LXXXIV

144 25 15
                                    

Jej ciało przeszedł niespokojny dreszcz. Jej powieki drgały delikatnie z każdym kapnięciem wody. Było jej zimno, a wszystkie bodźce sprawiły, że wyrwała się ze snu. Usiadła i potarła zmarznięte ramiona, spojrzała obok, Kuba spał spokojnie, otulony kołdrą, jednak jej część była rozkopana, więc musiała sama do tego doprowadzić. Błysło się, po raz kolejny pogoda płatała figle. Dziewczyna wstała i poszła do łazienki, skąd dochodziło kapanie wody. Normalnie nie zrobiłaby sobie nic z tego, jednak kiedy w środku nocy, kiedy w całym domu panowała absolutna cisza, dźwięk odbijał się echem w jej głowie. Dokręciła kran i chciała zapalić światło, jednak bezskutecznie. Przerzuciła oczami, niby wielka stolica, a jedna burza i nie było prądu. Usiadła po ciemku na kibelku i spojrzała za okno, skąd dochodził lekki szum deszczu, jednak kiedy się błysnęło, jej serce podskoczyło do gardła, kiedy przez chwilę miała wrażenie, że ktoś stał za nim. Skończyła sikać i spuściła wodę, po czym pospiesznie, po omacku udała się do kuchni. Zajrzała do lodówki, gdzie przy kolejnym błysku, ujrzała sok i wzięła karton, nalała sobie go do szklanki i upiła kilka łyków, starając się uspokoić i poukładać galopujące w głowie myśli. Po raz kolejny zadrżała, kiedy znów rozświetlone niebo ukazało jej sylwetkę za oknem w ogrodzie. Upuściła szklankę, która rozprysła się w drobny mak i uciekła pędem do pokoju Nathaniela, jednak był on pusty. Strach zaczynał przejmować nad nią kontrolę, dyszała ciężej, a następnym logicznym posunięciem wydawało się być obudzenie Kuby. Przebiegła do sypialni i dopadła do łóżka. 
— Kuba... Kuba, błagam obudź się... — mówiła pośpiesznym tonem, a w oczach czuła pieczenie. Potrząsnęła nim jeszcze kilka razy, jednak bezskutecznie. Zsunęła z niego kołdrę, jednak znalazła tam nakryte poduszki. Jej oczy rozszerzyły się i uchyliła usta, nie wiedząc, co miała myśleć i robić, a przede wszystkim, gdzie byli panowie. Przetwarzała pośpiesznie kolejne informacje, napływające do jej mózgu. Podeszła szybkim krokiem do biurka Kuby i zaczęła przeczesywać szuflady. Wyciągnęła z niej glocka. Była wdzięczna Nathowi, że kazał jej do znudzenia powtarzać rozbieranie i składanie broni, bo była w stanie w mgnieniu oka sprawdzić ilość naboi w magazynku. Podeszła do szafy i wyciągnęła z niej bluzę Grabowskiego, ubierając ją szybko przez głowę i wsypała do kieszeni kilka dodatkowych naboi, oraz schowała zabezpieczoną broń. Zaczęła przeczesywać mieszkanie pokój, po pokoju, szukając chłopaków. Jednak każde wołanie ich, odpowiadało ciszą. Przeklinała pod nosem, a serce zdawało się bić jeszcze szybciej, a w uszach aż jej szumiało. — Gdzie do cholery jesteście... — wyszeptała pod nosem i wróciła powolnym krokiem do sypialni. Wzięła z szafki swój telefon i zaczęła dzwonić do Natha, jednak usłyszała głos jego dzwonka z jego pokoju. Spojrzała na stolik po drugiej stronie łóżka i tak jak się spodziewała, leżał tam telefon Kuby. Zrezygnowana zapaliła jedną ze świeczek, które niedawno kupiła i ruszyła do salonu. Niewielki płomień delikatnie oświetlał pomieszczenia, jednak nie spodziewała się tego, co miało się zaraz wydarzyć. Nie patrząc przed siebie, tylko wciąż nerwowo rozglądając się po mieszkaniu wpadła na kogoś. W bladym świetle zobaczyła tylko śniadą karnacje i ciemne włosy, po czym nieznany jej osobnik, zdmuchnął świeczkę. 
— Szukasz czegoś? — powiedział zimnym tonem, a dziewczyna pisnęła, po czym złapała za pistolet i oddała w ciemność kilka strzałów. Ruszyła pędem do sypialni, gdzie zatrzasnęła za sobą drzwi i zamknęła je na klucz. Zaparła o klamkę krzesło i odsunęła się na bezpieczną odległość. — Śmieszna jesteś... Już moja babcia lepiej celuje... — słyszała łamaną angielszczyznę pomieszaną z latynoskim akcentem. Czyżby to byli Hiszpanie, przed którymi ostrzegał ją Wayan...? Przecież Nathaniel miał sobie poradzić z nimi, a co jeśli zaszli go, kiedy spał. 
— Odejdź stąd! — powiedziała głośniejszym tonem i wycelowała pistolet prosto w drzwi, kiedy zaczął się do nich dobijać. 
— Mamy twoich chłopaczków... — powiedział nieznajomy, takim tonem, że miała pewność, że na jego ustach malował się złowrogi, cwany uśmieszek. 
— Kłamiesz! — krzyknęła, bo pomimo, że zdawało się to być realną opcją, dziewczyna nie dopuszczała do siebie myśli, że Kuba i Nath mogliby się dać tak łatwo złapać. Poza tym, to oni byli najbardziej związani z narkotykowym bossem, czego zatem chcieli od niej? 
— Wsunę ci pod drzwi dowód... — roześmiał się w głos, aż miała wrażenie, że jego śmiech odbijał się echem od ścian. Po chwili spod drzwi wyjechała w jej kierunku kartka, do której było coś przyklejone. W pierwszej chwili wycelowała w nią pistoletem, ale niepewnie zbliżyła się. Sięgnęła po telefon, odblokowując ekran i poświeciła na kartkę papieru. Jej nogi ugięły się, a żołądek zrobił fikołka. Poczuła jak chciało jej się wymiotować, a jednocześnie wielka gula w gardle zwiastowała napad wielkiego szlochu. Na śnieżnobiałej kartce znajdowała się świeża plama z krwi, a na środku leżał płat ludzkiej skóry, pokrytej tatuażami w kształcie znaków zapytania. Nie wytrzymała z nerwów i pobiegła do toalety zwymiotować, to nie było na jej nerwy. Tego było już za wiele. Uniosła się znad toalety i złapała umywalki, spoglądając na ledwo  widoczne odbicie w lustrze. Domyślała się, że była blada, jak ściana. Przeniosła wzrok na posadzkę, na której spoczywał pistolet, który wysunął się z kieszeni bluzy. Schyliła się po niego i przyłożyła go do swojej skroni. Wzrok powoli przyzwyczajał się do ciemności i coraz lepiej widziała swoje obicie w lustrze. Jej broda zaczęła się trząść, nigdy nie czuła się bardziej beznadziejnie, nigdy nie czuła się bardziej słaba, niż teraz, kiedy stała z chłodnym metalem przy własnej skroni. Czyż nie tak mówił Wayan? Że lepiej samemu ze sobą skończyć, niż wpaść w ich ręce. Bezwzględni zabójcy, nie posiadający żadnych uczuć, zero litości... Teraz wszystkie te cechy potwierdzały się w ich zachowaniu. Nie wiedziała, co działo się z Kubą i Nathem, czy jeszcze żyli? Jeśli tak, to jak bardzo Kuba musiał cierpieć, kiedy obdzierali go ze skóry? Zadrżała i zgięła się nieco, czując, że jej nogi były jak z waty i ciężko było jej ustać na nogach. Jednak kolejne walenie w drzwi otrzeźwiło ją skutecznie. Opłukała usta i podeszła do drzwi, strach pomieszany z adrenaliną buzował w jej żyłach. Spojrzała jeszcze na podarunek, który wciąż leżał na podłodze i zacisnęła z całej siły powieki. To nie mogło się tak skończyć. Odnalazła w sobie ostatnie pokłady siły i chwyciła za broń. Złapała za krzesełko, odrzucając je z impetem, po czym momentalnie szarpnęła za klamkę i zaczęła przed siebie strzelać. — Znów marnujesz amunicję... — usłyszała po chwili, a ręce jej opadły. Przecież to nie mogło się nie udać... Strach zaczął dominować nad nią. Mężczyzna powolnym krokiem pojawił się w drzwiach. — Taka mała, słodka, urocza... A stara się być wielka, agresywna i wojownicza... Urocze, doprawdy... — mruknął z cwanym uśmieszkiem i popchnął ją na łóżko. Jęknęła, kiedy odcinek lędźwiowy jej kręgosłupa, boleśnie wleciała w oparcie łóżka. 
— Zostaw mnie... — wymamrotała pod nosem i obróciła się tyłem do napastnika, nie chcąc nawet na niego patrzeć. 
— Rozmawianie z kimś i odwracanie się do niego plecami, jest oznaką braku szacunku... Wiesz co mnie najbardziej irytuje w ludziach? Nie potrafią sobie okazać należytego respektu. — zaśmiał się lekko pod nosem i ruszył powoli w jej kierunku. Szedł powoli, a ona słyszała każdy krok i kręciła lekko głową na boki, jakby nie godząc się z losem. — Skoro tak ci śpieszno do łóżka, to wykorzystamy je... — poczuła jak jego dłoń wplątuje się w jej włosy i pociągnął ją z całej siły, aż krzyknęła. — Mówi się "tak, Panie" nie wiesz? — uderzył jej głową o oparcie łóżka, aż pociemniało jej przed oczami. Po czym poczuła, jak coś spłynęło po jej twarzy. Po chwili dopiero poczuła pieczenie nad okiem, sugerujące, że jej łuk brwiowy pękł od silnego uderzenia. — Nauczę cię pokory, skoro temu twojemu chłoptasiowi się nie udało. — powiedział chłodnym głosem, rozpinając pasek od spodni. Mierzyła go zrezygnowanym spojrzeniem, ale nie zamierzała spełniać jego jakichkolwiek zachcianek. Jednym ruchem wysunął z dolnej części garderoby skórzany pas i zacisnął go wokół jej szyi, aż wbił się w jej gardło. Stęknęła, czując ból i dyskomfort, zaciśnięty przedmiot ledwo pozwalał jej na złapanie oddechu. — Ponoć jak odetnie się suce tlen, to szybciej dojdzie, a ja cię nie wypuszczę bez spełnienia, choćbym miał cię zerżnąć na śmierć. — wychrypiał do jej ust, po czym obrócił ją i kopnął w jej nogi, rozchylając je i przewiesił dziewczynę przez oparcie łóżka. Wpadła w pościel, ocierając w nią krew z rozbitego łuku brwiowego, po czym zaczął się dobierać do jej majtek. Zacisnęła powieki, kiedy wszedł w nią i przełożyła ręce do przodu, skąd wypluła z ust jeden nabój. Wiedząc, że facet był skupiony na jej pochwie, przesunęła pod sobą pistolet i zapakowała do niego kulkę, głośnym jękiem maskując cichy klik. — Jednak ci się spodobało? 
— Zmieńmy pozycję... Obróć mnie... — mruknęła cicho, a ucieszony mężczyzna spełnił jej życzenie, popełniając ostatni błąd w swoim życiu. Kiedy tylko ją obrócił, wycelowała pistolet w jego głowę, posyłając kulkę, wprost między jego oczy. Krzyknęła głośno i kopnęła w niego wywracając go na podłogę. Podsunęła się na drugi koniec łóżka i dyszała ciężko, nie dowierzając w to, co właśnie zrobiła, ale nie miała czasu na rozpaczanie, musiała znaleźć chłopaków. Wstała po chwili z łóżka i wsunęła na siebie majtki, załadowała do pełna broń i wyszła z pokoju. Szła po cichu i ostrożnie, szukając następnych przeciwników, ale zdawało się, że dom był pusty. Cisza, wszędzie panowała nieznośna cisza. Zobaczyła ruch na zewnątrz, więc powoli otworzyła drzwi na taras. Momentalnie była mokra, jak kura, kiedy bosymi stopami wyszła na mokry trawnik, a deszcz obmywał jej krwawiącą twarz. Jednak nie spodziewała się widoku, jaki tam zastanie. Na drzewach za nogi był powieszony Kuba i Nath. Oboje byli martwi, bodyguard był oskórowany i miał rozcięty brzuch, z którego wisiały wnętrzności, a Kuba podzielił jego los, ale zamiast brzucha, miał poderżnięte gardło. Padła na trawnik i patrząc w niebo zaczęła krzyczeć z bezsilności. To nie tak miało się skończyć i kim był człowiek, którego zabiła, że poradził sobie z dwójką silnych mężczyzn. Po jej policzkach leciały łzy, mieszające się z krwią i deszczem. Jej świat się skończył, wszystko co kochała, w co wierzyła, stało się nicością... Nie zostało już jej nic, los odebrał jej kolejne dwie osoby, które były dla niej tak ważne. Kochała Natha, jak ojca, a Kuba był spełnieniem wszystkich wytycznych, jakie miała względem mężczyzny. Nie wyobrażała sobie życia bez nich, nie wiedziała, co powinna zrobić, zadzwonić na policję? Jak miałaby się wytłumaczyć, jak miałaby wytłumaczyć to, co tu zaszło... Drżała z zimna, z nerwów, dławiła się kolejnymi łzami, aż bezsilnie padła na trawnik. Podkuliła nogi i krzyczała przeraźliwie, chcąc oczyścić się z nerwów... Kilka dobrych minut zajęło jej wykrzyczenie z siebie złości i frustracji, jaką czuła. Potem podkuliła nogi, łapiąc się za nie w kolanach i bujała się delikatnie na boki. — I mogę czytać cię... Jak ulubioną książkę... — zaczęła śpiewać, robiąc przerwy na płacz, kolejne łzy i łapanie oddechu. — Gdy jesteś obok mnie... To wiem, że wszystko będzie dobrze... — wybuchnęła kolejnym rykiem, zawodząc żałośnie. — Jestem wolna tylko z nim... Jestem wolna tylko z nim... — wyszeptała cicho dławiąc się własną śliną. Chciała umrzeć, nie chciała żyć już więcej w takim świecie... Nagle opanował ją spokój. Chwyciła ponownie za broń i przyłożyła do skroni. Uśmiechnęła się lekko do siebie, na wspomnienie mrużącego oczy chłopaka, który wyszedł na szpitalne patio kilka lat temu. Coś się zaczyna, a coś się kończy. To jest koniec. 

Huk wystrzału poniósł się po okolicy i nastała ciemność i cisza, w której znów było słychać krople deszczu uderzające o parapet. 

GDY ZGASNĄ ŚWIATŁA II Quebonafide FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz