XCIII

119 17 4
                                    

— Wayan... Jak ty wyglądasz...? — musiała długo mu się przyglądać. Ekskluzywne garnitury od najlepszych projektantów, zastąpił zwykły szary dres i obszerna bluza z kapturem. Zarośnięta twarz i potrzepany włosy. Mężczyzna zdawał się zmienić o sto osiemdziesiąt stopni. Nie spodziewała się, że zastanie go w takim stanie.
— Normalnie, muszę się ukrywać, więc nie rzucam się w oczy. Jeżdżę po Europie, jestem cały czas w ruchu. Nie mogę wrócić póki co na Bali. — mówił pośpiesznie i co jakiś czas oglądał się za siebie, co przykuło uwagę dziewczyny.
— Nie mów, że ich tutaj sprowadziłeś... — powiedziała z e strachem w oczach, bo od razu widziała tą noc i ciała powieszone na drzewach, a jej serce zabiło szybciej, po czym nagle zwolniło. Arytmia dawała o sobie znać, ale wzięła kilka głębszych wdechów, by uspokoić się.
— Nie wiem, czy ktoś mnie nie śledził. Oglądanie się za siebie mam teraz na porządku dziennym. — skwitował i pokręcił głowa na boki. — Dobra maleńka, nie mamy czasu, przejdźmy do sedna. — powiedział i wyciągnął spod bluzy elegancką, granatową teczkę. Podał ją dziewczynie i spojrzał na nią. Miała wrażenie, że wahał się nad podjęciem kolejnego kroku.
— Co to? — zapytała cicho i sama wsunęła nieco zmarznięte dłonie do kieszeni. Obserwowała go uważnie, jakby wciąż nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Wayan zrobił krok w stronę Elen i podał jej teczkę.
— Na swoim koncie znajdziesz wszystkie moje pieniądze, a to akt własności posiadłości na Bali. — powiedział pośpiesznie, a dziewczyna zrobiła wielkie oczy.
— Co? Ale jak? Facet, ja nie mogę tego przyjąć. — tylko tyle była w stanie wydukać. Nie spodziewała się, że właśnie taki będzie cel tej wizyty. Spodziewała się wręcz, że mężczyzna znów będzie zabiegał o jej względy, albo groził Kubie, jeśli ona czegoś dla niego nie zrobi. Jednak zawartość teczki przeszła wszelakie jej oczekiwania.
— Wystawiłem dom na licytację, podałem swoje fałszywe dane i kupiłem go raz jeszcze. Pozmieniałem dokumenty, by zgadzały się z danymi znajdującymi się na papierach z licytacji. Potem notariusz i przepisałem dom na kilka osób, zanim trafił finalnie do ciebie. Nikt nie powinien cię szukać, ani próbować tego odebrać. Nie wiem, czy przeżyję tym razem, nie chcę by szabrownicy roznieśli mój majątek. Przed wyjazdem zmień jeszcze kolor włosów i fryzurę, zakryj najbardziej widoczny tatuaż i ruszajcie w świat. — pokiwał głową.
— Czemu ty nie uciekniesz z nami? No i skąd wiesz, że będziemy uciekać. — pokręciła głową na boki. — Nathaniel ci o wszystkim donosi?! — składając fakty w całość, szybko posądziła swojego ochroniarza.
— Donosi, to źle powiedziane, ale potrzebował złapać dla was samolot wojskowy. — zaśmiał się lekko pod nosem. — Pociągnąłem go za język, w końcu to z mojego konta ma przelewy. Musi być względem mnie lojalny, bo inaczej skończy się to dla niego nie ciekawie.
— Jesteś cholernie niesprawiedliwy Wayan. To naprawdę dobry człowiek i nie powinieneś mu robić pod górkę. — powiedziała lustrując go wzrokiem. — To wszystko? Bo jak Kuba się przebudzi, to wierz mi lub nie, ale będzie mnie szukał.
— Tak, to wszystko... — spojrzał za dziewczyną, kiedy się odwróciła i ruszyła przed siebie, ale złapał ją za rękę i przyciągnął ją do siebie, wpijając się w jej usta. — Przepraszam, musiałem... — wyszeptał cicho.
— Oszalałeś? Nie rób tego nigdy więcej. — zmierzyła go wzrokiem ze skrzywioną miną. Ponownie odwróciła się i niemal biegiem, ruszyła w stronę Płońskiej, trzymając w dłoni teczkę z dokumentami. Podeszła do budynku i powoli weszła na górę. Usiadła na najwyższym schodku i wzięła dopiero głęboki oddech. Nie wiedziała nic, miała w głowie mętlik i zastanawiała się, dlaczego to na nią przepisał cały majątek, skoro nie była z nim w żaden sposób spokrewniona, czy spowinowacona. Wyciągnęła z kieszeni paczkę papierosów i odpaliła jednego, obserwując podwórze, na którym było cicho i spokojnie. Wodziła wzrokiem od jednego, do drugiego punktu. Serce waliło jej jak młot, kiedy przewijało jej się przez głowę milion myśli. Co jeśli za tym idzie przekazanie jej także wszystkich jego problemów? Co jeśli to ona stanie się teraz numerem jeden, na liście hiszpańskiej mafii? Nie brakowało dużo, by spadła ze schodów, kiedy nagle drzwi się otworzyły. — Musisz mnie tak straszyć? — fuknęła na Kubę i zmierzyła go wzrokiem, a kiedy przysunęła papierosa do rozchylonych warg, jej dłoń momentalnie zadrżała z nerwów.
— Nie chciałem cię straszyć, poza tym od kiedy ty taka strachliwa, co? — mruknął zaspany i potarł oczy. — Czemu tu siedzisz, a nie śpisz w łóżku? — zapytał nieco spokojniej i usiadł obok niej, obejmując ją ramieniem.
— Tak jakoś, miałam zły sen po prostu. — powiedziała cicho i zaciągnęła się używką.
— Przy twoim stanie zdrowia...
— Tak wiem, nie powinnam palić i inne pierdolety. — mruknęła cicho i spojrzała na chłopaka, który pogładził jej policzek.
— Maleńka, ja się po prostu o ciebie martwię, nie staram ci się zrobić na złość, ani cię atakować. — powiedział cicho. — Kocham cię...
— Ja ciebie też... — wyszeptała i wtuliła się w niego mocno. Nie wiedziała, jak mu powiedzieć o tym, co zaszło pod wieżą ciśnień. Postanowiła na razie się wstrzymać z tą informacją i po prostu cieszyć się chwilą. Wszystko było dziwne, wszystko zdawało się być tak inne. Przymknęła oczy, będąc w jego ramionach i wspomnieniami wróciła do chwili, kiedy znalazł ją na szpitalnym patio. Już wtedy zaimponował jej dobrocią. Kto by wtedy pomyślał, że dziś wspólnie, niczym Bonnie i Clyde, będą planować wspólną ucieczkę, gdzieś na koniec świata, by uciec z rąk niebezpiecznej mafii. Może nie tak wyobrażała sobie idealne życie, ale czym ono było? Nie spełniała się jako przykładna dziewczyna w ramionach bogatego lekarza. Nie spełniała się w pracy, która i tak skutecznie blokowała jej potencjał. Może w tym wszystkim, co nie było dzisiaj idealne, znalazła to czego długo szukała? Prawdziwą siebie. W końcu nie musiała trzymać fasonu, być idealną. Jeśli miała ochotę mogła cały dzień łazić w koszulce i majtkach, z potrzepanymi włosami, bez makijażu i poczucia, że musi godnie reprezentować Kubę. W jego oczach była wszystkim, kochał ją tak mocno, jak kocha się kawę o poranku, po nieprzespanej nocy. Uwielbiał jej uśmiech, tak jak uwielbia się deszcz, w porze suszy. Dawała mu ukojenie, była jak prywatny narkotyk, którego chciał wciąż więcej i więcej, bo uzależnienie nie dawało o sobie zapomnieć. Dzisiaj była dla niego ostoją, przystankiem w pędzącym życiu. Splótł ich dłonie i przymknął oczy. — Kuba, chodźmy do środka.
— Już? — mruknął niepocieszony.
— Zasypiasz mi na schodach, a wcześniej to twoja mama pomogła mi cię odholować do pokoju. Poza tym, sama chcę się już położyć. — dodała z szerokim uśmiechem i podniosła się lekko, biorąc ze sobą teczkę, którą schowała za plecami.
— Dobrze, ale tylko dla tego, że ty chcesz. — mruknął, jakby próbował być szarmancki, ale jego ciało zdecydowanie odmawiało mu już posłuszeństwa. Podniósł się i wyciągnął dłoń do dziewczyny, pomagając jej wstać. Złapała mocno jego dłoń i podniosła się ze schodów, przemycając przy swoim boku teczkę z dokumentacją dotyczącą posiadłości na Bali. Wciąż miała mieszane uczucia, czy powinna się przyznawać Kubie, do tego niespodziewanego prezentu. Kiedy dotarli do łóżka, chłopakowi nie było trzeba wiele, żeby zasnął, jednak Elen przerzucała się z boku na bok i nie potrafiła sobie znaleźć miejsca. Kiedy jednak udało jej się zasnąć na chwilę, budziły ją po kilkunastu minutach koszmary związane z Hiszpanami lu Wayanem. O 6:00 nad ranem poddała się i usiadła na łóżku. 
— Kuba, śpisz? — zapytała cicho, ale kiedy nie otrzymała odpowiedzi, sięgnęła pod łóżko i wyciągnęła ponownie dokumentację. Zaczęła uważnie czytać akt własności, wystarczył jeden podpis. Sięgnęła po długopis i przycisnęła go do śnieżnobiałej kartki. To był moment, w którym zawahała się. 


— Piiiiić.... Błagam dajcie mi wody... — do kuchni wtoczył się zaspany Nathaniel i nie zważając na niczyją reakcję, podsunął głowę pod kran w kuchni i odkręcił wodę. Brunetka obserwowała go uważnie i patrzyła jak połykał kolejne litry wody, gasząc jednocześnie pragnienie i powodując, że suchość w gardle chociaż na chwilę ustępowała. 
— Wiesz jaki jest najlepszy sposób na kaca? Nie pić dzień wcześniej. — skwitowała go dziewczyna, a on popatrzył tylko na nią morderczym wzrokiem. 
— Powiedz mu, żeby zjadł śniadanie, na bank zrobi mu się lepiej. — powiedziała, krzątająca się po kuchni, Elżbieta. 
— Mama Kuby mówi, żebyś zjadł śniadanie i powinno ci się zrobić lepiej. Jesteś w stanie nas dzisiaj ochraniać, czy mamy nie wychodzić z domu? — zaśmiała się pod nosem. 
— Nie no, co ty... Jasne, że będę w stanie was ochraniać, ale za 30 minut. Muszę zjeść, napić się kawy i wziąć prysznic. — zakomunikował, a w sumie, zmęczony po ostrym pijaństwie, wymruczał. 
— To dobrze, bo chciałabym iść później na zamek. W związku z ty na jakieś 90% jestem pewna, że wpadniemy na bank, na fanów Kuby. Szczerze mówiąc, nie wiem, jak on się na to jeszcze zapatruje, bo musi wytłumaczyć mamie to, co ją czeka wkrótce. 
— Będzie jej mówić o wyjeździe? 
— Dziwisz się? — zapytała zerkając na niego. — Kochają się, są rodziną. To nie jest tak, jak u mnie, że każdy ma wywalone, co robię i co się ze mną dzieje. Nawet jakby dostali akt zgonu, to nie wiem, czy by się przejęli. — mruknęła cicho i przerzuciła oczami. 
— Nie ważne, wiesz, tylko nie za dużo informacji. Czuwaj nad tym proszę, bo wiem, że wtedy na bank przerzucicie się na wasz język. — zaśmiał się lekko. 
— Masz to jak w banku. — pokiwała lekko głową. Nath skuszony apetycznymi zapachami usiadł do stołu i wziął się za śniadanie. Elżbieta, jak zawsze postarała się, by stół uginał się od jedzenia. Chłopak zajadał się, starając się zmieścić wszystko w swoim żołądku. 
— Cześć wam... — powiedział zaspany Grabowski, przekraczając próg kuchni i czochrając się po rozwalonych, zielonych włosach. Podszedł do Eleonory i pochylił się nad nią, wpijając się czule w jej usta. 
— Umyj zęby, ale najpierw napij się i zjedz coś. Nie wierzę, piliśmy równo z wami, a was tak poskładało. Ja się tam czuję jak nowy bóg, a ty mamo? 
— Nie wiem, czy powinnam się wypowiadać, ale mi też nic nie dolega. Trzeba umieć pić, a wy się dzieciaki bierzecie za alkohol, jak pić nie potraficie. — kobieta roześmiała się pod nosem, a Kuba pokręcił tylko z niedowierzaniem głową, na tą solidarność jajników. Usiadł do stołu i napił się kawy. 
— Mamo... My za kilka dni wylatujemy, gdzieś na koniec świata. Nie mogę ci powiedzieć gdzie, co i jak. Mamy niewielkie problemy i musimy na jakiś czas zniknąć. — w oczach kobiety, jak na zawołanie pojawiły się łzy.
— Ale jak to? Dziecko, w co ty się wpakowałeś? — złożyła ręce, nie dowierzając w słowa swojego syna. Miała w głowie wiele koncepcji i pomysłów, co mogło się wydarzyć. 
— Mamo, ktoś nas ściga... Nazwijmy to sajko fanami. — westchnął lekko i spuścił wzrok, czując na sobie spojrzenie matki, które wręcz paliło jego skórę. Czuł się głupio, że nie mógł poczęstować własnej rodzicielki szczegółowymi informacjami i dopiero teraz docierało do niego, dlaczego Nathaniel nie podał mu więcej szczegółów. W tej chwili był skłonny powiedzieć mamie wszystko, łącznie z adresem i numerem telefonu do hotelu. 

GDY ZGASNĄ ŚWIATŁA II Quebonafide FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz