałeś, prawda? Nie bez przyczyny zrobiłeś ten numer z umowami, żeby nam go przydzielić... — zapytała, kiedy wszystko zaczynało się rozjaśniać w jej głowie. 
— Trudno to określić jako "wiedziałem", nie siedzę w tym interesie od wczoraj, żeby się nie domyślać. Nie wiem tylko, dlaczego... Ja przecież głównie prosperuje na Bali, a on kupił ode mnie towar. Liczyłem na współpracę. — jego spokojny ton nieco drażnił dziewczynę, bo opowiadał to tak, jakby było czymś zupełnie normalnym. 
— Dziękuję. — zbierała się chwilę na to, by wypowiedzieć te słowa, bo w końcu miała mu tak wiele do zarzucenia. 
— Prawdopodobnie rzucę biznes na jakiś czas, nim to się uspokoi. Później wrócę na Bali i odbuduję go. Będziecie mieć kilka lat spokoju, a może już na zawsze? Jeszcze nie podjąłem decyzji. — Elen napiła się wody, jednak unosząc szklankę, jej pierścionek błysnął w świetle zapalonego okapu. — Piękny pierścionek... Ach... Oświadczył ci się...? Liczę na zaproszenie. — zaśmiał się lekko zaraz po tym, kiedy wypuścił z ust dym. 
— Jeszcze nie wiem do końca kiedy ślub i tak dalej, ale raczej będzie to w skromnym, okrojonym gronie. Musimy zważać na to, że paparazzi nie śpią. — powiedziała, starając puścić prośbę mimo uszu. 
— Elen...? — usłyszała za sobą kolejny głos. Zaspany Kuba, wszedł do kuchni, trąc zaspane oczy. 
— Wszystko dobrze, przyszłam się napić, zaraz do ciebie wrócę. — powiedziała do niego w nadziei, że zawróci. 
— A to ok... — mruknął i zabrał jej z dłoni szklankę, po czym upił z niej kilka łyków i wrócił do sypialni. Pokiwała z niedowierzaniem głową, ale odetchnęła z ulgą, nie chciała kolejnej draki. 
— Tak szybko poszedł, a chciałem mu pogratulować zaręczyn. 
— Wayan, nie przeginaj. Zmiataj stąd, skoro mamy Natha to damy sobie radę. — powiedziała, chociaż nie była do końca pewna, czy wierzyła w to, czy tylko się pocieszała. 
— Dam ci spokój, zmiataj do ukochanego i... Zamknij za mną drzwi. — powiedział i ruszył do wyjścia, zakładając po drodze płaszcz i kapelusz, po czym wyszedł z mieszkania, kłaniając się jej lekko na odchodne. Zniknął, a ona zamknęła za nim drzwi i przekręciła oda zamki w drzwiach. Prychnęła z dezaprobatą pod nosem, zła na siebie samą, że nie sprawdziła, czy drzwi były zamknięte, po czym wróciła do łóżka i położyła się przy Kubie. Wtuliła się w niego mocno i przymknęła oczy, ale sen nie nadchodził. Męczyła się z zaśnięciem jeszcze chyba z godzinę, nim usnęła wtulona w chłopaka. 

GDY ZGASNĄ ŚWIATŁA II Quebonafide FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz