LII

185 27 54
                                    

— Kurwa, serio teraz... — Kuba mruknął niezadowolony pod nosem, kiedy jego telefon zaczął wibrować. — Słuchajcie, mam ważny telefon, idę na zewnątrz odebrać. Zaraz wrócę. — powiedział do chłopaków i nie czekając na ich odpowiedź, zbiegł na dół i wyszedł z klubu.
— Biznesmen... — skwitował Marcin pod nosem.
— Ostatnio nawet bardzo. — dopowiedział Maciek, który zwrócił uwagę na wypowiedź pana młodego i napił się alkoholu. Był już cholernie pijany. — Zaczął zlewać wszystkich ostatnio, najpierw ta Elen, potem biznesy z Redbullem... Totalnie zapomniał o starych kumplach. Z Krzychem byli tacy zżyci, a teraz? Nawet na piwko nie mają czasu się spotkać. Niby przeprasza, obiecuję poprawę, ale poprawić to on sobie może co najwyżej krawat, bo na nic lepszego się nie zanosi. — prychnął pod nosem.
— Że moja Elen? — zapytał zdziwiony Marcin i dopił swojego drinka.
— Nie, jego Elen... — poprawił go szybko Maciejka.
— Coś ich łączy? — Kowalski spytał szybko i zmierzył starszego brata Quebo wzrokiem.
— Teraz już nie, ale kiedyś... Kiedyś to oni byli nierozłączni, taka miłość zdarza się tylko raz, jak na filmach Disney'a. — powiedział roześmiany. — Na tym Bali, to do dzisiaj nie wiadomo, co się wydarzyło. — dodał wybuchając śmiechem na wzmiankę o ich firmowych wakacjach.
— Co...? — spytał zaskoczony chłopak, nie wiedząc, jak ma się do tego odnieść. — Czyli Elen mnie oszukała z tą wygraną na Facebooku i wcale nie poleciała tam z biurem podróży?!
— Lepiej, Kuba ją wkręcił w to, że wygrała, więc była w totalnym szoku. Potem to już tylko było gorzej i lepiej jednocześnie. — zaśmiał się pod nosem polewając sobie jeszcze jednego drinka. Marcin zdawał się oprzytomnieć, z każdym kolejnym słowem, które wychodziło z ust starszego Grabowskiego. Jego puls przyspieszył, nie spodziewał się tego w żadnym stopniu.
— Jak to gorzej i lepiej, opowiedz mi wszystko, bo to zdaje się być naprawdę ciekawe... — powiedział, prowokując spitego chłopaka do opowiedzenia mu wszystkiego, co zdarzyło się na Bali.
— To ty nie wiesz nic? Oni mają się cholernie ku sobie... Ona dla niego jest oczkiem w głowie, w ogień by za nią wskoczył. Zakochał się biedaczek i to chyba tak, jak kocha się tylko raz, a ona ma innego. To jest smutne, to jest cholernie smutne, bo jakby nie patrzeć, kiedy spijają sobie z dzióbków to i mi się papa cieszy. — roześmiał się i beknął zakrywając usta. — Wybacz, bąbelki wracają...
— Ale uciekasz od tematu, co zdarzyło się na tym Bali... — zapytał ponownie, a nieprzyjemne ciepło zaczęło mu się rozchodzić po plecach. Nigdy nie spodziewałby się, że dziewczyna będzie w stanie go zdradzić, w końcu zdawała się być tak niewinna i naiwna... Może to nie było tylko jej wola, może to sam Kuba popchnął ją do tego? Wiedział jedno, jego spity umysł, nie potrafił tego ogarnąć, ale chciał wiedzieć wszystko.
— Bali? A no tak... Więc zdarzyło się tam coś strasznego, bo ktoś ją porwał, czy coś. Była masa policji, zamieszania, ale ani mój brat, ani Elen nie powiedzieli nikomu, co dokładnie się wydarzyło. Musisz znaleźć w tym zakresie lepszego informatora. Co tam jeszcze było... Zaadoptował dla niej małpkę na odległość, nawet nie wiesz, jak się cieszyła. Normalnie, przeleciała go w aucie w ekstazie szczęścia. — Marcin odkaszlnął kilka razy na te słowa. Nigdy ze swoją przyszłą żoną nie wychodzili poza łóżko. Natłok informacji zaczynał go przytłaczać. — Był też wypad nad wodospad, zajebiste miejsce. Powinieneś kiedyś sam tam jechać. Znowu uciekam od tematu, wiem, wiem... — dodał kiedy zobaczył na sobie wzrok bruneta. — No i skakaliśmy do wody, a ona rozcięła sobie stopę, kiedy mieliśmy się już zbierać. Kazali nam iść przodem, mieli nas dogonić. Ruszyliśmy, wróciliśmy do hotelu i była świetna impreza przy basenie. Jednak tej dwójki dalej nie było. Myśleliśmy, że nas olali, że pewnie grzmocą się w pokoju, ale jednak nie. Rankiem okazało się, że spędzili całą noc w dżungli, bo te dwie ofiary losu zgubiły się. — wybuchnął śmiechem, jakby opowiedział własnie najlepszy dowcip. Kowalski polał sobie alkoholu i zapatrzył się na bawiący tłum. Miał cichą nadzieję, że nie jest prawdą to, co chłopak mówił, że to tylko alkohol mieszał mu w głowie.
— Co jest między nimi? — zapytał poważnym tonem.
— Co? Chemia, najlepszego sortu. Chciałbym kiedyś, by ktoś na mnie spojrzał tak, jak oni patrzą na siebie. Można kogoś kochać, szaleć na czyimś punkcie, ale u nich to jest jak... Obsesja, albo uzależnienie. Im wystarczą spojrzenia, jeden mały gest i już wiedzą, co jest grane. Zawsze kiedy oni są ze sobą, ty jako wolny obserwator wyczuwasz to napięcie, to że uzależniają się od siebie bardziej z każdą chwilą. To jest bezwarunkowa miłość, której wielu z nas nie pozna nigdy. Niestety oboje podłożyli sobie też wiele świni. Robili sobie nawzajem rzeczy, które dla praktycznie każdego z nas, byłyby niewybaczalne. U nich to było, jakby ktoś pomylił godzinę, nic ważnego... Kurwa, nie przepadałem za nią od początku, ale kiedy widzę, jak mój mały braciszek się cieszy... To sam mogę stwierdzić, że ją kocham. — wybuchnął śmiechem.
— Dobra historia... — powiedział Marcin.
— Bo prawdziwa. Takie historie, z życia wzięte są najlepsze. Żałuję tylko, że ta dziewczyna jest tak porządna... Że nie zostawi tego chłopaka, bo mu obiecała, że wyjdzie za niego. To chore, rani samą siebie, mojego brata i tego ziomka. Tu nie ma wygranych... Bez sensu, co nie? — Maciejka zaśmiał się ciepło.
— I to bardzo. — westchnął cicho.
— Już jestem. — usłyszeli za sobą głos Kuby, który sięgnął po swoją szklankę, przechodząc od strony Maćka i usiadł na kanapie.. Marcin zmierzył go wzrokiem, a gdyby tylko jego spojrzenie mogło zabijać, to raper leżałby jak długi. — Co jest, czemu się nie bawisz? — zapytał bruneta.
— Bo właśnie się dowiedziałem, że posuwałeś mi na Bali kobietę... Jakoś nie mam nastroju na zabawę aktualnie... — powiedział chłodnym tonem, a Grabowski o mało nie udławił się własnym drinkiem, nie wiedząc zupełnie, co ma mu odpowiedzieć.
— Maciek, coś ty mu do cholery nagadał? — warknął na swojego brata.
— Czekaj, tylko jednej osobie mieliśmy nic nie mówić... — chłopak zaczął łączyć fakty, po czym jego buzia otworzyła się szeroko i zakrył ją dłonią. — O kurwa... Ale narozrabiałem...
— Zabiję cię, jak boga kocham...
— Nie, to ja zabiję ciebie, za kładzenie łap na cudzych kobietach... — powiedział Marcin podnosząc się z kanapy. Quebo nie był mu dłużny i sam wstał, po czym mierzyli się wzrokami. — Jak mogłeś mi i jej to zrobić...
— Jak mogłeś mi ją odebrać? — prychnął Grabowski pod nosem, okazując jak największą pogardę, skoro sprawa się rypnęła, to nie zamierzał się ograniczać.
— Chyba cię pojebało... Zostawiłeś ją bez słowa, bezradną i w ciąży debilu... — lekarz wyśmiał go, pustym śmiechem, a Kubę o mało nie zwaliło z nóg.
— Coś ty kurwa powiedział?! — ryknął, odpychając go od siebie. — Zmyślasz! — krzyknął zarzucając mu kłamstwo.
— Myślisz, że skoro miała przede mną tajemnice, to przed tobą ich nie ma? Błagała mnie przed działaniem narkozy, żebym ratował dziecko... Dusiła się łzami... Ale było już za późno. Zabiłeś własne dziecko... — teraz to on prychnął pod nosem z pogardą. — Nawet nie wyobrażasz sobie ile czasu stawała po tym na nogi... — Kuba nie wytrzymał presji, był załamany, wściekły i sfrustrowany tym, co słyszał. Wyprowadził prawy sierpowy, wprost w twarz swojego kompana, który nie był mu dłużny. Rozpętało się istne mordobicie, rodem z westernów, kiedy koledzy pana młodego zaczęli się dołączać.

GDY ZGASNĄ ŚWIATŁA II Quebonafide FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz