XCVIII

132 17 17
                                    

Kuba uradowany zszedł ze sceny. Spełnił swoją wizję wielkiego koncertu. Nie tylko on zaspokoił swoje wizje, bo chyba każdy z fanów był usatysfakcjonowany. Serce waliło mu jak oszalałe i czuł, że ich nowe życie zaczyna się właśnie dzisiaj. Coś się kończy i coś się zaczyna. Dzisiaj to było wręcz namacalne, a każdy z chłopaków śmiał się i wygłupiał, nie świadom jeszcze tego, że nie wiadomo, kiedy zagrają znowu i czy w ogóle jeszcze Que zawita na scenę. Spojrzał na rozbawioną brunetkę, którą jeszcze godzinę temu trzymał w swoich ramionach, podczas gorącego stosunku w garderobie. Miał obok siebie wszystko to, co było mu niezbędne do pełnego spełnienia. 
— Poczekam na was w aucie, miejcie chwilę dla siebie. — Elen zwróciła się do narzeczonego i otwartą dłonią pogładziła jego plecy, jakby chciała mu dodać otuchy. Chciała, by panowie mieli chwilę tylko dla siebie i mogli w spokoju obrobić jej dupę. Czmychnęła z garderoby i udała się na parking, żegnając się ze wszystkimi. Jednak nie spodziewała się tego, co miało ją spotkać. Nieznajoma osoba zaszła ją od tyłu i zasłoniła jej usta szmatką, nasączoną chloroformem. Trzymała ją mocno kilka minut, nim dziewczyna osunęła się. Napastnik złapał ją i zabrał do auta, ruszając w tylko jemu znanym kierunku. 


Kuba wypił kieliszek wódki z chłopakami, kiedy wznieśli wspólnie toast za udany koncert. Postarał się przez chwilę porozmawiać z każdym, jednak najtrudniejsze zostawił sobie na koniec. Krzysiek i Maciek, byli mu najbliżsi i sam nie wiedział, co ma powiedzieć, a gula rosła mu w gardle. Podszedł do hypemana i objął go, poklepując po plecach. 
— Dzięki Krzysiek, to był wspaniały koncert i dałeś z siebie wszystko. — uśmiechnął się ciepło do niego. 
— Stary, wszystko w porządku? — zapytał zerkając w jego kierunku, jednak ten tylko pokiwał twierdząco głową. — No nie wiem, brzmisz, jakbyś się żegnał. — zachichotał pod nosem. 
— Głupi jesteś, dokąd miałbym pójść. Żegnam się, bo moja narzeczona czeka na parkingu i na bank, chce też już pojechać do domu. Strasznie zaimponowała mi, bo to ona załatwiła ponad pół rzeczy na ten koncert, więc jestem z niej cholernie dumny. — wytłumaczył się z szerokim uśmiechem.
— Ruszajmy. — powiedział Nathaniel, który stał w drzwiach garderoby. Był na nogach od 4:00 nad ranem, kiedy rozpoczęli próby na Torwarze i dopinanie wszystkiego na ostatni guzik. Liczył po cichu, że zaszyją się w mieszkaniu na resztę dnia i będzie mógł spokojnie położyć się i zdrzemnąć, bo nawet kawa przestawała go już ratować. 
— Jasne. — powiedział Grabowski i skinął głową w kierunku ochroniarza. Zebrał z garderoby swoje rzeczy i wrzucił je do torby, po czym pożegnał się jeszcze ze wszystkimi i z szerokim uśmiechem ruszył w stronę parkingu. Miał przeczucie, że wypełnił obowiązki względem swojej ekipy i fanów. Ze spokojem ducha mógł ruszyć w nieznane i naprawić swoje życie, by móc już spokojnie dzielić ją z piękną brunetką, o wspaniałych niebieskich oczach. Widział, gdzieś w swojej głowie ich wspólną przyszłość, że wyjdą ze wszystkich problemów, a potem wspólnie staną naprzeciwko siebie, by wyznać sobie dozgonną, bezwarunkową miłość. Nie wiedział, że jego plany już zdążyły spalić na panewce. Wspólnie z Nathem wyszli w stronę samochodów, a serce zatrzymało mu się na kilka sekund. — Elen?! — krzyknął rozglądając się dookoła. Modlił się o to, by dziewczyna wyskoczyła zza któregoś auta roześmiana i zadowolona z tego, że udało jej się wystraszyć Kubę, jednak nie stało się tak. 
— Kurwa jego mać! — krzyknął podirytowany bodyguard. — Czemu ja z nią nie poszedłem?!— obwiniał się za los, jaki spotkał Elen, ale kto z nich mógł wiedzieć, że zdarzy się coś takiego i to w miejscu otoczonym ochroną. Podbiegł do ochrony, która stała na wyjeździe z parkingu. — Ktoś stąd wyjeżdżał?! — złapał faceta za fraki i potrząsnął nim. 
— Tylko dźwiękowcy vanem. Pojechali po skrzynie, by zabrać sprzęt. — Nathaniel przeklął kilka razy pod nosem i puścił mężczyznę. Wbiegł do środka i zaczął przeszukiwać wszystkie drzwi, kiedy w jednym z pokoi ze sprzętem znalazł splątanych dźwiękowców. Podszedł do nich i odwiązał ich, jednak nie byli w stanie powiedzieć, kto ich związał, bo momentalnie zasłonili im oczy i po odebraniu kluczyków i dokumentów, wepchnęli do pomieszczenia. Westchnął i wyszedł z powrotem na parking, gdzie Kuba krążył wokół swojego lambo. Czekał na jakąkolwiek informację, liczył na choćby najmniejszy ślad. 
— Masz coś? — zapytał, kiedy zobaczył mężczyznę na horyzoncie. 
— Ukradli dźwiękowcom vana, więc to musieli być oni. Nie mam bladego pojęcia, jak dostali się do środka. Kurwa, to wszystko moja wina. — westchnął ciężko. — Drugi raz, kurwa, drugi... — przeklinał siebie w myślach, bo pozwolili, by kolejny raz dziewczyna została sama, a wróg wykorzystał ten moment. Uniósł dłoń, zaciśniętą w pięść i chciał w coś uderzyć. 
— Nie w auto! — Kuba powstrzymał go. — Uspokój się, wściekanie i zganianie na siebie winy nic nam teraz nie da, trzeba namierzyć auto. Nie możemy się zgłosić na policję, bo powiedzą nam, że nie minęła doba. Porwanie w naszym kraju to rzadkość i mogą nie potraktować nas poważnie. Chyba będziemy zmuszeni działać na własną rękę. — zastanawiał się, co mogli zrobić i krążył po parkingu. 
— Van jest oklejony reklamą firmy. Odznacza się na drodze, więc monitoring miejski pewnie łatwo go namierzył, ale nie dostaniemy dostępu do  niego na ładne oczy. Potrzebny nam jakiś hacker, który podejmie się włamania do systemu, masz kogoś takiego? — zapytał spoglądając na niego i zastanawiając się nad kolejnymi krokami. Nie wiadomo kto, po co i gdzie porwał Elen. Krążyli dalej wokół samochodu i szukali rozwiązań, by sprowadzić dziewczynę całą i zdrową. 
— Nie mam takich kontaktów Nathaniel... Nawet nie wiem, gdzie miałbym zacząć ich szukać... Cena też nie gra roli, mam na koncie tyle, że bez problemu opłacę takiego kogoś, tylko trzeba do niego dotrzeć jakoś... — westchnął lekko. 
— Pieniądze to i ja mam, więc nie problem, ale trzeba nam wtyki. Jedziemy do mieszkanie, siedząc na tym parkingu tylko przyciągamy uwagę. — ledwo skończył swoją wypowiedź, a na parking wyszedł Krzysiek. 
— Wszystko okej?! — zapytał chłopaków. 
— Tak, już się zbieramy. — odpowiedział Kuba i wsiadł do auta, ruszył przodem, a zaraz za nim Nath. Gnali przez miasto, wymijając kolejne samochody. W przeciągu kilkunastu minut znaleźli się pod mieszkaniem. Weszli do niego i od razu poszli po laptopy, zagłębiając się w odmęty internetu i szukając jakichkolwiek namiarów na kogoś, kto pomógłby im z miejskim monitoringiem. Każdy z nich milczał, był skupiony na swoim celu. Nathaniel podniósł się z kanapy i złapał za telefon, wychodząc na taras, prowadzący do ogrodu. Wybrał numer i oparł się o ścianę wyczekując, aż pojedyncze sygnały ustaną i usłyszy głos po drugiej stronie. 
— Halo? Nath? — usłyszał w końcu, kiedy zaczynał tracić nadzieję, że rozmówca odbierze telefon. — Mówiłem, żebyś skasował numer i nigdy więcej do mnie nie dzwonił... — marudzenie sprawiło, że na jego twarzy pojawił się uśmiech. — Narażasz ich na niebezpieczeństwo. 
— Wayan, skończ marudzić, bo nie mam na to teraz czasu. Porwali twoją ulubienicę i potrzebujemy dobrego hackera, który będzie z nami współpracował. Liczy się każda sekunda, więc nie przedłużaj, współpracuj. — stwierdził, odpalając papierosa. Nie palił, ale cała sytuacja stresowała go. 
— Dobra, jest taki ziomek, nazywają go Maximus. Gość ma wybujałe ego, ale potrafi cuda. Nie mieszka w Polsce, ale też nie spotyka się z klientami, wszystko odbywa się podczas rozmowy video. Tłumaczycie mu, czego oczekujecie, on podaje wam cenę. Robicie przelew, a on zaczyna działać. Sądzę, że powinien wam pomóc, znajdźcie ją. Pewnie jest przestraszona i nie wiadomo, czy... — Nathaniel wszedł mu w słowo, nie pozwalając dokończyć mu myśli. 
— Nawet nie kończ. Musi żyć... Nie ma nawet innej opcji. Dobra, dzięki za pomoc, spróbuj ustalić, czy to byli Hiszpanie, chociaż jestem tego niemal pewny. Trzymaj się. — powiedział i rozłączył się. — Kuba, mam namiar. — powiedział, kiedy wrócił do mieszkania. 
— Tylko nie mów mi, że zadzwoniłeś do tego zjeba... — westchnął lekko i uniósł wzrok. 
— Może jest zjebem, ale ma więcej znajomości, niż my wszyscy razem wzięci. — powiedział i pokiwał głową na boki. Rozumiał, że Que za nim nie przepadał, ale teraz liczyło się zdrowie i bezpieczeństwo Elen i każdy, kto mógł im tylko pomóc, był na wagę złota. 
— Dobra, co powiedział? — zapytał zniecierpliwiony Grabowski, stukając w klawiaturę laptopa. 
— Jest hacker, nazywa się Maximus i ponoć może nam pomóc. Musimy tylko znaleźć do niego namiar. Wszystko odbywa się na rozmowie video, my mu mówimy co chcemy, on nam ile to kosztuje, robimy przelew i dostajemy to, co chcemy. — powiedział i spojrzał na roztrzęsionego chłopaka. Starał się, by nie było po nim nic widać, udawał opanowanego, ale zdradzały go lekko drżące ręce i tuptająca o podłogę noga. Kiedy tylko usłyszał nick komputerowca, szybko wpisał go w wyszukiwarkę i zaczął szukać wszelakich możliwości, jak się z nim skontaktować. Sprawa była prostsza, niż mógł się spodziewać, bo od razu na Facebooku dostał wiadomość niby od brata. "Czemu mnie szukasz?" - tak właśnie brzmiała wiadomość. 
— Skontaktował się z nami przez profil mojego brata. Dobry jest, skoro znalazł nas po tym, że wpisałem go w wyszukiwarkę. — zaśmiał się lekko pod nosem, miło zaskoczony działaniem hackera. Szybko zaczął opisywać mu całą sytuację i starał się jak najlepiej zobrazować wszystko, podając przy tym jak najmniej szczegółów. Po wysłaniu opisu nastała cisza. 
— Odpisał coś? — spytał Nathaniel. 
— Nie, cisza. — powiedział i podniósł się z kanapy, zabierając ze sobą telefon. Teraz to on sięgnął po paczkę papierosów i odpalił używkę, kiedy wyszedł na taras. Każda sekunda zdawała się być nieskończonością. 
— Chłopie uspokój się, te nerwy ci teraz nie pomogą. Też się o nią martwię, ale rozjebie cię od środka. Musimy do tego podejść na chłodno... — powiedział, chociaż chyba sam nie do końca w to wierzył. 
— Wiem, staram się, ale jak pomyślę, że oni mogą ją teraz krzywdzić... — westchnął ciężko i zaciągnął się, wypuszczając po chwili kłęby dymu. 
— To silna dziewczyna, przeszła piekło, ja wiem... Ale da sobie radę, ćwiczyłem z nią, byliśmy ostatnio nawet na strzelnicy, nauczyłem ją sporo. Musimy mieć nadzieję... — teraz to on wypuścił z siebie głośno powietrze. Nie był w stanie stwierdzić, czy sam wierzył w swoje słowa. Wszystko zdawało się być coraz trudniejsze i nie zmierzało w najlepszym kierunku. Zapadła cisza, którą przerwała wibracja telefonu. Panowie wymienili się spojrzeniami, a Kuba odblokował komórkę i kliknął w wiadomość. — No mów co napisał. — Nathaniel ponaglił go, nie mogąc się doczekać kolejnych wieści. 
— Sto tysięcy złotych, mamy dziesięć minut na przelew i jak dostanie pieniądze, to zaraz do nas zadzwoni. — powiedział Kuba i uśmiechnął się, odpisując mu, że zgadza się i od razu zrobił mu przelew, kiedy tylko dostał numer konta. — Czekamy na połączenie. — powiedział, a nadzieja wróciła. 

GDY ZGASNĄ ŚWIATŁA II Quebonafide FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz