LIV

217 35 53
                                    

Los to loteria, pole popisu dla największych hazardzistów. Kiedy wiesz, że trzymasz w garściach wszystko co najcenniejsze, życie szybko udowodni ci, jak bardzo się mylisz. Wtedy na pozór najszczęśliwszy dzień w twoim całym jestestwie, zamienia się w nieśmieszny żart. Elen siedziała przy toaletce w swoim pokoju, idealna fryzura z kwiatem peonii we włosach, makijaż podkreślający wszystko to, co w niej najlepsze. Droga, śnieżnobiała bielizna, dopasowana jak jeszcze nigdy. Pończochy zakończone elegancką koronką, a ciut nad nimi błękitna podwiązka. Na nogach błyszczały brokatowe szpilki, za które zapłaciła niemałą sumę. Wszystko to, by ten jeden raz w życiu poczuć się jak księżniczka, być najważniejsza. Każda dziewczynka za młodu wzdychała za białą sukienką i wizją idealnego ślubu, każda chciała się poczuć tak wyjątkowo, a ona? Mogła śmiało stwierdzić, że lepszy nastój miała idąc na pogrzeb. 
— Już mi niosą suknię z welonem... — usłyszała z przedpokoju śpiew Aśki i przybrała na usta szeroki uśmiech, nie chcąc dać po sobie poznać jakiegokolwiek zmartwienia. 
— Wariatka, tobie też tak śpiewali? — zaśmiała się ciepło i spojrzała na przepiękną, mieniącą się suknię. 
— Na szczęście nie, a może na nieszczęście? Zakładaj, za godzinę zaczynamy, a limuzyna czeka na dole. Masz wszystko? Wiesz, coś starego. — dziewczyna wskazała na pierścionek po swojej babci. — Niebieskiego, pożyczonego i tak dalej? — zapytała roześmiana dziewczyna. 
— Mam wszystko, co było na liście. — dziewczyna wypełniła wszystkie ze znanych jej zabobonów. Niby w to nie wierzyła, ale miała nadzieję, że dzięki temu poczuje się po prostu lepiej. 
— To super, chodź, pomogę ci się ubrać w te tiule, chociaż ten komplet bielizny jest taki, że mogłabyś iść tylko w nim. — blondynka roześmiała się. 
— To zamiast na ślubie, skończyłoby się to wszystko na egzorcyzmach. — Elen zaśmiała się ciepło. Przyjaciółka pomogła jej się ubrać w suknię i zapięła zamek schowany na jednym z boków. 
— Wow, wyglądasz tak, że gdybym nie była totalną jędzą, to pewnie bym się rozpłakała. — powiedziała dziewczyna i roześmiała się ciepło. 
— Nie wolno ci płakać, bo wtedy ja będę płakać, a wydałam fortunę na kosmetyczkę i ten makijaż. Zrozumiano... ? — pogroziła jej palcem i wzięła swój telefon, który sprawdziła jeszcze raz. Nie było żadnych wiadomości, poza jedną od Marcina, że wyjechali już do kościoła. 
— Dalej czekasz na wiadomość od Kuby? — spytała Aśka, zerkając na rozczarowaną twarz swojej przyjaciółki. 
— Liczyłam chociaż na coś w stylu: "Najlepszego na nowej drodze życia" albo "Wypierdol się na dywanie idąc do ołtarzu" albo... Na cokolwiek... — szepnęła spuszczając wzrok. Bolało i to bardzo. 
— Kobieto, za chwilę będziesz miała męża, teraz już musisz sobie odpuścić i zapomnieć o tym dupku. Tak miał walczyć i co? Poddał się, w najgorszym, możliwym momencie. Teraz musisz wziąć głęboki oddech i po prostu skoczyć, z każdym dniem będzie łatwiej. Może wasza podróż na Hawaje będzie owocna i wrócisz z brzuchem? Dziecko pozwoliłoby ci na bank zapomnieć o tym dupku... — powiedziała blondynka, na co Elen spiorunowała ją wzrokiem. 
— No tutaj to się zagalopowałaś. — obie roześmiały się wesoło. 
— Wszystko będzie dobrze, tylko daj sobie czas. Będę tuż obok, a raczej za tobą, więc jeśli coś pójdzie nie tak, to ubezpieczam tyły. — dziewczyna próbowała dodać swojej przyjaciółce odwagi. — Dawaj telefon. Masz wibracje?
— Tak, więc jak coś, to sprawdzaj, kto się dobija. — zaśmiała się ciepło. 
— Tak jest szefowo, jak szefowa sobie życzy!
— To mój tekst Popaprańcu... Wychodzimy. — obie panie roześmiały się i ruszyły w stronę windy. Elen patrzyła na wyświetlacz nad drzwiami, który odliczał piętra. Kolejnym razem, kiedy jej użyje będzie już Kowalską. Wzięła głęboki oddech, próbując uspokoić się. Zjechały na dół, wychodząc z klatki wprost na długą, czarną limuzynę.Weszły do środka i rozsiadły się wygodnie. Elen włączyła sobie cicho muzykę w radiu i stukała paznokciami o paznokcie. 
— Spokojnie, mała, jesteśmy wszyscy dla ciebie. Masz jeszcze ostatnią okazję żeby się rozmyślić. — podkreśliła Asia, patrząc w oczy towarzyszki. 
— Nie, kocham Marcina... 
— Ale jesteś szaleńczo zakochana w Grabowskim, przestań już to ukrywać, bo przy tym raperzynie świeciłaś jak diament. — zaśmiała się lekko. 
— Nie pomagasz... — powiedziała dziewczyna i poprawiła się jeszcze. 
— Czyli robimy to? 
— Tak. — ucięła krótko i obserwowała świat przez przyciemnione szyby. Starała utwierdzać samą siebie w przekonaniu, że jutro już będzie lepiej, będzie po wszystkim. Auto zatrzymało się przed niewielkim kościołem, gdzie byli zgromadzeni już członkowie rodzin i przyjaciele. Dzieciaki ganiały się po placu, a każdy zerkał na zegarek. Większość gości wchodziła już do środka, żeby zająć jak najlepsze miejsca i mieć dobry widok. Dziewczyna siedziała w samochodzie i nie pokazywała się nikomu, czekając na znak od swojej rodzicielki, która według umowy miała dopilnować, żeby wszyscy byli na swoich miejscach. W końcu rozległo się pukanie do szyby, a Aśka uchyliła ją nieco. 
— Wszyscy są na miejscach. — powiedziała Maria, a blondynka pociągnęła za klamkę. Żołądek dziewczyny zrobił niebezpieczny obrót. Strach przed nieznanym zaczynał przejmować nad nią kontrolę. Miała ochotę powiedzieć kierowcy, żeby ruszył i wywiózł ją jak najdalej stąd, jednak było to niemożliwe. Kiedy Joanna opuściła pojazd, przyszedł czas na Elen. Plac przed kościołem opustoszał i zrobiło się strasznie cicho. Miała wrażenie, że to tylko cisza przed burzą. Wysiadła z auta i chyba pierwszy raz zobaczyła podziw na twarzy własnej matki, z którą nigdy nie miała najlepszych kontaktów. — Wow, dziecko wyglądasz... Przepięknie. — kobieta uściskała swoje jedyne potomstwo mocno. 
— Dzięki mamo. 
— Tata pewnie oszaleje, jak cię zobaczy. — dodała z uśmiechem, a na twarzy brunetki zagościł lekki uśmiech. Ruszyli powoli w stronę wejścia. 
— Kwiaty. — powiedziała blondynka i wręczyła Eleonorze bukiet peonii.
— Dzięki. 
— Idę na swoje miejsce i sam znak organiście. — powiedziała Asia i zniknęła w kościele. Brunetka przełknęła ślinę i weszła do przedsionka, gdzie przywitała się z ojcem. 
— Córcia... — szepnął Adam ze łzami w oczach. 
— O nie, tato, ani się waż. Tu nie ma miejsca na łzy. — zaśmiała się lekko i pozwoliła tacie ucałować się w czoło. Pierwsze dźwięki marszu Mendelsona rozbrzmiały po świątyni. Panna młoda wzięła kolejny głęboki wdech  i poprawiła welon, zasłaniając nim twarz. Wsunęła dłoń pod ramię ojca i ruszyli w stronę ołtarza. Wszyscy goście powstali, mierząc dziewczynę wzrokiem. Byli nią oczarowani, a niektórzy patrzyli z zazdrością. Jednak najważniejsze spojrzenie pochodziło od Marcina, który stał z niemal otwartą buzią. Jeszcze nie widział Elen w tak pięknym wydaniu. Jego serce zabiło mocniej. 

GDY ZGASNĄ ŚWIATŁA II Quebonafide FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz